Hellraiser IV: Bloodline / Wysłannik Piekieł 4: Dziedzictwo Krwi (1996)

Cztery lata, po udanej trzeciej już kontynuacji przygód Wysłanników Piekła, światło dzienne ujrzała kolejna odsłona tej serii. Do samego końca szczegóły związane z realizacją tego filmu były trzymane przez producentów w ścisłej tajemnicy. Jedynie sam Clive Barker skłonny był nieco bardziej do rozmów na temat „Dziedzictwa krwi”. Zapewniał on wszystkich, że najnowszy „Hellraiser” zaskoczy fanów oryginalnością i nowatorstwem. Obiecywał również, że ta część będzie znacznie różnić się od nakręconych wcześniej obrazów. Jak wywiązał się z danych obietnic twórca tej demonicznej sagi, możecie przekonać się w dalszej części tej pracy.
Stacja kosmiczna Minos, rok 2127. Pewien tajemniczy młody człowiek, barykaduje się na dryfującej w przestrzeni kosmicznej stacji badawczej i tam próbuje rozwikłać zagadkę Cenobitów i przeklętej kostki. Chce on ponownie sprowadzić na ziemię piekło, a następnie przez pewien podstęp na zawsze się z nim rozprawić. Nie wiadomo, dlaczego ów mężczyzna tak bardzo pragnie zniszczyć demoniczne stworzenia zamieszkujące Puzzle Box, ani też dlaczego chce to uczynić w kosmosie.
Jednak nie wszystko poszło zgodnie z jego planem, gdyż na Minos wdarł się oddział komandosów, który miał za zadanie powstrzymać „szaleńca”, mogącego wysadzić w powietrze prom warty setki miliardów dolarów. Doskonale wyszkoleni żołnierze nie mieli najmniejszych problemów z obezwładnieniem dra Paula Merchanta. Ten jednak nie chcąc dopuścić do ucieczki Cenobita i jego sprzymierzeńców, za wszelką cenę stara się przekonać kobietę, która dowodziła oddziałem, aby ta pozwoliła mu zrealizować jego plany. W tym momencie cała akcja cofa się do późnego średniowiecza. Tam poznajemy historię powstania kostki i stworzenia pierwszego Cenobita. Z retrospekcji Paula również dowiemy się o przekleństwie, jakie spadło na cały ród Merchantów i o tym, jak można złamać klątwę ciążącą na przodkach. Czy Paul swoją opowieścią przekona do siebie członków jednostki antyterrorystycznej? Czy pozwolą mu oni na sfinalizowanie rozpoczętego planu unicestwienia Cenobita i uratowania swojego rodu? Tych wszystkich szczegółów musicie już dowiedzieć się sami.
Cóż, nie wszystko złoto co się świeci… Tajemnicze zapowiedzi samego mistrza serii okazały się słowami lekko rzuconymi na wiatr. Ile to już razy słyszeliśmy czcze obietnice producentów, które ostatecznie okazywały się tak suche, jak pustynna studnia? To, co w czwartej odsłonie „Hellraisera” miało okazać się kamieniem milowym całej sagi, po prostu okazało się litą skałą, która poniekąd wypełnia ramy piekielnej historii, ale dalece odstaje poziomem od swoich poprzedników. Z przykrością muszę stwierdzić, że ta część potwierdziła wcześniejsze moje obawy, iż temat „Hellraisera” niemal do cna został wyeksploatowany we wcześniejszych trzech częściach. Poza ciekawą opowieścią jak powstała sama kostka Puzzle Box, kto ją stworzył, dla kogo i w jakim celu, czwarta część nie wnosi do całości nic nowego – po prostu to wszystko już widzieliśmy we wcześniejszych częściach. Cała akcja poprowadzona jest od czasów średniowiecznych, poprzez teraźniejszość, aż po daleką przyszłość. Taka konstrukcja fabuły zamiast fascynować, wprowadza spory chaos. Na początku nie czuć tego za bardzo, ale im głębiej, tym gorzej. Jakoś to wszystko nie wiąże się ze sobą, nie ma płynności i elegancji. Zrealizowanie filmu, którego wydarzenia rozkładane są na trzy zupełnie różniące się od siebie okresy czasowe, wymaga niesamowitej kreatywności, fantazji i polotu, a tego właśnie twórcom tego obrazu najzwyczajniej w świecie zabrakło. Ani nie jest z tego dobry prequel, ani dobry sequel – naprawdę nie wiem, jak go traktować. Najtrafniej można określić ten „twór” słowami – olbrzymi kocioł ze wszystkim i z niczym.
Nie porywa też gra aktorska, która jest zupełnie bezbarwna i pozbawiona emocji. Niektóre osoby zamiast przerażać, po prostu śmieszą widza, nie wzbudzając ani szacunku ani lęku. Jedynie nic nie można zarzucić weteranowi całej serii odtwarzającego postać Pinhead, Dougowi Bradleyowi. Aktor ten jak zwykle prezentuje się wiarygodnie i z wdziękiem godnym piekielnego demona. Również muzyka prezentuje się bardzo słabo, tak samo jak w pozostałych trzech częściach i w tej jest ona patetyczna i bezbarwna.
Co natomiast można uznać za plus, to na pewno stojące jak zawsze na wysokim poziomie efekty uśmiercania kolejnych ofiar Pinheada. Wykonane z krwawą precyzją, są na pewno jaśniejszym punktem całej tej historii. Potencjalnego fana horroru cieszą, zwykłego widza szokują, ale „Hellraiser” jest 100% filmem grozy, więc tylko w takiej kategorii można traktować jego krwawe walory. Kolejnym plusem okazała się częsta zmiana scenerii, która rozciąga się od średniowiecznych zamków, aż po futurystyczne pojazdy kosmiczne – mi przede wszystkim podobały się zdjęcia obrazujące akcje w przestrzeni kosmicznej.
Podsumowując czwartą część „Hellraisera”, zatytułowaną „Dziedzictwo krwi”, z przykrością muszę stwierdzić, że jest ona najgorszą ze wszystkich tych, które dotychczas opisywałem na łamach naszego serwisu. Całość ogląda się praktycznie bez żadnej werwy i emocji. Wtórność tego dzieła przytłacza cały ten rozmach, który stworzyli jego producenci. Rozwarstwienie całej akcji pomiędzy przeszłością, teraźniejszością i przyszłością niepotrzebnie komplikuje odbiór tego obrazu. Jako miłośnik tej serii, aż wstyd mi się przyznać, że pod koniec pierwszego seansu po prostu usnąłem – ale jaki efekt, taki skutek… Poniekąd całość ratuje dość sensowne wyjaśnienie całej historii powstania tajemniczej kostki i stworzenie pierwszego Cenobita. Niestety to znacznie za mało, żeby ten film mógł przemówić bardziej do wyobraźni fanów horroru. Jest to obraz nierówno zrealizowany i co tu dużo mówić, słaby. Rwany scenariusz i kiepska, a miejscami nawet naiwna fabuła dołuje widza i zniechęca go do większego zaangażowania się w ekranowe wydarzenia. O tym, że czwarta część „Hellraisera” zbiła trumnę dla Pinheada i jego kompanów, może najlepiej poświadczyć fakt, iż jako ostatnia doczekała się emisji w kinie. Biorąc pod uwagę to, że całość składa się w tej chwili już z dziewięciu części, każdy z łatwością zauważy, że po doskonałości tej serii zostały tylko mroczne mity, które zrodziły się wraz z pierwszymi trzema częściami i umarły w czwartej. Doprawdy szkoda takiego obrotu sprawy. Wiele osób razem z „Dziedzictwem krwi” zerwała swoją przygodę z Cenobitami i nie zdecydowała się na obejrzenie piątej część tej sagi, która moim zdaniem jest najlepszą ze wszystkich – tak, tak nawet od części pierwszej, ale o tym już przekonacie się w kolejnej recenzji…
Ocena: 4/10
Tytuł oryginalny: Hellraiser: Bloodline
Reżyseria: Kevin Yagher, Joe Chappelle
Scenariusz: Peter Atkins
Zdjęcia: Tony Palmieri
Muzyka: Daniel Licht
Produkcja: USA
Gatunek: Horror
Data premiery: 8.03.1996 (świat)
Czas trwania: 86 minut
Obsada: Courtland Mead, Louis Turenne, Mickey Cottrell, Kim Myers, Adam Scott, Charlotte Chatton, Doug Bradley, Valentina Vargas, Bruce Ramsay