Dirty Dancing (1987)

„Be my, be my Baby”
Jest lato roku 1963. Frances Houseman, zwana Baby, jedzie wraz z rodziną do ośrodka wypoczynkowego Maxa Kellermana – przyjaciela ojca Frances. Baby poznaje tam przystojnego instruktora tańca – Johnny’ego Castle. Wkrótce połączy ich uczucie, któremu przeciwny będzie pan Houseman.
„Dirty Dancing” jest dzisiaj uważany za jeden z klasyków filmów tanecznych. Można spotkać się z opiniami o tym, że jest również dziełem kultowym. Wydaje mi się, że takie określenia są jak najbardziej słuszne. Mojej osobie „Dirty Dancing” od razu przypadł do gustu. A jedną z zachęt do obejrzenia był Patrick Swayze (odszedł 14 września 2009 roku, miał zaledwie 57 lat, R.I.P.). Wiele się nasłuchałem o jego roli w tym obrazie Emile Ardolino. Tak naprawdę kariera Patricka wtedy ukierunkowała się i zaczęła nabierać odpowiedniego tempa.
Bardzo intryguje mnie beznadziejny tytuł – „Wirujący seks”, który został wymyślony niepotrzebnie. Tytuł powinien w miarę możliwości określać charakter filmu, a nazwa „Wirujący seks” raczej kojarzy się z innym gatunkiem niż muzyczny lub taneczny. Na szczęście obecnie częściej funkcjonuje normalny, oryginalny „Dirty Dancing”.
Zdziwiło mnie także to, jaki człowiek zasiadł za kamerą. Emile Ardolino absolutnie nie kojarzył mi się z żadnym filmem (no może po obejrzeniu „Dirty Dancing” pamiętałem trochę „Zakonnicę w przebraniu”). Ardolino nie miał jakichś obrazów, które zwróciłyby uwagę krytyków lub publiczności. A mimo to miał swoje mięć minut po wyreżyserowaniu recenzowanego dzieła.
Patricka Swayze pierwszy raz zobaczyłem w „Na fali”. Wiedziałem, czego się mogę spodziewać teraz. Swayze udowodnił, że jest rewelacyjnym aktorem. Mało tego, tańczy również wyśmienicie. Dosyć trudne zadanie czekało Jennifer Grey. Musiała grać postać, która była o 10 lat młodsza niż ona sama. Generalnie wychodziło jej to bardzo dobrze, lecz momentami można było mieć obiekcje co do wiarygodności jej wieku.
Fabuła może nie wnosi czegoś nowego, ale nie można interpretować jej jako wadę. „Dirty Dancing” to naprawdę dobry melodramat, który oczywiście nie ustrzegł się kilku niedociągnięć, ale jednak nie są one aż tak ważne dla przebiegu akcji.
Scenariusz nakreśla poszczególne sytuacje nieustannie zmierzając do finału. Ale szczerze mówiąc, mógł być lepszy. Za to dużym jego plusem jest to, że oddaje bardzo fajny klimat obrazu Ardolino.
Film największe laury zbiera za ścieżkę dźwiękową i choreografię. Zaczynając od pierwszej zalety, trzeba wspomnieć, iż ten soundtrack jest jednym z najlepszych, jakie słyszałem. Można posłuchać takich wiecznie żywych piosenek jak „(I’ve Had) The Time of My Life”(Oscar) lub „Hungry Eyes”.
Choreografia wymyślona przez Kenny’ego Ortegę niczym nie ustępuje dzisiejszym filmom, a nawet czasami jakościowo je przewyższa. Oczywiście najbardziej pamiętam scenę finałową, czyli ostatni taniec sezonu Johnny’ego Castle i Baby. Wcześniej ujrzymy naukę trudnej sztuki, jaką jest taniec – ćwiczenia równowagi w lesie bądź wyskoku w otaczającej bohaterów wodzie.
W sumie „Dirty Dancing” to bardzo dobrze opowiedziana historia miłosna, okraszona kapitalną muzyką i świetną choreografią taneczną. Jest to kolejny film, o którym spokojnie można powiedzieć, że przetrwał próbę czasu.
Ocena: 9/10
Tytuł oryginalny: Dirty Dancing
Reżyseria: Emile Ardolino
Scenariusz: Eleanor Bergstein
Zdjęcia: Jeff Jur
Muzyka: John Morris, John DeNicola, Donald Markowitz, Franke Previte
Produkcja: USA
Gatunek: Melodramat, Muzyczny
Data premiery (Świat): 17.08.1987
Data premiery (Polska): nieznana
Czas trwania: 100 minut
Obsada: Jennifer Grey, Patrick Swayze, Jerry Orbach, Cynthia Rhodes