Czarny łabędź / Black Swan (2010)

Ciężki jest los artystów. Gdyby przyjrzeć się ich historiom pokazanym w kinie, należałoby powiedzieć, że wprost tragiczny. Są biedni, nierozumiani, samotni. Swoje dzieła tworzą wyłącznie w spazmatycznych aktach uniesienia, które kosztują ich tak wiele, że łatwo o szaleństwo. Kino uwielbiało robić z artystów męczenników. Wypalający się w „boskim szale” mickiewiczowski Konrad mógłby być archetypem wielu z nich. To smutne, ale kino utrwaliło w zbiorowej wyobraźni więcej szkodliwszych mitów. Do tego ten jest na tyle malowniczy i romantyczny, że pewnie nieprędko twórcy z niego zrezygnują. Od niektórych jednak oczekujemy przełamywania stereotypów. Mamy już na ekranach najnowszy film Darrena Arnofskyego, który dotyka wspomnianej problematyki. Czy „”Czarny łabędź”” obala ów mit?
Aronofsky poprzedni swój film także poświęcił tematowi artysty – artysty szczególnego, którego może trafniej byłoby określić mianem performera. Zapaśnik był historią człowieka, który żyje wyłącznie dzięki publicznym występom. Lata kariery w amerykańskim wrestlingu nauczyły go definiować siebie poprzez swój „sceniczny” wizerunek. Paradoksalnie z tego samego względu tytułowy bohater sukcesywnie się wykańcza. Jego życie zdominował więc przedziwny dualizm: narkotyczne pragnienie spełniania się przed publiką pozwala mu żyć i jednocześnie zabija. Tak, ciężki jest los artysty.
W najnowszym filmie Aronofsky postanowił kontynuować wątek, który (o czym świadczą znakomite recenzje poprzednika) okazał się wyjątkowo dobrym tematem. Tym razem z widowiskowej areny zapaśniczej przenosimy się w świat pozornie zupełnie wyzbyty brutalności – na scenę baletową. Wbrew oczekiwaniom nie jest to jednak rzeczywistość natchniona łagodnością ani czystym pięknem. To miejsce podszyte zawiścią, gdzie do wszystkiego trzeba dochodzić przez „krew, pot i łzy”. Poznajemy je z punktu widzenia Niny – młodziutkiej, bardzo wrażliwej baletnicy, która dzięki ciężkiej pracy powoli wyrabia sobie pozycję liderki w zespole i zyskuje ogromną szansę zagrania głównej roli w spektaklu Jezioro Łabędzie Czajkowskiego. Wymagający reżyser, trudny we współpracy kabotyn, oczekuje od niej nie tylko doskonałej techniki, ale przede wszystkim emocji – żąda zatracenia się w odgrywanej postaci. Obecność atrakcyjnej konkurentki, w każdej chwili mogącej odebrać rolę, spędza sen z powiek Niny. Z kolei presja, jaką wywiera na niej matka (której niespełnione, baletowe ambicje z odległej przeszłości ma teraz zrealizować córka), dopełnia tragizmu sytuacji. W konsekwencji osobowość Niny zaczyna się rozpadać. Bardzo wcześnie zostaje nam zasugerowane, że dziewczyna może cierpieć na schizofrenię. Aronofsky przygląda się postępom jej choroby z chłodną uwagą.
Czy to nowy „Zapaśnik”? Dzieło równie bezpretensjonalne i złożone? Aronofsky początkowo zamierzał umieścić obie historie w jednym filmie, więc należałoby oczekiwać podobnego poziomu. Niestety tak nie jest. Za efektowną estetycznie fasadą kryje się w tym wypadku przeciętność. W zakresie fabuły, czy w warstwie już czysto refleksyjnej, „”Czarny łabędź”” nie stanowi wielkiego artystycznego wyzwania.
Aronofsky najwyraźniej postanowił odpocząć od kina, które zamierza stawiać jakiekolwiek pytania, nie prowokując widza do poczynienia przewrotnych spostrzeżeń. Koncentrując się na opowiedzeniu historii i (znowu) posługując się emocjonalnym szantażem, uparcie dążył do tego, aby złapać widza w pułapkę. Chciał zaangażować go tak mocno w los nadwrażliwej, kruchej, żałośnie bezbronnej Niny, by swoją bajkę (naprawdę dobre określenie) oprzeć wyłącznie na tym motywie. Reżyser nachalnie podkreśla smutną bezbronność Niny, nieustannie nam sugerując, że „dziewczyna nie da rady”. Siedzimy w oczekiwaniu na jej klęskę i patrzymy na stopniowe zatracanie się w chorobie. Dopiero po seansie zdajemy sobie sprawę, że stanowi to jedyny chwyt, którym Aronofsky się posługuje, by przyciągnąć naszą uwagę. Za historią nie stoi nic więcej niż gra ze zdolnością współodczuwania. Żal nam Niny, z każdą minutą coraz bardziej, ale ta ścieżka prowadzi donikąd. Dla osiągnięcia emocjonalnego efektu Aronofsky zaryzykował banał, a nawet kicz, który w finale daje o sobie znać szczególnie mocno, osiągając nieco absurdalny wymiar, który dla części widzów może się okazać niestrawny.
Psychologiczny dramat zalęknionej jednostki, pochwyconej w sidła oczekiwań innych, okazuje się przejmujący głównie dzięki znakomitej kreacji Natalie Portman. Grana przez nią postać jest w gruncie rzeczy jednowymiarowa i sztuką było pokazać, że Nina to nie tylko łzawe spojrzenia i łamiący się przy każdej wypowiadanej sylabie głos. Portman została stworzona do tej roli. Mimo scenariuszowych mielizn nadała postaci charakter. Czy własny? Możliwe. Wizerunek Portman cechuje coś, co chyba najlepiej określa (może nieco niezręczne, lecz trafne) sformułowanie: agresywna subtelność. Źle skonstruowany wątek przemiany Niny z białego łabędzia w czarne nemezis uwiarygodnia się dzięki aktorskiej osobowości. Mały cud kina.
Tym, co w filmie zawodzi najbardziej, jest psychologia. Dawno nie oglądaliśmy na ekranie bzdur tak bezpardonowo zaserwowanych jako odkrywcza prawda: nadopiekuńcza matka, która obarcza córkę ciężarem swoich własnych ambicji; los artysty, który musi zatracić się w sztuce, by naprawdę dosięgnąć geniuszu; dziewczyna, która pod wpływem stresu i towarzyskiego oraz (co ważne!) seksualnego niespełnienia popada w szaleństwo. Było? Oj, tak. Miszmasz psychoanalitycznych wątków układa się w schemat już w kinie wyeksploatowany. Tutaj podjęto go wyłącznie dla wystrzelenia pseudoartystycznego fajerwerku.
Mogło to być dużo lepsze kino – intrygujące i niebanalne jak „Zapaśnik”, mniej kokieteryjne i mniej jednoznaczne. Gdyby tylko autor spróbował zawalczyć z pewnymi przyzwyczajeniami i pohamował swoje pragnienie wzbudzania zachwytu. Aronofsky przy realizacji Czarnego łabędzia dysponował jednym z większych budżetów w swojej karierze (17 milionów dolarów bez gaż aktorskich). Szkoda, że mimo zainwestowanych środków, wyszedł mu film gorszy niż niejedna tańsza produkcja.
Tytuł oryginalny: Black Swan
Reżyseria: Darren Aronofsky
Scenariusz: Mark Heyman, John J. McLaughlin, Andres Heinz
Zdjęcia: Mathieu Libatique
Muzyka: Clint Mansell
Produkcja: USA
Gatunek: dramat, thriller
Data premiery (świat): 1 września 2010
Data premiery (Polska): 21 stycznia 2011
Czas trwania: 108 min.
Obsada: Natalie Portman, Vincent Cassel, Mila Kunis, Barbara Hershey, Winona Ryder