Wizerunek Kościoła w kinematografii

Panu Bogu świeczkę, a diabłu kamerę?
W swojej analizie celowo zrezygnowałem z gatunku jakim są filmy dokumentalne, gdyż chciałem zachować specyficzną cechę jaką posiada kino jako medium, a której dokumenty są zwykle pozbawione. Mianowicie chodzi o fabularyzację, czyli ubarwienie, interpretację autorską, patynę filmową, która sprawia, że nie chłoniemy wydarzeń jako zimnej relacji dziennikarskiej. Dzięki niej z pozoru odległe i niedotyczące nas wydarzenia wybrzmiewają tym mocniej, im bardziej starają się aktorzy, im częściej kompozytor rwie smyczki w tle i im ciekawszą wizję ma reżyser.
Znaczenie słowa kościół w kontekście filmowym możemy rozpatrywać w dwóch kategoriach: Kościół jako świątynia chrześcijańska, miejsce sprawowania rytuałów sakralnych oraz Kościół jako instytucja, organizacja zrzeszająca pewne grono osób kierujących się własną doktryną i sprawująca kult religijny. Z czego ostatnią kategorię możemy rozbić na: organizację jako grupę społeczną kierującą się wspólnymi zasadami oraz poszczególnych członków tej grupy, którzy, w przypadku Kościoła, nie zawsze mają te same cele i kierują się tą samą doktryną co cała instytucja. Dotyczy to zarówno kleru, jak i wiernych.
Kościół jako budynek kojarzony jest z kilkoma cechami, które pod względem filmowym są bardzo atrakcyjne, do tego stopnia, że świątynia zyskała wręcz symboliczne znaczenie w świecie X muzy. Cechy te to przede wszystkim: mistycyzm i poczucie spokoju, który emanuje z murów naznaczonych śladami historii, podniosłość i respekt odwiedzających, które wywołuje sam fakt, iż jest to świątynia oraz sposób jej uporządkowania architektonicznego, czyli po prostu budowy (w przypadku form architektury kościoł jest o tyle ciekawy pod względem filmowym, iż od fundamentów aż po wieże jego budowa jest charakterystyczna), oraz tajemniczość – sekrety skrywane przez gospodarzy. To w nim bohaterowie odnajdują tajemnicze manuskrypty i zwoje mogące przesądzić o losach świata, to tam dostają rady od dobrodusznego księżulka na emeryturze, to z wieży kościelnej skacze jakiś desperat, zabierający swoją tajemnicę do grobu. Ewentualnie to w kościele jeden z bohaterów walczy z rozwścieczonym tłumem przypominającym hordę zombie.
Jednak nas interesuje Kościół w znaczeniu instytucjonalnym, czyli element rzadziej pojawiający się na ekranie w sposób bezpośredni. Aby jednak ukształtować jego sylwetkę, filmy, w których się on pojawia, należy usystematyzować, umieścić w pewnej niszy. Punktem odniesienia niech będą dwa gatunki, a raczej motywy, które zespalają pewną grupę filmów.
Pierwszą grupę, tę wyraźniejszą, dającą się opisać na podstawie prostych zasad, jest gatunek filmów biblijnych. Dzieła z tego gatunku traktują o wydarzeniach spisanych pod natchnieniem boskim, czyli po prostu obejmują adaptacje bądź ekranizacje wydarzeń biblijnych lub filmy oparte w jakimś stopniu na interpretacji owych wydarzeń i symbolice w nich zawartych. Największym zainteresowaniem gatunkowym cieszy się postać Jezusa, przede wszystkim jego działalność cudotwórcza i nauczycielska oraz męczeńska śmierć na krzyżu. Zależnie od podejścia autora filmy traktujące o Chrystusie były mniej („Ostatnie kuszenie Chrystusa”) lub bardziej („Pasja”) kanoniczne i skupiały się na innych elementach np. musical „Jesus Christ Superstar” w bardzo ciekawy sposób rozwijał relację Judasza i Jezusa. Iskariota w filmie jawił się jako głos rozsądku i człowieczeństwa, który ostrzega Chrystusa przed niezrozumieniem ludzkim.
Również inne biblijne wątki, zarówno staro jak i nowotestamentowe, w zależności od potencjału historii, były wykorzystywane jako:
-przepis na kasowe widowisko („Exodus: Bogowie i królowie” na podstawie Księgi Wyjścia), Ben Hur (losy głównego bohatera splecione z ostatnimi latami życia Chrystusa);
-kino niezależne, autorskie („Ostatnie dni na pustyni” – kuszenie Chrystusa na pustynii, „Noe” Aronofskiego – autorska interpretacja historii najbardziej znanego szkutnika w Księdze Rodzaju).
Oczywiście ten podział bardzo upraszcza gatunek biblijny, lecz to nie on jest meritum niniejszej prezentacji.
Po drugiej stronie mamy zaś wszystkie filmy skupiające uwagę na wierze i religii, w tym przypadku religii chrześcijańskiej. Do tej szuflady można wrzucić wszystkie filmy biorące pod lupę kwestię dogmatów wiary, kanonu biblijnego, ważnych wydarzeń dla świata wierzących, włącznie z tymi najbardziej kontrowersyjnymi i efektownymi – cudami oraz opętaniami. Najbardziej wyróżnialny gatunek stanowią tu filmy chrześcijańskie tzw. christian movies. Traktują one o wierze chrześcijańskiej w formie zbioru prawd i postaw skompilowanych w jednostce, zwykle głównym bohaterze, który musi zmierzyć się z jakąś przeciwnością losu, która prawdy te podważa lub całkowicie im zaprzecza. Największą popularnością cieszą się tutaj starcia protagonisty z ateistami, które mają subtelność młota wyburzeniowego i polegają na semantycznym podejściu jedynie do kwestii czysto akademickich np. skoro Bóg jest Wszechmogący i Wszechpotężny, to czy może stworzyć kamień, którego nie podniesie?
Na styku tych motywów, pomiędzy tymi szufladami, znajdują się filmy, z seansu których można uwypuklić i wyłuskać sylwetkę Kościoła jako instytucji, która działa obecnie.
Tak jak wspominałem na początku analizy, można to zrobić na dwa sposoby: patrząc przez ramię jednego ze stojących w szeregu biskupów albo z perspektywy zmęczonych dłoni wikarego. W podobny sposób można również rozmawiać na temat Kościoła od strony ławki kościelnej – z perspektywy wiernych. Wszakże pojmowanie tego, czym jest Kościół i wiara jest diametralnie inne w przypadku jednostki i zbiorowości.
O Kościele jako organizacji w filmie mówi się źle lub nie mówi się wcale. Jest tak ze względu na kilka aspektów, przede wszystkim historię oraz podejście poszczególnych jej członków, zwłaszcza duchownych, do kwestii wiary i religii. Kościół katolicki jest w najgorszym przypadku tajemniczym i wszechpotężnym zgromadzeniem uprzywilejowanych i rozpustnych ksieży oraz zimnych i ultrakonserwatywych zakonnic, ewentualnie grupą zacofanych fanatyków, którzy każdej nocy biczują się śpiewając apel jasnogórski. W najlepszym – organizacją złożoną z ludzi, którzy też błądzą, jednak z racji statusu i władzy jaką sprawują, zmuszeni są do balansowania na granicy dobra, zła, etyki i moralności, w celu ratowania swojej pozycji i zachowania twarzy na arenie międzynarodowej.
Kościół postrzegany w ten sposób odnajduje swoje odbicie w kinie:
– tajemnice i sekrety – najgłośniejsze tytuły to przede wszystkim ekranizacje książek Dana Browna „Kod da Vinci” oraz „Anioły i demony” czy „Stygmaty” Wainwrighta, filmy traktujące o nawarstwionych przez wieki domniemywaniach, plotkach, teoriach spiskowych i mitach jakoby Kościół ukrywał przed światem prawdy dotyczące historii kanonicznych postaci z Biblii oraz samej kwestii wiary, przede wszystkim sposobu wyznania, sprawowania sakramentów i modlitwy (np. w „Stygmatach”, których fabuła kręci się wokół treści zwojów znalezionych Nag Hammadi, rzekomej Ewangelii spisanej przez samego Jezusa – tak naprawdę apokryficznej ewangelii św. Tomasza, którą wypowiada bohaterka filmu Frankie, stygmatyczka. W filmie padają z jej ust znamienne słowa: „Królestwo Boże jest w was i wokół was. Nie w domach z drewna i kamienia. Rozłup kawałek drewna, a będę tam, podnieś głaz, a znajdziesz mnie”. Kościół stara się uciszyć niewygodnego proroka i nie dopuścić do rozprzestrzeniania się fałszywych dogmatów, które mogłyby zapoczątkować odpływ wiernych z Kościoła, czemu zapobiec stara się ojciec Andrew przechodzący kryzys wiary)
– władza i długie ręce, bezpośrednio związane z ukrywaniem tajemnic i niewygodnych informacji, które dotyczą m.in. plagi pedofilli, mające nie dopuścić do stracenia pozycji Kościoła oraz ochronę wewnątrzorganizacyjną, przy równoczesnym zakomunikowaniu światu : „Nasi członkowie, nasze sprawy, wasze sprawy, też nasze sprawy”. Filmografia w tym przypadku to przegląd spraw bieżących lub wydarzeń z ostatnich kilku dekad, które w palący dla Kościoła sposób ujrzały światło dzienne. Wśród nich znalazły się tak głośne wydarzenia, że ich echo odbiło się nawet w aulach oskarowej kapituły. W 2016 roku statuetkę za najlepszy film odebrał „Spotlight” – obraz Toma McCarthy’ego, którego punktem centralnym jest skandal pedofilski dotyczący rzymskokatolickich księży na terenie USA, a nominację do Oskara w 2013 roku otrzymała „Tajemnica Filomeny”, kontrowersyjna opowieść o irlandzkich siostrach zakonnych handlujących dziećmi zabranymi samotnym matkom – mieszkankom zakonu.
– przeszłość naznaczona powyższymi – wydarzenia z historii rzucające cień na oblicze Kościoła, od demonizowanej do granic przyzwoitości inkwizycji, przez wyprawy łupieżczo-krzyżowe, aż po rozpustne życie dostojników kościoła i mieszanie się w politykę i inne sfery życia duchowieństwa. Historia niczym w rzeczywistości ubarwiana jest tutaj przez autorów, którzy mają przywilej jej tworzenia. Palenie na stosach kobiet pod płaszczykiem oskarżeń o czarną magię czy też diabelskie orgie zuchwałych i wyuzdanych zakonników to wszakże ekranowe samograje, mogące utrzymywać się na fali pogłosek i kontrowersji przez lata. O tym fakcie wiedzieli m. in. twórcy „Imienia róży”, „Diabłów”, „Pogromcy czarownic” czy też „Męczeństwa Joanny d’Arc”.
Zwyczajne, ludzkie podejście każe nam myśleć o Kościele jako organizacji, mającej swoje cele, swoją hierarchię, ale również swoje tajemnice i narzędzia do egzekwowania władzy, którą bądź co bądź sprawują nad ludem oddanym pod swoją opiekę. Oczywiście jest to władza umowna w kontekście wpływu na życie duchowe każdego z nas, jednak bezsprzecznie Kościół pełni władzę w szerszym, międzynarodowym kontekście, choćby przez stanowienia jednolitych dogmatów oraz zajmowanie stanowisk w stosunku do wielu dziedzin życia. Mimo iż jest on jedną z najstarszych organizacji istniejących na Ziemi i już setki lat temu rozpychał się łokciami w polityce i świeckich środowiskach, dopiero dzisiaj jego postawa jawi się jako nieodpowiednia, pyszna i zuchwała.
Człowiek jako widz widzi więc w Kościele molocha, odhumanizowany byt, który wkracza w jego życie w niespodziewanych momentach, w chmurze kadzidła i przy dźwiękach chóru. Gdy spuszcza on zasłonę tajemnic kibicujemy mu, ponieważ okazuje się zwykle, że wysyła on swoich boskich wojowników do walk z sektami i siłami nieczystymi. Innymi słowy mówiąc – wszelkimi mocami chcącymi zagrozić istnieniu świata, czarnymi charakterami, które musi powstrzymać klerycki hiroł. Jednak niekoniecznie musi to być zakonnik, często jest to po prostu człowiek wiary i czynu, ten, który na ustach ma cytat z „Siedem” Finchera, a dokładniej werset z twórczości Ernesta Hemingwaya: „Świat to piękne miejsce i warto o niego walczyć. Zgadzam się z tym drugim”. To na tym bohaterze zwykle skupiamy swoją uwagę, ponieważ łatwiej mu kibicować. Jednostka i jej problemy o wiele bardziej wzruszają i o wiele bardziej angażują niż problemy instytucji, z którą koniec końców dzieli nas granica – my wierni, oni duchowni. Dlatego płaczemy w ławce kościelnej wraz z Porucznikiem ze „Złego porucznika” na wieść o tym, że zakonnica brutalnie zgwałcona krucyfiksem, przebaczyła swoim oprawcom, z przerażeniem obserwujemy ostatnie godziny z życia Ojca Jamesa w „Kalwarii”, który stawia czoła uprzedzonej ciżbie, która strzelbę Czechowa załadowała stereotypami i w końcu to za ojca Karrasa i Merrina zaciskamy kciuki aż do krwi, obserwując ich walkę o duszę małej Regan w „Egzorcyście”. Bohaterów tych łączy nie tylko oddanie sprawie, ale dystans do kleru. Wielu bohaterów filmowych kształtujących wizerunek kościelny stoi na rozdrożu, przeżywa konflikt wiary i wartości, podważa bądź nie rozumie decyzji Kościoła. To nasi ludzie w Watykanie, to oni otwierają lub wyważają kolejne drzwi, rzucając światło na tajemnice Kościoła, to oni stają po stronie słabszych, biedniejszych, niedoświadczonych, to oni pokazują ludzkie oblicze w świecie, w którym demony zakładają sutanny. Nierzadko to oni odwracają się wspólnoty kościelnej, lecz nie od wspólnoty wierzących i to oni nazywani są fanatykami, szarlatanami i wyklętymi.

EXORIST, I.V.
Kino ukształtowało dwa typy takich bohaterów. Pozytywnego, protagonistę, paladyna i antagonistę, villaina, fałszywego proroka. Obaj bohaterowie dysponują niezaprzeczalną charyzmą i niezwykłymi umiejętnościami. Różni ich jednak pogląd na nauki Kościoła, stosunek do religii i metody działania.
Paladyn to zwykle samotnik, ostatni sprawiedliwy, niekoniecznie wierzący w fundamenty dogmatyczne, lecz wierzący w dobro. Niezłomny charakter, który bardzo często kwestionuje wartości wyznawane przez organizację kościelną, jednak podąża według moralnego kompasu. Nierzadko wygnaniec, banita i opuszczony przez bliskich podróżnik, który całe życie przespał na walizkach. Do tego typu bohaterów należy m.in. Johanna -bohaterka europejskiej produkcji pt. „ Papieżyca Joanna”. Film opowiada o losach legendarnej postaci Joanny, która rzekomo została głową Kościoła katolickiego w IX wieku. Od najmłodszych lat Johanna musiała walczyć z zaściankowym traktowaniem kobiet jako podludzi. Jedynie dzięki swemu zaparciu i bystrości umysłu zyskiwała z czasem wykształcenie, gdyż w tamtych czasach nie była brana nawet pod uwagę przy ewentualnych przedbiegach edukacyjnych. W jednej ze scen młodziutka Johanna podczas pierwszej wizyty w szkole klasztornej stawia dzielnie opór opryskliwym uwagom. Jeden z zakonników drwiąco komentuje jej pojawienie się w szkole:
– Dobrze wiesz, że nie mogę przystać na twój dziwaczny pomysł, byłoby to wbrew woli Bożej, by przyjąć kobietę do szkoły katedralnej. Jest to również bez sensu, gdyż kobiety nie potrafią wyciągać logicznych wniosków. Kobiety w tak nikłym stopniu używają mózgu, że nie są zdolne pojmować wysokich idei i pojęć. Sam św. Paweł podzielał tę prawdę, że kobiety ustępują mężczyznom, co wynika z porządku stworzenia, hierarchii bytów i siły woli.
– Jak kobieta może być druga w porządku stworzenia? Powstała z żebra Adama. Tymczasem Adam powstał ze zmieszanej mokrej gliny. A jeśli chodzi o siłę woli, kobiety może być uznana za wyższą od mężczyzny. Ewa zjadła jabłko z miłości do wiedzy i nauki. Adam tylko dlatego, że go prosiła.
Fałszywy prorok o wiele bardziej działa na zasadzie rewersu Kościoła. Również działa samotnie, jednak pomagają mu poplecznicy. Nie dzieli się z nimi swoimi planami, przynajmniej nie tymi prawdziwymi, lecz tworzy coś w rodzaju sekty, wspólnoty, nierzadko wewnątrzkościelnej, którą omamił wypaczonymi naukami Kościoła oraz swoją interpretacją Biblii. Jego prawdziwe zamiary zwykle pozostają ukryte do czasu konfrontacji z paladynem lub głównym bohaterem filmu. To wtedy widz ma okazję zobaczyć demonstrację jego siły. W „Brimstone” to niema Liz demaskuje Wielebnego i jako jedyna wie o jego prawdziwych zamiarach. Tyran, psychopata i kazirodczy sadysta głosi słowo boże w swojej, wypaczonej interpretacji. Dewiacja seksualna zostaje usprawiedliwiona kontekstem biblijnym, a wszelkie zbrodnie popełniane przez Wielebnego to zemsta na niewiernych. W nieco mniej makabrycznym, za to o wiele bardziej wyrachowanym tonie, działa Sunday – samozwańczy prorok i guru Kościoła Trzeciego Objawienia, który dorabia sobie na łatwowierności i krótkowzroczności innych w filmie „Aż poleje się krew”. W scenie konfontacji z głównym bohaterem Danielem Plainviewem, Eli Sunday odgrywa teatralną scenę egzorcyzmów w kościele. Wiejski showman dokonuje tu groteskowego aktu wypędzenia demona z ciała zachłannego przemysłowca, natomiast Plainview wtóruje mu samobiczowaniem – przyznaje się do życia w grzechu i bycia grzesznikiem, tylko po to, aby dorwać się do bogatych złóż ropy naftowej.
Obaj bohaterowie najczęściej ujawnia prawdę o wiernych kościoła, czyli o grupie, o której relatywnie mówi się rzadziej, ponieważ to z jej poziomu wychodzi krytyka całej instytucji. Wierni to albo bierny tłum przyzwyczajony do rytuałów i formułek, który nawiązuje relację z Bogiem i Kościołem wtedy, gdy czegoś potrzebuje lub zacofany ciemnogród, który swoją radykalną postawą zraża do siebie cały świat i stanowi kulę u nogi postępu. Pierwsza grupa kojarzona jest zwykle z obecnymi czasami, które zdominowała wolność, przewartościowanie wszelkich wartości i otwarcie umysłów na rzeczy, które wieki temu były tematem tabu. Odrzucenie rytuałów czy nawet samej wiary to po prostu zrzucenie zbędnego balastu, który zabiera czas i energię. Druga grupa wiernych to obecnie mniejszość, w filmach powraca jedynie jako widmo wieków ciemnych, pod postacią fanatycznych ojców i matek, które biją swoje dzieci, karzą im recytować psalmy i nie dopuszczają, aby w ich domu zalęgło się robactwo grzechu.
Koniec końców paladyn odchodzi w stronę zachodzącego słońca bądź ginie z honorem, a fałszywy prorok umiera w wymyślnej scenie tortur i męczarni. Stosunek do tych bohaterów może mieć jednak paradoksalnie odwrotne skutki. Postawa paladyna wydaje się być alternatywą do tego, co proponuje Kościół – po co mamy brać udział w rytuałach, które straciły swój mistycyzm i swoją wagę i wierzyć ludziom, którzy są zepsuci, zachłanni i nie lepsi od nas? Po co, skoro możemy sami walczyć o dobro tego świata i stanowić wzór dla innych? Ten punkt widzenia prowadzi z kolei do wynaturzeń, powstawania fałszywych proroków, z którymi z kolei widz nie łączy Kościoła. Po prostu, jakiemuś psycholowi spodobał się fragment z Apokalipsy, a siedem grzechów głównych wydaje się ciekawym kluczem zbrodni, więc teraz morduje bez opamiętania. Kościół nie miał tu żadnego udziału, to wina ułomnego człowieka. A jeśli jednak miał i nic nie zrobił? Co jeśli Kościół pozwala, aby kolejne wylęgarnie zła odradzały się raz po raz?
Dyskusje tego typu narażone są na stawianiu tez zaprzeczających samych sobie. Nie ulega jednak wątpliwości, że wizerunek Kościoła w kinie nie ociepli się zbyt prędko, o ile w ogóle to zrobi, nawet dzięki heroicznym bohaterom. Film jako specyficzne medium rządzi się tymi samymi prawami co wieczorne wiadomości – my, jako widzowi, wolimy oglądać rzeczy odrealnione, słuchać o przypadkach, tragediach, niespotykanych i dziwacznych zjawiskach. Dziennikarzy i filmowców łączy znajomość ludzkich potrzeb w sferze informowania o otaczającym nas świecie, a szczególnie rzeczach sensacyjnych i kontrowersyjnych. Z tych powodów unika się poniekąd niektórych tematów, odwraca się system wartości. Za pewniak przyjmuje się informacje dotyczące mieszania się Kościoła w politykę, afer pedofilskich i homoseksualnych wśród księży, rozpusty i budowania majątku przez lokalny kler. Samotni Samarytanie i jezuici budujące kościoły własnymi rękami na tropikalnych wyspach to ekscentrycy i dziwacy, temat, który kwitujemy wzuszeniem ramionami, temat niefilmowy, wyrwany z inngo porządku, z innej planety. Oczywiście istnieją wyjątki od reguły takie jak np. „Kaznodzieja z karabinem”, film opowiadający losy Sama Childersa, byłego narkomana i recydywisty, który po duchowej przemianie wyjeżdża do Afryki, aby tam chronić słabych, budować sierocińce i czasem poczęstować serią z M16 nieprzyjemnych gości czy też „Milczenie” Martina Scorsese – powolna i surowa opowieść o dwójce jezuitów krzewiących wiarę w XVII wiecznej Japonii. Jednak, tak jak wspominałem, wcześniej, osiami tych filmów są charyzmatyczni bohaterowie, którzy przeżywają duchowe przemiany, które wzmacniają wiarę w ludzi, a nie w instytucję. Większość z nich powstaje na bazie długotrwałych przemyśleń filozoficznych i teologicznych, zwłaszcza w przypadku filmografii Scorsese’a, który musiał dojrzeć do pewnych wniosków (nomen omen twórca Wściekłego byka i Taksówkarza początkowo miał być kapłanem).
Można więc pokusić się o tezę, że wizerunek filmowy Kościoła immanentnie związany jest z wizerunkiem z prawdziwego życia. Ciężka praca jednostek wchodzących w skład jego struktur bądź po prostu ludzi kierowanych palcem boskim, może nie wystarczyć, aby zmazać czarne karty historii oraz grzechy ludzkie. My sami musimy zaufać i zawierzyć, co niestety prawdopodobnie jest już w dzisiejszych czasach niemożliwe.