Fighter, The (2010)

The kid from Lowell rises to the bell
Hollywood ma gotową matrycę na filmy o sportowcach. Zasiadając w kinowym fotelu przed ekranem, na którym ma zostać wyświetlona kolejna wariacja na temat osiągania szczytów kariery, widz wie, czego może się spodziewać. Wiadomo, że aby osiągnąć sukces bohater będzie musiał zmagać się z różnymi przeciwnościami losu. Życie da mu mocno w kość, ale jego wysiłek nie pójdzie na marne, bo w finale publiczność dostanie dramatyczną walkę o tytuł mistrzowski. I wyjdzie z kina zadowolona, bo dostała dokładnie to, czego chciała: sztampową historyjkę ze szczęśliwym zakończeniem. Chyba, że film nakręcili akurat Scorsese (Wściekły byk, 1980) albo Aronofsky (Wrestler, 2008)
Z jednej strony film Davida O. Russela jest schematyczny i przedstawia historię, którą w kinie widziało się już setki razy (ostatnio bodajże przy okazji Człowieka z ringu z 2005 r.). Jednak jest jedna rzecz, dla której warto obejrzeć Fightera.
Życie nie rozpieszcza Micky’ego Warda. Niby jest bokserem, ale tak naprawdę nie odnosi znaczących sukcesów i utrzymuje się z robót drogowych. W rodzinnym miasteczku żyje w cieniu brata, który dwadzieścia lat temu znokautował (nawet nie pokonał) Suga Ray’a Leonarda. Wydaje się nie mieć kontroli nad własną karierą, którą kieruje jego zaborcza matka. Dziewczyna Micky’ego nie potrafi porozumieć się z jego krewnymi, szczególnie stadem sióstr, które podążają za bohaterem niczym sępy. Najbardziej skomplikowana i toksyczna relacja łączy go ze wspomnianym wyżej bratem, Dickym- jego trenerem, upadłym sportowcem i ćpunem, od którego nie może i nie chce się uwolnić. Dopiero kiedy Dicky zostanie aresztowany i osadzony w więzieniu, Micky zacznie wygrywać i odbudowywać swoją upadłą karierę.
Brzmi banalnie? Być może, ale O. Russel uciekł od taniej sztampy dzięki skupieniu się na rodzinnych, niezwykle skomplikowanych, relacjach. Wskutek tego mało jest boksu w boksie w Fighterze, za to mnóstwo surowych, autentycznych emocji. Reżyser dokonuje wiwisekcji Wardów/Ecklandów, bezlitośnie obnaża zaborczość i zaślepienie Alice, dosłownie żerującą na najmłodszej latorośli, głupotę roztytych i rozwrzeszczanych sióstr Micky’ego, które ten zdaje się utrzymywać. Nieustannie dochodzi do konfrontacji między bohaterami: kłócą się oni na brudnych, szarych uliczkach Lowell, zdających się idealnie korespondować ze stanem ich ducha: każdy z nich miał większe oczekiwania wobec życia, każdy się rozczarował i chciałby być gdzie indziej, być może z kim innym…
Tak skonstruowany scenariusz stwarzał ogromne pole do popisu dla aktorów. Odnoszę wrażenie, że Fighter miał być filmem Marka Wahlberga, z rolą idealnie skrojoną na Oscara (w końcu Akademia kocha kreacje postaci autentycznych, do tego odnoszących zwycięstwo nad przeciwnościami losu). Jednak Marky Mark musiał obejść się smakiem, nie dostał nawet nominacji, bo całe show ukradli mu Christian Bale (który trafił na plan dzięki paru ciepłym słowom kolegi po fachu) i Melissa Leo. W obliczu dwóch tak rewelacyjnie zagranych ról, nawet gdyby Wahlberg stawał na rzęsach, nikt nie zwróciłby na niego uwagi. Fighter to film Bale’a. Jego przejmująca kreacja sprawia, że to Dicky Ecklund pozostaje najdłużej w pamięci po zakończeniu seansu. Wydaje się wręcz, że to film o nim: złamanym człowieku na dnie, którego największym osiągnięciem jest ułuda zwycięstwa. Kiedy udaje mu wreszcie wygrać z narkotykowym nałogiem, zwycięża również jako człowiek: jest wreszcie w stanie pójść na pewne kompromisy, a klamra filmu w postaci wywiadu pokazuje, że nareszcie zrozumiał, iż jego czas minął i teraz powinien skupić się na rozwijaniu kariery brata.
Właśnie dlatego należy obejrzeć film O. Russela: dla koncertowych wykonań ról drugoplanowych. Dla Bale’a, który po raz kolejny udowodnił, jak wiele jest w stanie poświęcić dla roli; dla Melissy Leo, która stworzyła pełnokrwistą i autentyczną kreację; nawet dla Amy Adams, która co prawda ze swoją wiecznie zdziwioną buzią, wciąż bardziej pasuje mi jako odtwórczyni Giselle z Zaczarowanej (2007), niż twardej Charlene, ale udowodniła, że jest w stanie zagrać coś wbrew swemu emploi miłego, niewinnego dziewczęcia. Szkoda, że Wahlberg nie potrafił dogonić peletonu, dostał zadyszki i w konsekwencji jego bohater wypada wyjątkowo mdło na tle całej reszty.
Co dostanie potencjalny widz Fightera? Te same kalki gatunkowe, które widział już niejednokrotnie. Nie dowie się nawet zbyt wiele o życiu Micky’ego Warda czy Dicky’ego Ecklanda, ponieważ twórcy bardzo swobodnie poczynają sobie z życiorysem bohaterów. Ale dostrzeże też trochę z własnych, zapewne niełatwych, relacji rodzinnych w kronice rodziny Wardów. Poza tym, już dawno nie było tak świetnie obsadzonego i zagranego filmu.
Tytuł oryginalny: Fighter, The
Reżyseria: David O. Russell
Scenariusz: Scott Silver, Paul Tamasy, Eric Johnson
Zdjęcia: Hoyte Van Hoytema
Muzyka: Michael Brook
Produkcja: USA
Gatunek: Biograficzny, Dramat, Sportowy
Data premiery (Świat): 10.12.2010
Data premiery (Polska): 4.03.2011
Czas trwania: 114 minut
Obsada: Mark Wahlberg, Christian Bale, Amy Adams, Melissa Leo, Jack McGee, Melissa McMeekin, Bianca Hunter