Polsatowi dziękujemy za Kevina

W Polsce święta obchodzi się bardzo tradycyjnie. Wiadomo, że musi być choinka, najlepiej ubrana w ozdoby, które kupowała jeszcze nasza babcia. Dobrze, gdy przy wigilijnym stole spotka się cała rodzina, łącznie z wujkiem Marianem, który tradycyjnie zakrztusi się ością z tradycyjnego karpia. Tradycyjnie trzeba odśpiewać kolędę i tradycyjnie iść na pasterkę. A kiedy 25 lub 26 grudnia tradycyjnie cała rodzina zasiądzie przed telewizorem, należy tradycyjnie obejrzeć „Kevina samego w domu”, bo przez lata polski widz zdążył tak zżyć się z Macaulay Culkinem, że traktuje się go niemal jak członka rodziny.
W tym roku blady strach padł na wszystkich telewidzów. Pierwsza świąteczna ramówka Polsatu, nie uwzględniała „Kevina”. W Internecie zawrzało. Najszybciej oczywiście zareagowała społeczność Facebooka, zakładając grupę protestacyjną „Polsat zabił Święta- w tym roku nie będzie „Kevina” [protest]”. Ludzie wysyłali do Polsatu maile i zbiorowe petycje. I nie wiadomo, czy pierwsze wiadomości o braku Kevina przy świątecznym stole były tylko wrednym psikusem Grincha, czy Polsat ugiął się pod naporem zrozpaczonych internautów, najważniejsze, że Kevin i w te święta będzie w Polsacie.
Opisana powyżej sytuacja jest oczywiście Internetowym żartem, a nie autentycznym, rozdzierającym serca dramatem. Niemniej, zwraca uwagę na pewną istotną sprawę- świąteczna rutyna telewizyjna jest, mimo pozornego narzekania i psioczenia, że w telewizji znowu nie grają nic ciekawego, oczekiwana i pożądana. Nie po to człowiek ma te parę dni wolnego, podczas których może bezkarnie się obżerać i nic nie robić, żeby oglądać w telewizji nowości, które nie daj Boże, zmusiłyby jego ociężałe szare komórki do pracy. Niezliczony pochód kolejnych wersji „Wigilijnej opowieści”, Mikołajów grubszych i chudszych, Grincha animowanego bądź nie, komedii romantycznych i innych starych, sprawdzonych świątecznych „dżingli”, to nic innego jak dbanie o dobre samopoczucie widza. Bo tak szczerze, komu w święta chce się ruszać z domu i jechać do kina, albo wypożyczyć jakieś DVD? Kto ma ochotę myśleć przy filmie, lawirować w mętnych, nieznanych intrygach? Lepiej zostać w domu i obejrzeć, jak Joe Pesci nie radzi sobie z siedmiolatkiem, wzruszyć się po raz setny na „Uwierz w ducha” i koniecznie obejrzeć coś z Hoffmanowskiej trylogii, najlepiej „Potop” albo „Pana Wołodyjowskiego”. Szkoda tylko, że John McClane w tym roku wyjątkowo zwalcza terrorystów przed świętami, a ja jestem osobiście dotknięta brakiem w ramówkach „Ja cię kocham, a ty śpisz”.
Wszyscy filmowi malkontenci, którzy chcą torturować się nowościami, proszeni są o wykupienie odpowiedniego pakietu Cyfry +. Tam w święta będzie można obejrzeć m.in. „500 dni miłości”, czy, dla wyjątkowo wymagających, „Białą wstążkę” Hanekego, o najbardziej nieświatecznej tematyce, jak to tylko możliwe. Osobiście, mam zamiar załączyć po raz 15 „Kevina” i zaśmiewać się do rozpuku, kiedy Pesci paraduje przebrany za kurczaka… A po świętach, dla równowagi psychicznej, obejrzę „Chłopców z ferajny”.
Wesołych świąt!