Gwiezdne wojny: Przebudzenie mocy / Star Wars: The Force Awakens (2015)

Przebudzenie dobrego kina.
Twórcy postawili sobie bardzo ambitny cel. Chcieli stworzyć film, który połączy całe pokolenia fanów Gwiezdnych Wojen, tych starszych wychowanych na Starej Trylogii z tymi nowymi – dziećmi Nowej Trylogii. Czy im się udało?
Presja, przed jaką stanął J.J. Abrams była niewyobrażalnie ogromna. Z jednej strony wydawać by się mogło, że nie sposób jest zepsuć tak znaną markę, jaką są Gwiezdne Wojny, jednak w historii kina zdarzały się już kolosalne wpadki, jak czwarta część Indiany Jonesa, więc o filmowe faux pas wcale nie trudno. Awanturniczy archeolog nie jest tutaj wspomniany bez celu – za odkopanie zabytkowego tematu Indiany Jonesa odpowiadał przecież w równej mierze, co Steven Spielberg – George Lucas. I to mogło zwiastować klęskę i odstawienie Indy’ego na półkę do Muzeum Narodowego z podpisem artykuł dekoracyjny. Jednak ci, którzy śledzą doniesienia ze świata filmu, dawno już wiedzą, że za Przebudzenie Mocy nie odpowiadał, przynajmniej bezpośrednio Lucas. Sprytny biznesmen sprzedał franczyzę korporacji Disneya. Owszem, skutkowało to licznymi kąśliwymi komentarzami, że w filmie pojawią się Kaczor Donald i Myszka Miki a nowego Vadera zagra Zac Efron, jednak nic z tych rzeczy się nie stało. J.J. Abrams podszedł do tematu bardzo solidnie i poważnie. Reżyser odpowiedzialny jest przecież za wskrzeszenie Star Treka, więc potrafi chłopak działać pod presją. Można nawet śmiało stwierdzić, że mamy specjalistę od odkurzania serii. I to w tym pozytywnym znaczeniu. Przebudzenie Mocy to po prostu kawał fantastycznego kina rozrywkowego, które trzyma w napięciu i wciąga widza w akcję. Ale czy można się dziwić, że twórca Alias czy Lost: Zagubieni potrafi tak perfekcyjnie zagrać widzom na emocjach?
Pięknego trudne początki
Serialowe doświadczenie reżysera jest z jednej strony darem i przekleństwem. Pierwsze sceny na planecie Jakku nie napawają optymizmem, czuje się specyficzne kadrowanie, ustawienie kamery czy nawet zabiegi montażowe typowe dla telewizyjnego formatu tasiemca. Mamy zatem nierozległe plany, bardzo aktywną kamerę czy nawet transfokację, która jest absolutną pomyłką. Akcja jest szybka, bardzo zwięzła i chaotyczna. Ciężko jest się wczuć w obraz i aż do momentu całkowitego opuszczenia Jakku, czyha nad nami poczucie serialu. Odnoszę wrażenie, że w trakcie produkcji filmu, po tych kilku scenach, reżyser postanowił zmienić operatora. I to była bardzo dobra decyzja. W miarę upływu akcji, poprawia się kadrowanie i praca kamery, dzięki czemu obraz współgra z akcją i bohaterami filmu.
Tak mało czasu, tak dużo do opowiedzenia
Kolejna rzecz to szybka akcja. Bohaterowie często podejmują działanie pod wpływem chwili i reagują, trochę jak w życiu, bardzo spontanicznie. Nie przeszkadza to w ogólnym odbiorze filmu, ponieważ pod natłokiem wielowarstwowej akcji, niektóre zachowania są praktycznie niezauważalne. Wyjątkowo szybki rozwój umiejętności Rey, zmiana całego światopoglądu Finna czy naiwność Hana Solo mogą trochę drażnić i myślę, że dodatkowe 5-10 minut filmu, aby dopowiedzieć to, co fani sami sobie dopowiedzieli, nie zaszkodziłoby obrazowi. Największą luką, niezabezpieczonym otworem wentylacyjnym filmu jest scena ucieczki z aresztu Rey. Fan doskonale wie, w jaki sposób się wydostała, ale nowy widz może mieć z tym problemy. Nawet słowa użyte przez Rey do perswazji na szturmowcu są identyczne, jakich używają adepci Jedi, a przecież zwykła złodziejka nie mogła posiąść tej wiedzy znikąd. Wyobrażam sobie, że Abrams długo siedział nad tą sceną i wiedział doskonale o tej luce w fabule, jednak doszedł do wniosku, że fani i tak to kupią. Tak jak szczotki toaletowe z podobizną Vadera.
Długo oczekiwane Deja vu
Przebudzenie Mocy to kalka. Bardzo udana i pożądana, ale jednak kalka. Nie sposób odnieść wrażenia, że za podstawę scenariusza służyła Nowa Nadzieja. Mamy wiele powielanych schematów, podobieństw, czasem nawet tekstów czy zdarzeń. Oczywiście tego wymagał scenariusz i jest to w większości doskonale wytłumaczone, jednak niektóre zwroty Księżniczki Lei były chyba żywcem wzięte z poprzednich części – podejrzewam, że to w razie gdyby seksfantazja wielu fanów Starej Sagi miała implodować z rezultatem śmiertelnym. Scena przeglądania planów nowej, większej (oczywiście) Gwiazdy Śmierci – Starkillera, aż każe kilkukrotnie przetrzeć oczy ze zdumienia. A sposób, w jaki rebelianci zniszczyli wielką bazę Najwyższego Porządku również jest zastanawiający. Widocznie Kylo Ren zbyt mocno zapatrzył się w dziadka powielając nawet jego błędy. A przecież wystarczyłby kawałek dykty. Mamy bohaterkę z prowincji – Rey, która niczym Luke poznaje świat midichlorianów, najlepszego pilota rebeliantów Poe (Oscar Isaac) – nawiązanie również do Luke’a, małego, słodkiego robocika, BB-8, który rozbawia publiczność jak R2-D2. Takich nawiązań jest więcej niż fałd tłuszczu Jabby the Hutt. Ale czy to jest złe? Absolutnie nie! Po każdym dobrym filmie, widz krzyczy „chcę więcej tego samego!”. I dokładnie to otrzymał. W nowej oprawie.
Nowe jest w nim silne
Przebudzenie Mocy ma kilka nowych, dość odważnych rozwiązań. Pierwsza to zerwanie z konwencją Jedi. Do tej pory jedynie rycerze Jedi mogli posługiwać się mieczem świetlnym, natomiast teraz używa go Rey – złodziejka z pustkowia, czy nawet były szturmowiec Finn. To bardzo brawurowy pomysł, który przyjął się rewelacyjnie. Druga rzecz to właśnie Finn. Nawrócony szturmowiec, bardzo szybko zrozumiał amoralność swoich dotychczasowych działań i jest wyjątkowo rozumny jak na maszynkę do strzelania, która chyba jako jedyny szturmowiec – w końcu potrafi trafiać w cel. Mamy również nękanego rozterkami antybohatera – Kylo Rena. Jest to bardzo złożona postać, która wzbudza ambiwalentne odczucia. Nie jest wszechmocny i nieomylny jak jego poprzednicy, nie ma również tak wielkiego autorytetu i mimo że jego maska wywołuje przerażenie, to za nią kryje się zbuntowany nastolatek, który pomimo olbrzymiej mocy, jaka w nim drzemie – jest bardzo słaby. Widać to doskonale w scenie na mostku, gdy chce podjąć decyzję – jedna część jego twarzy oświetlona jest na czerwono, druga – na niebiesko. Kylo Ren to czarny charakter nowych czasów. Złoczyńca z sumieniem.
Jesteśmy w domu, Chewie
Podobnie jak w Starej Sadze, mamy do czynienia z wątkami rodzinnymi i można czasem odnieść wrażenie, że nie będziemy się mieszać w cudze sprawy rodzinne, ale jest to przecież nasza rodzina. Rodzina, którą sami sobie wybraliśmy. Pomimo kilku wad i małych niedociągnięć, od momentu, gdy na ekranie pojawiły się charakterystyczne żółte napisy w perspektywie, czujemy moc. J.J. Abrams otula nas ciepłą kołderką Gwiezdnych Wojen, głaszcze po głowie i opowiada z pełnym entuzjazmem sentymentalną bardzo chwytną opowieść pełną humoru i akcji, którą ogląda się z przyjemnością zarówno jako fan, jak i widz neutralny.
Tytuł: Gwiezdne wojny: Przebudzenie Mocy (Star Wars: The Force Awakens)
Reżyseria: J. J. Abrams
Scenariusz: Lawrence Kasdan, J.J. Abrams
Muzyka: John Williams
Zdjęcia: Daniel Mindel
Obsada: John Boyega, Daisy Ridley, Adam Driver, Harrison Ford
Kraj produkcji: USA
Rok produkcji: 2015
Data premiery: 18 grudnia 2015
Czas projekcji: 136 min