O NOCY W PIEKLE… – interpretacja filmu „Zbrodniczy kochankowie” (1999)

„Zbrodniczy kochankowie” / „Les Amants criminels” (1999) | reżyseria: François Ozon
W tej historii wszystko jest à rebours i jeśli pamiętamy dobrze lęki dzieciństwa, pójdziemy grzecznie z bohaterami w głąb lasu do chatki… pustelnika, by dać się pożreć.
Zaprowadzą nas ci młodzi ludzie, nastoletni, nie dzieci już, ale jeszcze nie dorośli, zawieszeni gdzieś na granicy dwóch światów. Alice i Luc, kochankowie, brat i siostra? Ich opowieść będzie historią takiego przejścia, swoistą transgresją, która musi się dokonać.
Zaczyna się od mordu, nie znamy przyczyn, ale widzimy wszystko to, co w taniej sensacji być powinno: uwiedzenie i brutalne zabójstwo, krew na kaflach pod szkolnymi prysznicami, połączenie młodych sprawców nad ofiarą, jakieś wspólne, gwałtowne porozumienie, do którego dochodzi w trakcie zadawania ciosów. A potem obmycie w wodzie, prysznic, ta scena powróci zresztą w swoistej retrospekcji i wtedy poznamy przyczyny morderstwa, a tak naprawdę pozwolimy się oszukać, wierząc w to, czego wcale nie ma.
Wszystko odbija się tu w lustrach, Alice, Luc, ale również Said, przyszła ofiara, patrzą na siebie, szukając za każdym razem śladów. Said pragnie oczywiście potwierdzenia swojej seksualności, to takie spoglądanie w lustereczko: „powiedz przecie, kto jest najpiękniejszy w świecie”. „Oczywiście, że ty”, odpowiadamy wraz z lusterkiem, „ty jesteś najpiękniejszy, ale… gdzieś jest macocha, czy raczej dziewczyna, która z niewyjaśnionych przyczyn pragnie cię zabić. Która oczywiście pożąda cię, i która właściwie mogłaby w każdej chwili cię posiąść, a jednak tego nie robi”. Alice, ta, której imię może oznaczać grecką prawdę, która również przegląda się w lustrze, szykując się na mord, wtedy maluje ją Luc, zresztą lustro ujawnia ich twarze razem, jakby byli jedną osobą o dwóch twarzach, osobą, która chce być piękna w tej ważnej chwili, w chwili mordu. Potem jeszcze osobno, po zabójstwie, będą szukać w swoim odbiciu śladów zbrodni, śladów przejścia. Czy je znajdą? Luc, czyli Łukasz, po łacinie człowiek zrodzony o świcie. Kolejny trop, który ma nas skierować w stronę przejścia, inicjacji. Lustro i imiona będą tutaj w pewnym sensie maską kultury. Już od zarania imię jest tym, co odróżnia człowieka od zwierząt, szczególnie bliskie było takie myślenie w renesansie, gdzie pełnia człowieczeństwa była możliwa poprzez udział w kulturze, człowiek powtarzał gest demiurga i tym samym zyskiwał podobną boską nieśmiertelność. Alice i Luc odwrócą ten gest, podważą ład i zostaną skazani na powrót do natury.
Kiedy nastoletni mordercy przyjeżdżają z ciałem Saida do lasu, by je zakopać, gubią się i trafiają do chatki bezimiennego mężczyzny, uosabiającego siły pierwotne i chaos. Symboliczne będzie przejście na tę stronę: magiczna scena płynięcia rzeką, u brzegu której czekała na podróżników łódź. Zamiast ptaków wydziobujących okruchy-znaki powrotu z baśni o Jasiu i Małgosi mamy bezimiennego dziada, podglądającego zbrodniczych kochanków podczas zakopywania zwłok. Zresztą filmowi Jaś i Małgosia nie mają rodziców, my ich nie widzimy, mają natomiast dobra zostawione przez nich, czyli domy i samochód. Co ich zatem wygnało w las? Nie głód przecież. Nuda?
Motywy zbrodni poznajemy w chatce dziada–pustelnika, uwięzieni w piwniczce wraz z mordercami. Duchem sprawczym jest ona, Alice, która wymyśla historię o gwałcie i zdjęciach obnażających doznaną traumę. Dla tych zdjęć zabiją Saida. Czy taki powód wystarcza? Luc szybko przystaje, śledzi ofiarę, napawa się jej widokiem, pięknem ciała. Historia niczym z „Makbeta”, zbrodnicza Lady sprowadza na złą drogę cnotliwego rycerza.
Ale ten rycerz ma swoje powody. Ciało Saida. Ciało opiewane przez Alice w pamiętniku, czyli usta, zęby i pot spływający po tym ciele. Ciało Saida, które groteskowo podąży za dziwnymi kochankami do piwnicy dziada-pustelnika, i którego to ciała ostatecznie skosztuje Luc. I nie będzie to inkorporacja, żadne wyobrażone pochłonięcie pożądanej osoby, tylko prawdziwy kanibalizm. Tę potrawkę przygotuje dziad, on wprowadzi również Luca w świat seksu, pokazując mu prawdę o nim samym. W tym czasie Alice będzie uwięziona w piwniczce, brudna, spragniona, poniżona, ze szczurami.
„Zaciekły jad skręca mi ciało, zniekształca mnie, zwala z nóg – czyta Rimbauda wcześniej na lekcji Alice, ale potem mówi już przed klasą z pamięci – konam z pragnienia, duszę się, nie mogę krzyczeć. To piekło, to cierpienie wieczne!”.
Ta scena seksu z elementami poniżenia (obroża na szyi Luca) będzie miała też w sobie dziwne pokłady czułości i delikatności. I znowu Alice zażąda śmierci. Ale tym razem silniejszy świadomy Luc nie ulegnie, zostawi mężczyznę z lasu przy życiu. „Noc w piekle” Rimbauda będzie miała charakter oczyszczenia. Najpierw młodzieniec umyje ciało mężczyzny, poznając to drugie męskie ciało, potem w tej wodzie obmyje się sam, w wymiarze symbolicznym nastąpi oczyszczenie duszy, jakby całe zło przyszło stamtąd, z zewnątrz, ze świata kultury. Uosobieniem tego świata będzie Alice, stwarzająca, czytająca, trzymająca w ręku aparat fotograficzny, którym pstrykała udawane zdjęcia Lucowi. Alice, może alter ego samego reżysera. I tak to, co żeńskie, w tym na wskroś męskim świecie, musi być i uratowane, i unicestwione zarazem, towarzyszy temu jakaś niezwykła ambiwalencja. Alice ginie w finale, wyprowadzona wcześniej z chatki pustelnika, wreszcie Luc może ją posiąść, na chwilę zaledwie, w otoczeniu Disnejowskich zwierzątek, niczym Królewnę Śnieżkę, którą zaraz się stanie w tej dziwnej baśni na odwrót. Luc wraca zaś do świata cywilizacji w policyjnym wozie, bezsilnie patrząc na bitego kanibala-pustelnika.
Baśniowi Jaś i Małgosia wychodzą z lasu mądrzejsi, a przede wszystkim z nauką sublimowania swoich popędów, jak by powiedział Bruno Bettelheim. Bohater filmu Ozona będzie uczestniczył w transgresji dalej, bo jest ona z założenia dynamiczna.
Powrót do cywilizacji i świata kultury, powrót w stronę odzyskiwanego ładu, i ponowne przekroczenie. Bo tylko tak można tworzyć, przekraczając granice, schodząc do piekła. „Rozpusta i Śmierć są to dwie przyjemne panny” – pisał w „Kwiatach zła” Charles Baudelaire i podobne wyznanie czyni przed nami François Ozon.