„Mechaniczna pomarańcza” – czyli odpowiedź na pytanie, czy gołąb nadal jest gołębiem.

Mamy przełom lat 60 i 70 tych. Zachodnia część świata już na dobre otrząsnęła się po globalnym konflikcie zbrojnym. Następują ogromne zmiany społeczne. Względny pokój daje miejsce na rozwój świeżych idei. Do głosu zaczyna dochodzić młode pokolenie nieznające już realiów drugiej wojny światowej, a wraz z nimi nadchodzi ogromna rewolucja kulturowa i mentalna. Na scenie króluje weteran wojny w Korei – Jimi Hendrix. Pod scenami natomiast szaleją dzieci kwiaty, propagujące miłość i pokój. W USA grupy młodych hippisów prowadzą walkę z zastałymi normami społecznymi, z kolei w Wielkiej Brytanii młodzież z klasy robotniczej czerpie całymi garściami z kultury jamajskich emigrantów, tworząc pierwsze pierwotnie pokojowe oraz antyrasistowskie grupy skinheadów zasłuchanych w muzyce reggae i ska. W powietrzu jest zatem wyczuwalny aromat dobrej zmiany. Nie da się pozbyć wrażenia, że cały świat zaczyna zmierzać ku nowoczesnej, wypełnionej pokojem rzeczywistości. Tylko czy na pewno wszystko jest tak cudownie kolorowe? Problem polega na tym, że właśnie nie do końca. W każdej rewolucji bowiem istnieje druga strona medalu.
Patrząc na statystyki popełnianych w tamtym czasie przestępstw, można zauważyć wyraźny paradoks. Mianowicie okres wzrastającego propagowania pacyfistycznych postaw, jest jednocześnie okresem wzrastającego bezprawia i emanacji przemocy. W Stanach Zjednoczonych w latach 50. liczba morderstw z użyciem broni wynosi ok. 4 zabójstwa na 100 tys. mieszkańców, natomiast w latach 70. wynosi ona już prawie 10 zabójstw na 100 tys. mieszkańców. W Anglii i Walii liczba popełnianych przestępstw w latach 70. jest o milion większa niż dwadzieścia lat wcześniej. Dodatkowo na rynku zaczynają pojawiać się twarde narkotyki, które dzieci kwiaty biorą na potęgę. W krótkim czasie za sprawą LSD świat zaczyna mieć do czynienia z istną plagą dysfunkcyjnej społecznie młodzieży – ludzi pozbawionych chęci do pracy, czy normalnego życia; ludzi niebędących w stanie stworzyć sensownego systemu, w którym można by było funkcjonować. Na bazie całego tego chaosu powstają takie grupy jak założona w 1967 r. Partia młodzieży, która obok potępiania wojny w Wietnamie głosiła radykalne hasła pokroju – „Zabić rodziców. Nigdy, przenigdy nie wydoroślejemy”. Całe szczęście pojawia się ktoś, kto może zatrzymać proces postępującej demoralizacji. Jest to behawiorysta Burrhus Frederic Skinner. Ten badający uwarunkowania instrumentalne doktor sprawdzał jak wielkie znaczenia na zachowania organizmów, mają zewnętrzne bodźce. Za pomocą systemu kar i nagród potrafił nauczyć gołębie prymitywnej gry piłeczką do ping-ponga. A skoro za pomocą takiej metody, można nauczyć ptaka z mózgiem wielkości orzeszka gry piłeczką, czy w podobny sposób nie dałoby się wyplenić z człowieka zachowań negatywnych? Tylko że tutaj pojawia się pewna wątpliwość. Bo czy ten gołąb odruchowo przesuwający plastikową piłeczkę, jest nadal w pełni gołębiem? No bo, niby jaki normalny gołąb robi coś takiego? Czy to nie jest, aby sprzeczne z naturą tego zwierzęcia? W tym momencie z odpowiedzią przychodzi nam nikt inny jak nie sam Stanley Kubrick.
Kubrick jak najbardziej widzi problem wzrastającej tendencji odrzucania wszelkich autorytetów, a w konsekwencji również odchodzenia od naturalnego prawa i porządku. W końcu „Mechaniczna pomarańcza” prezentuje pozbawioną prawości antyutopie. Reżyser bierze panujące w kraju skłonności i podnosi je o poziom wyżej. Brutalność wraz z wyuzdaniem atakuje nas od pierwszych minut filmu. Zło prezentuje się widzowi już z pozycji panującego systemu. Zostało wtłoczone w każdą sferę filmowego świata. Reżyser jest aż tak brawurowy w ukazywaniu przemocy, że dokonuje mniej lub bardziej świadomego historycznego przesunięcia granicy między tym, co można, a czego nie można pokazywać na wielkim ekranie. W czasach gdy filmowa przemoc jest dopiero na etapie rozwoju raczkującego dziecka, twórca nie ma większego problemu z pokazaniem, pobić, gwałtów, zażywania silnych narkotyków w formie mleka, czy dzieł sztuki o mocno erotycznym nacechowaniu.
Oczywiste jest zatem, że reżyser obawia się tego, co dzieje się na ulicach. Dlatego wsadza głowę widza w sam środek chaotycznego i zepsutego świata mówiąc przy tym – patrz, niedługo tak może wyglądać rzeczywistość! Jest jednak coś, co reżyserskiego geniusza, martwi bardziej niż wzrastające w statystykach słupki popełnianych przestępstw. Podobnie jak pan Anthony Burgess autor książki, którego wierną adaptacją jest filmowe dzieło z 1971 r. Kubrick ma znacznie większe obawy względem badań Skinnera. Zaczyna być to widoczne w drugim akcie pokazywanej historii. Właśnie wtedy główny bohater Alex DeLarge, młody socjopatyczny lider przestępczej grupy, trafia do więzienia. Chcąc wyjść na wolność, poddaje się nowej terapii resocjalizacyjnej. Jako że przemoc w wymiarze „Mechanicznej pomarańczy” ma wymiar ekstremalny, to i sam eksperyment Skinnera idzie tu o krok do przodu. Królikiem doświadczalnym nie jest gołąb, lecz człowiek, a zamiast użycia sympatycznej metody dawania i odbierania przysmaku, obiekt badawczy na przemian bombardowany jest brutalnymi obrazami oraz zastrzykami pełnymi dziwacznego narkotyku. Przykuty do fotela
, ze stekami elektrod na głowie, podziwia paskudne obrazy, doznając względem nich stopniowo wzrastającego obrzydzenia tak mocno sprzecznego z jego zepsutą, dotychczas uwielbiającą obrzydliwość naturą. Po kilkunastu próbach dostajemy człowieka zaprogramowanego na nowo. Do niedawna ekstremalnie agresywny przestępca, na wszelką próbę bycia agresywnym doznaje niekontrolowanych odruchów wymiotnych. Więc na pierwszy rzut oka eksperyment w pełni się udał. Degenerat może wyjść na wolność i normalnie żyć. Mimo wszystko po starciu Alexa z zewnętrznym środowiskiem widzimy, coś zupełnie innego niż moglibyśmy się początkowo spodziewać. Obserwowana przez nas postać zostaje obalona na ziemię, a następnie kilkakrotnie, psychicznie i fizycznie pobita. Bo oprócz zdolności do przemocy, bohaterowi zostaje odebrane charyzma, stanowczość, potencjał intelektualny oraz co chyba najważniejsze i najbardziej symboliczne w tym wszystkim zamiłowanie do muzyki Beethovena. Alex mimo swojego pierwotnego wyrachowania nie jest postacią zero jedynkową. Istniała w nim bowiem artystyczna wrażliwość, dziwaczna forma empatii, która ujawniała się podczas słuchania muzyki ulubionego twórcy. Niestety utwory niemieckiego kompozytora były również elementem eksperymentu. Puszczano je w tle, wraz z oddziałującymi na świadomość obrazami przemocy, przez co wywołuje identyczny dyskomfort jak w przypadku myśli o krzywdzeniu innych. W efekcie Aleksowi zostaje zabrana nie tylko możliwość czynienia zła, ale i możliwość czynienia dobra.
Rezultat filmowego eksperymentu natychmiast przywodzi na myśli inne doświadczenie z zakresu behawioryzmu. W 1920 r. badacz John Watson z pomocą Rosalie Rayner wykonał eksperyment na małym Albercie. Chłopcu w wieku jedenastu miesięcy dawano do zabawy żywą mysz. Gdy chłopiec ją dotykał, ktoś za jego plecami uderzał, w metalowy pręt wywołując nieprzyjemny dźwięk. Po kilku próbach dziecko na sam widok myszy natychmiast wybuchało płaczem. Jak się później okazało, chłopiec nie tylko miał awersję do myszy, ale również do wszystkiego, co puchate. Czuł lęk nawet na widok kosmatej brody. Odbierane otoczenie zostało dla tego dziecka zniekształcone na podobnej zasadzie co w przypadku Alexa. Nasz bohater stał się kimś niepełnym, identycznie jak ofiary innego prawdziwego doświadczenia. Niczym pacjentom po lobotomii, operacji polegającej na przecięciu połączeń kory przedczołowej z innymi strukturami mózgu, odebrano mu wszelką osobowość, zamieniając go w kogoś zupełnie innego, kogoś, kto już chyba nie jest nawet do końca człowiekiem. Lobotomii podawano się, chcą np. uleczyć depresję. Operacja rzeczywiście usuwała ten problem, jednak usuwał również wszystko inne. Carol Noelle córka jednej z pacjentek pisała o swojej mamie w taki sposób:
„Nie miała pojęcia o zasadach zachowania się (…). Potrafiła jedynie grać na maszynach do pinballa i wiedziała, ile pensów jest w słoju po karnawale, tego typu rzeczy (…). Kochaliśmy ją na zabój. Ale nie przypominam sobie, bym kiedykolwiek nazwała ją mamą czy mamusią”.
Alex również staje się kochanym niemogącym zrobić komukolwiek krzywdy chłopcem (oprócz tego na pewno doskonale wiedział, jak się gra na maszynie do pinballa), niestety już nie może sobie samodzielnie poradzić. Jego pobyt na wolność jako sztuczny produkt naukowy, kończy się wyskoczeniem z okna. Połamany budzi się w szpitalu. W jego spojrzeniu widać ponownie całą bogatą osobowość, a umysł wypełniają wizualizacje, chorych fantazji. Wrócił do punktu wyjścia, czyli bycia znowu tym złym. W normalnym okolicznościach byłoby to raczej niezbyt pozytywne zakończenie, lecz w tym przypadku jest to tryumf wolnej woli człowiek i chyba możliwie najlepsze zakończenie.
Parząc na to od strony bardziej teologicznej zło, pomijając już dyskusje czy jest ono realnie istniejące i stanowi przeciwwagę dla dobra, czy też oznacza coś umownego będącego jedynie nazewnictwem braku dobra, jak twierdził święty Tomasz z Akwinu, jest czymś, co daje nam możliwość bycia wolnymi. Dokonywanie wyboru między dobrem a złem sprawia, że jesteśmy w pełni świadomymi istotami. Świadomość z kolei jest jednym z podstawowych elementów osobowości człowieka. Tak naprawdę będąc odgórnie zaprogramowanymi do czynienia dobra, nie będziemy już mieli możliwości czynić go w pełni. W zasadzie to, co Kubrick próbuje nam przez cały czas powiedzieć zawarł w słowach jednego z bohaterów. Kapelan więzienny w połowie filmu mówi do Alexa – „Dobro płynie z wewnątrz, dobro pochodzi z wyboru. Człowiek pozbawiony wyboru przestaje być człowiekiem”. Największym problemem doktora Skinnera, był brak dostrzeżenia tego faktu. Chłodny naukowy umysł kompletnie pominął w swych planach aspekt wolnej woli. Nie spostrzegł więc, że gołąb, który zamiast latać woli bawić się piłeczką, nie jest już gołębiem, lecz mechaniczną pomarańczą która, choć wygląda nadzwyczaj apetycznie, posiada obrzydliwy metaliczny smak.