KIEDY ROZUM ŚPI… – interpretacja filmu „Co przynosi przyszłość” / „L’avenir” (2016)

„Co przynosi przyszłość” / „L’avenir” („Things to come”) 2016 | reżyseria: Mia Hansen-Løve
Nie mogłam spać i pomyślałam sobie, że dawno już nie widziałam filmu, w którym bohaterka tyle razy byłaby zwyczajnie w łóżku, bez tzw. momentów – scena zaraz po prologu z grobem Chateaubrianda – ona z mężem, śpią raczej osobno, każde w swoją stronę, potem jeszcze sama śpi w domu w Bretanii, mąż w innym pokoju, a potem kilka razy śpi/leży w domku w górach, z kotem, wcześniej w parku… Dlaczego to takie ważne? Dlaczego tyle razy oglądamy, jak się kładzie, spogląda w okno przed snem?
Z filozoficznego punktu widzenia sen jest negatywną stroną rzeczywistości, brakiem jej poczucia, niemożnością objęcia logosem. Nathalie jest bardzo silna, szybko chodzi, ma zamaszyste ruchy, taka praktyczna kobieta. A jednak pojawiają się w jej życiu chwile, gdy do głosu dochodzi właśnie irracjonalność – te momenty prowokuje matka, jej przeciwieństwo. Matka piękna, mimo wieku, łasa na pochwałę, blichtr świata (cudny żakiecik narzucony na jedwabną halkę), urok mężczyzn („miły był ten strażak, który się mną zajął”), nawet jej kotka nosi imię Pandory, pierwszej kobiety, pięknej i płochej.
Nathalie, konkretna i do bólu życiowa, przynosi matce jedzenie, jest właściwie na każde jej skinienie, zmęczona, ale odpowiedzialna, żadnej czułości, surowe i wymuszone oddanie, chociaż… wiezie jej w prezencie kwiaty z domu w Bretanii. Bo ta filozofka kocha kwiaty, to jedyna zauważana przez nas słabość (te przestawiane wazony z kwiatami, wyrzucony w złości bukiet pożegnalny od męża, sukienka w kwiaty noszona w górach). Symbolika kwiatów czytelna – marność życia, jego przemijająca uroda. Nathalie jest piękna, i to nawet nie jako kobieta po pięćdziesiątce, po prostu piękna, ale nie interesuje jej fizyczność, widzimy ją przed lustrem jedynie, kiedy musi wysuszyć włosy. Inaczej matka, ona patrzy na siebie w lustrze, kiedy stoi w halce, dotyka swojego ciała. Nathalie musi patrzeć w lustro i musi spać, bo musi wstać o 6 rano (tak mówi do matki w scenie po prologu).
Ten film jest oczywiście próbą odpowiedzi na pytanie, czy stoicki spokój, jaki prezentuje ta rodzina (bo nie tylko żona i mąż, ale również dzieci), uratuje człowieka w obliczu nieszczęścia, straty.
Nathalie doświadcza tego na własnej skórze i wychodzi zwycięsko. Traci męża, matkę, ucznia, dotychczasowe życie. Właśnie filozoficzny dystans, który ma do rzeczywistości (zawsze widzimy ją z książką), daje jej siłę. To czego się właściwie uczy? „Myślałam, że zawsze będziesz mnie kochał” – mówi do męża, bo… No właśnie, skąd ta pewność? …Bo jesteś wyznawcą Kanta, bo masz w sobie jakiś imperatyw kategoryczny, który każe ci postępować w życiu dobrze, być wiernym i lojalnym? Dzieci dochodzą do wniosku, że ojciec musi wybrać między żoną a kochanką, bo wychowane w tym duchu nie mogą patrzeć, kiedy żyje się w tak w jawnej sprzeczności ze swoją filozofią.
Zestawmy dwie sceny z życia bohaterki. Scenę u księdza – Nathalie organizuje matce kościelny pogrzeb, trochę jak z zakładem Pascala, przecież jest ateistką! – a tutaj jakieś żarliwe przekonanie, że matka kochała naprawdę i zawsze tylko jednego mężczyznę, jej ojca. I moment końcowy – pożegnanie z kotką matki, Pandorą (wcale nie wierzymy w alergię, widząc, jak tuli się do jej miękkiego futra). Nathalie daje tej dziwnej parze: swojemu uczniowi i uczennicy męża, Pandorę, dar irracjonalności, nieprzewidywalności, tego wszystkiego, czym może być miłość. Ta uczniowska para jest jakby duchem przeczenia, kiedyś bliscy, dziś zaprzeczyli ich filozofii, żyją w komunie w górach, odcięci od świata, próbują go reformować. Ale są przecież prawie lustrzanym odbiciem Nathalie i jej męża. Pandora będzie dla nich przestrogą. Miłość jest szałem, miłość niesie ból, miłości nie pojmiesz.
Po spotkaniu, po oddaniu kotki, Nathalie wraca do domu silniejsza i lżejsza o ten dar.
W finale śpiewa piosenkę o słowiku maleńkiemu wnuczkowi. To miłosna piosenka. I nowa rola, babci, ale znowu nauczycielki, tylko bogatszej o nowe doświadczenie: słabość wobec uczucia, płacz.
„Uczę innych myśleć” – mówi swojemu uczniowi wcześniej rozgoryczona, ale tak naprawdę uczy samą siebie, jak czuć, jak przeżywać, jak być słabą wobec siebie i wobec świata.