Oto Chiny właśnie! | „China Blue”, „Up the Yangtze”

W związku ze zbliżającymi się Letnimi Igrzyskami Olimpijskimi, które w tym roku odbędą się w Pekinie, o Chinach z każdym dniem słyszymy coraz więcej i częściej. Po kolejnych dawkach informacji o Państwie Środka, wydaje nam się, że wiemy o nim bardzo dużo. Dwa znakomite dokumenty o tym azjatyckim kraju: „China Blue” i „W górę Jangcy” udowadniają nam, jak wiedza ta jest zdawkowa i ogólnikowa.
Proszę Państwa, oto Chiny właśnie!
Kiedy kilkanaście tygodni temu demonstranci zgasili olimpijski znicz ze sztafety przebiegającej przez francuski Paryż, stało się jasne, że tegoroczna olimpiada będzie najbardziej kontrowersyjną w historii sportu. A to dlatego że igrzyska – święto, które jednoczy ludzi w rywalizacji o medale – organizuje państwo łamiące na co dzień elementarne prawa człowieka okupując Tybet. I o to chodziło demonstrantom, by zwrócić uwagę świata na zniewoloną przez Chiny ojczyznę Dalajlamy. Jednak sprawa Tybetu jest jedynie wierzchołkiem góry lodowej, pierwszym na liście problemów trapiących Państwo Środka, co pokazują dwa świetne dokumenty o Chinach, które po premierze na festiwalu „Planete Doc Review 2008”, z początkiem sierpnia ukażą się na DVD nakładem Against Gravity.
Tonąca w dżinsach
/„Chiny w kolorze Blue” („China Blue”): USA 2005. Reż. Micha X. Peled. 87 min./
Prawdziwe dramaty mają miejsce w milionach chińskich rodzin, których członkowie chcąc zarobić marne grosze muszą pracować wiele godzin, w warunkach, gdzie normy znacznie odbiegają od cywilizowanych standardów. Micha X. Peled w swoim dokumencie „China Blue” porusza właśnie problem chińskich robotników fizycznych tej największej na świecie taniej siły roboczej.
Mamy w obrazie kilku narratorów. Jest więc „China Blue” po pierwsze opowieścią nastolatki Jasmine, córki rolników uprawiających na prowincji ryż, która w wieku szesnastu lat postanawia jak rówieśniczki wyrwać się do miasta, gdzie pracując w fabryce dżinsów będzie mogła wspomóc finansowo rodziców. Radość z pobytu w nowym miejscu – dużym mieście Shaxi i możliwość zatrudnienia w potężnym zakładzie Lifeng Factory, mija jednak bardzo szybko przeradzając się w zmęczenie (praca nawet po kilkanaście godzin bez przerwy, wymowna scena podpinania opadających ze znużenia powiek spinaczami do prania), problemy zdrowotne (przepracowanie wywołuje u dziewczyny bóle brzucha) czy wreszcie rozczarowanie samymi warunkami pracy (niewysokie pensje wypłacane dodatkowo po terminie, więc o wsparciu bliskich można zapomnieć) i tęsknota za domem.
Z drugiej strony film przedstawia historię Lama – właściciela tejże samej fabryki, w której pracuje Jasmine. Jego życie też nie jest usłane różami, bo mimo tego że rezyduje w opływającym w bogactwo gabinecie, to na co dzień musi zmagać się z zachodnimi kontrahentami wymuszającymi za każdym razem coraz mniejsze ceny za zamawiane u niego towary. To zaś zmusza pana Lama do stopniowego cięcia kosztów produkcji, a co za tym idzie i pracowniczych pensji.
Ale perspektyw przyjmowanych przez twórców przy opowiadaniu tej samej historii jest zdecydowanie więcej. Warto zwrócić uwagę choćby na grupę Amerykanów, którzy do Państwa Środka przybywają załatwiać interesy. Przyjmowani przez pana Lama w pełnych blichtru biurach Lifeng naiwnie sądzą, iż opływająca w bogactwo firma dobrze płaci swoim pracownikom. Tyle tylko, że nie zauważają oni, iż negocjując niezwykle niskie ceny kupowanej odzieży, skazują tychże robotników na głodowe pensje. W końcu w którymś miejscu zakład musi zarabiać. A obniżając pod naciskiem zachodnich koncernów marżę, rekompensuje to sobie z robotniczych zarobków.
Film Peleda należy pochwalić przede wszystkim za jego obiektywizm. Nie razi on tendencyjnością. Reżyser udanie próbuje przedstawić zarówno racje jednej jak i drugiej strony. Owszem, żądania domagających się wyższych zarobków pracowników są niepodważalne, ale to docierający do Chin kapitalizm, a nie zła wola dyrekcji zakładów uniemożliwia realizację tych postulatów. Twórcy produkcji przeprowadzają poniekąd analizę, szukają przyczyn takiego, a nie innego losu robotników. A my, widzowie, razem z nimi wyciągamy wnioski: dopóki Zachód będzie traktował Chiny jako dostarczyciela choćby taniej odzieży, dopóty sytuacja tamtejszej siły roboczej nie ulegnie zmianie. Do takich konkluzji dochodzimy samemu, bo w „China Blue”, jak przystało na porządny dokument nic nie jest podane na tacy.
Ciekawa jest też konstrukcja fabuły. W wątek główny przedstawiający pracę Chińczyków w fabryce, wpleciono obrazy pokazujące też to, co robią oni w wolnym czasie. Mamy więc sceny, w których ukazano, jak urządzają sobie w pokoju na stancji karaoke, czy po nocach spotykają się w centrum miasta z ukochanymi sympatiami. Film niewątpliwie obala mit bezimiennego pracownika z Państwa Środka, nakreślając wizerunek zwykłych, żywiołowych nastolatek trochę bardziej zahartowanych przez życie, które też potrafią bawić się i mimo wszystko dostrzegać pierwiastki piękna w otaczającym je brutalnym świecie.
Zastrzeżenia można mieć natomiast do narracji. Momentami wypowiedzi bohaterów przypominają raczej wyuczone formułki odklepywane przed kamerą, którym brakuje emocji, co zaś sprawia, że siła przekazu produkcji jest znacznie mniejsza niż być mogła. Całość jest co prawda zgrabnie zrealizowana, ale twórcom niestety nie udało się chwilami uchwycić w kadrze prawdziwych, ludzkich emocji, których w dokumencie brakować nie powinno.
Mimo to warto obejrzeć ów film choćby dlatego że uświadamia on nam, mieszkańcom bogatego i pełnego dobrobytu Zachodu, iż problem chińskich pracowników fizycznych dostających głodowe pensje, zaczyna się w wielkich odzieżowych (i nie tylko) koncernach, które wymuszając niskie ceny kupowanych produktów, skłaniają chińskich pracodawców do cięcia kosztów produkcji, w tym pensji robotników. Po obejrzeniu tego filmu już nigdy nie spojrzymy tak bezrefleksyjnie na nasze dżinsy „made in China”.
Przez Chiny wzdłuż Jangcy
/„W górę Jangcy” („Up the Yangtze”): Kanada 2007. Reż. Yung Chang. 93 min./
W podobnej konwencji, co „China Blue” utrzymany jest obraz „W górę Jangcy”. Co prawda tu spojrzenie na Państwo Środka jest szersze, bo nie ogranicza się tylko do fabryki dżinsów, ale podobnie jak w produkcji Micha X. Peleda oglądamy kraj przez pryzmat zwykłych ludzi.
Ukazana w filmie Yunga Changa budowa Tamy Trzech Przełomów, największego na świecie obiektu tego typu, przyniosła lokalnemu społeczeństwu wielorakie zmiany. Dla tysięcy rodzin podniesienie poziomu wód rzeki oznaczało przymusowe przesiedlenia z zagrożonych powodzią terenów. Z drugiej jednak strony wzniesienie tamy umożliwiło przystosowanie Jangcy do rejsów po niej ekskluzywnych i ogromnych zarazem statków pasażerskich. Niezależnie jednak od tego, jak zachodni widz oceni ukazane na ekranie konsekwencje budowy tamy, dla Chińczyków jej powstanie było wyrazem postępu cywilizacyjnego ich ojczyzny. Co może jeszcze bardziej zaskakiwać, podobne poglądy podzielali także mieszkańcy z przesiedlonych terenów, a więc ci, którym wznoszenie tamy dokuczyło teoretycznie najbardziej. – Proszę spojrzeć jak nasz kraj rośnie w siłę – mówi z rozbrajającą szczerością jeden z bohaterów, zwykły Chińczyk wskazując na plac budowy tamy. – Może nawet powstrzymać rzekę. I to dla szarych obywateli liczy się o wiele bardziej niż ich własne uciążliwości.
Najlepszym posunięciem reżysera było oddanie głosu w obrazie zwykłym ludziom. Dzięki temu „W górę Jangcy” nie jest kolejnym bezosobowym dokumentem. U Yunga Changa Chiny mają ludzką twarz. Kamera kieruje się nie tylko na kraj jako całość, ale i na każdego obywatela z osobna uwidaczniając jego przeżycia, myśli. Twórcy pokazują, iż Chińczycy mimo niszczenia w nich indywidualności przez państwowy system, wciąż pozostają świadomymi obywatelami, z których każdy przeżywa zmiany w swojej ojczyźnie na własny sposób. I to właśnie oni są narratorami tej filmowej opowieści o dalekim i egzotycznym dla nas kraju.
Pierwszym z nich jest nastoletnia Yu Shui, córka biednych rolników mieszkających w dolinie tytułowej rzeki. Budowa tamy na Jangcy zmusiła jej rodzinę do przeprowadzki, zabrała im uprawianą od pokoleń ziemię, ale jednocześnie dała dziewczynie możliwość zatrudnienia na luksusowym liniowcu dla zachodnich turystów pływającym właśnie wzdłuż Jangcy. Zamiast więc kontynuować edukację w szkole, Yu idzie do pracy, gdzie poznaje rygory wykonywania codziennych, postawionych jej przez pracodawców zadań, uczy się angielskiego, ale też ociera się o wielki świat, który w jej oczach reprezentują obsługiwani przez nią turyści z Ameryki i Europy. Wielomiesięczna rozłąka z rodzicami i rodzeństwem boli (Yu często płacze z tęsknoty), ale potrzeba niesienia przez dziewczynę pomocy finansowej rodzicom pozwala przezwyciężyć ów smutek.
Drugim narratorem jest Chen Bo Yu, chłopak niewiele starszy od Yu, który razem z nią pracuje na statku obsługując turystów w pokładowej restauracji. W przeciwieństwie do dziewczyny jest zdecydowanie bardziej pewny siebie (może dlatego że jak sam mówi ma bogatych rodziców), wie jak wyciągać wysokie napiwki od turystów, a pracuje po to, by zarobić na zorganizowanie hucznego sylwestra dla przyjaciół. Jednak ta zarozumiałość bardzo szybko gubi go. Po skargach od gości statku, zostaje wyrzucony z załogi.
Jeszcze inną perspektywę w spojrzeniu na Chiny przyjmujemy, kiedy o Państwie Środka opowiadają zachodni turyści, goście wspomnianego liniowca. Oni widzą w tym azjatyckim kraju bogactwo, ustabilizowaną władzę, zadowolonych obywateli. Mając jednak kontakt jedynie ze sztucznie uśmiechającą się załogą i oglądając z pokładu wyłącznie większe miasta jak Szanghaj, nie zauważają, że ta potęga jest tylko iluzją, a bogactwo pozornym. Nie dostrzegają ceny, jaką płacą Chiny za swoją mocarstwową pozycję na świecie.
Ale prawdziwym bohaterem filmu jest tytułowa Jangcy. Ta największa rzeka przepływająca wzdłuż Państwa Środka jest dla kraju bardzo istotna. Nawozi gleby, stanowi ważny szlak komunikacyjny i turystyczny, a niekiedy, podczas powodzi powoduje wielkie zniszczenia. W obrazie Yunga Changa jest ona jednak znacznie czymś więcej. Stanowi swoistą metaforę współczesnych Chin. To w końcu płynąc wzdłuż niej można ujrzeć cały przekrój tego azjatyckiego państwa pełnego kontrastów. Począwszy przez nowoczesne metropolie jak Szanghaj, będące wyrazem postępu cywilizacyjnego Chin, aż do skrajnie różnych widoków rolniczych lepianek, w których mieszkają ludzie żyjący najczęściej na skraju ubóstwa. Rejs wzdłuż Jangcy daje jakże pełny, bo przekrojowy obraz tego azjatyckiego państwa. Niewątpliwie Jangcy to Chiny, a Chiny to Jangcy, o czym można przekonać się oglądając tę kanadyjską produkcję.
Nie być jak zachodni turyści
Dwa znakomite dokumenty o Państwie Środka zrealizowane przez chińskich reżyserów, choć poza granicami ich ojczyzny, przedstawiają ten ogromny azjatycki kraj w całej jego okazałości, ze wszystkimi trapiącymi go problemami. Twórcy tych dwóch produkcji pokazują to najludniejsze państwo świata oddając głos przede wszystkim jego zwykłym mieszkańcom. I to właśnie ta prostota w narracji jest największym atutem tych dokumentów. Nie bądźmy jak wspomniani zachodni turyści z filmu, którzy odwiedzane Chiny oglądali z niezrozumiałym zaślepieniem. Nie generalizujmy problemów tego państwa jedynie do tak głośnej przed tegorocznymi igrzyskami sprawy Tybetu. Spróbujmy zrozumieć, iż obraz Państwa Środka jako potęgi gospodarczej to fikcja, że chińska rzeczywistość to brak demokracji, wyzysk najbiedniejszych, najbardziej bezbronnych obywateli i gospodarka nieudolnie próbująca naśladować rynkową. „China Blue” i „W górę Jangcy” pomagają (choć nie narzucają) dojść do podobnych wniosków, bo są niecodzienną i wielce atrakcyjną lekcją geografii i wiedzy o tamtejszym społeczeństwie. To też niezwykła podróż w świat azjatyckiej codzienności, ale jakże dla nas egzotycznej i momentami niezrozumianej, toteż bez wątpienia filmy skłaniają do głębokiej refleksji.
Filmy można obejrzeć kupując box DVD wydany nakładem dystrybutora obrazów Against Gravity, w którym obok „China Blue” i „W górę Jangcy” znajdziemy trzeci dokument o Chinach „Sfabrykowany obraz”. Filmy swoją polską premierę miały na warszawskim festiwalu „Planete Doc Review” w maju 2008.