Kumpel do bicia / Play It to The Bone (2000)
Ron Shelton znany jest głównie z reżyserowania filmów traktujących o sporcie. W swoim kolejnym przedsięwzięciu, na którym zamierzam się skupić w tej recenzji, wkracza w świat swojej ulubionej dyscypliny – boksu zawodowego. „Kumpel do bicia” to efekt jego wieloletniej pasji, która sprawiła, że zna środowisko i umie wykreować ciekawe postaci. Sam uważa pięściarzy za ludzi owianych tajemnicą – miłych facetów, którzy w chwili wejścia na ring zmieniają się w morderców. Pomysł na film Shelton zawdzięcza swojemu przyjacielowi. Opowiedział mu on historię dwóch bokserów, którzy w ostatniej chwili załapali się na ring, by swoimi zmaganiami poprzedzać walkę wieczoru. Nikt jednak nie sądził, że będą jego największą atrakcją… Ta historia zadziałała na niego w takim stopniu, że na jej podstawie postanowił stworzyć własną opowieść.
Vince Boudreau i Cesar Dominguez są najlepszymi przyjaciółmi, a zarazem zawodowymi bokserami. Oprócz przyjaźni i zawodu łączy ich także przebieg kariery, obaj są bokserskimi autsajderami – mieli swoje wzloty, kiedyś było o nich głośno, ale z różnych przyczyn już kilka lat temu świat o nich zapomniał. Nic nie wskazywało na to, że kiedykolwiek jeszcze staną do walki o mistrzowski tytuł. Tymczasem o naszej dwójce przypomina sobie stary – co w tym przypadku nie oznacza dobry – znajomy Joe Domino, wprowadzając ich w skomplikowaną sytuację: przed oczekiwaną walką Mike’a Tysona ma odbyć się poprzedzający ją pojedynek, a obaj pięściarze, którzy mieli wziąć w nim udział, zostali znalezieni wczesnym rankiem martwi. Nasi bohaterowie za skuteczną namową, którą okazuje się 50 000$ dla każdego i dopuszczenie zwycięzcy do walki o tytuł mistrza w wadze średniej, decydują się stanąć na ringu naprzeciw siebie. W ich przypadku, pomijając wszystko, sok jest wart wyciśnięcia, mają szansę odbić się od dna. Po drodze postanawiają odwiedzić Grace – obecną dziewczynę Cesara, a byłą Vince’a – która zawiezie ich do Las Vegas, na wyznaczone miejsce. W drodze zaczyna rodzić się konflikt między pięściarzami, trafiają również na piękną Azjatkę, imieniem Lia, która jednemu z nich z pewnością umili podróż.
Kto spodziewa się nie wiadomo jakich bokserskich emocji, ten może pominąć tę pozycję i kolejny raz zaaplikować sobie „Rocky’ego”, czy też walki Gołoty z VHS. „Kumpel do bicia” ma w sobie więcej z kina drogi, niż dramatu sportowego, a całości tworzy film podpadający pod komediodramat. Akcja praktycznie nie dzieje się na ringu, reżyser zaś skupia się na kulisach bokserskiego biznesu i przygotowaniu dwóch przyjaciół do tego, aby stanęli przeciwko sobie oraz stworzeniu im do tego odpowiednich warunków. Dość nietypowym pomysłem jest taki właśnie dobór bohaterów – nie ma tego złego, który zawsze zwycięża i sieje strach wśród przeciwników, nie ma też tego dobrego, któremu widz mógłby kibicować. Zabieg jest dość nietypowy jak na ten typ kina, ale właśnie dzięki niemu możemy określić film mianem oryginalnego, mającego do zaoferowania coś nowego. Tu widz wybiera boksera i do ostatnich minut w napięciu czeka na to, aby właśnie on wyszedł zwycięsko z finałowej walki. Nie ma żadnego faworyta, do końca jesteśmy trzymani w niepewności. Kiedy Vince i Cesar wchodzą na ring emocje sięgają zenitu. Ta scena nie jest jednak tylko kumulacją napięcia, lecz czymś niezwykle profesjonalnie zrealizowanym. Co ciekawe, do tego stopnia, że oglądając ją czujemy się jakbyśmy śledzili prawdziwy bokserski pojedynek.
Co by nie mówić o „Kumplu do bicia”, nawet doszczętnie go krytykując, nie da się nic zarzucić jego obsadzie aktorskiej. Antonio Banderas i Woody Harrelson jak zawsze solidnie przygotowali się do swoich ról i niezwykle łatwo udało im się wcielić w filmowych bohaterów. Szczególnie spodobała mi się gra Harrelsona, który nabył cech boksera w takim stopniu, że sprawia wrażenie urodzonego człowieka ringu. Zresztą to aktor z klasą i charakterem, mocny w swojej profesji, a bezapelacyjność tego stwierdzenia potwierdza rola w filmie „Skandalista Larry Flint” (notabene nominacja do Oscara). Zresztą nie jest to jego pierwszy występ u Sheltona, bowiem obsadził go on również w „Biali nie potrafią skakać”. Wszyscy, których pytałem o „Kumpla do bicia” potrafili nawijać o Banderasie i Harrelsonie oraz wykreowanych przez nich postaciach, lecz nikt nie wspomniał słowem o Lolicie Davidovich, filmowej Grace. Szkoda, zwłaszcza, że aktorka wniosła tu nie mniej, niż wspomniani wcześniej aktorzy. Gra z niezwykłą lekkością i wydaje się wręcz stworzona do odegrania tej pełnej życia i energii dziewczyny. Dodatkowo można tu dostrzec Mike’a Tysona, Kevina Costnera, Roda Stewarta, czy Jamesa Woodsa, którzy nadają filmowi smaczku (uważnie przypatrzcie się twarzom ludzi oglądających walkę).
Poruszając kwestię wad „Kumpla do bicia” potrafię doszukać się tylko jednej – film jest trochę rozwlekły. Skłamałbym, gdybym powiedział, że mi się dłużył, ale sporo jest tu scen zbędnych, jedynie redukujących tempo akcji. Wielu widzów właśnie to zarzucało omawianej produkcji, a ja w żaden sposób nie mogę jej przed tym uchronić. Jest w tym coś z prawdy, nie na tyle jednak, by zaliczyć obraz do nudnych, jak to wielu czyniło.
Film jest pierwszorzędną hybrydą. Na próżno możemy usiłować go zaszufladkować do jednego, konkretnego gatunku. To mieszanka, kolaż niezwykle uniwersalny, w którym praktycznie każdy znajdzie coś dla siebie. Z jednej strony stanowi to zaletę, z drugiej wpłynęło w dużym stopniu na negatywne oceny, których kinomani w tym przypadku nie skąpili. Liczni spośród tych, którzy zdecydowali się przekroczyć próg kinowej sali, mieli pewnie ochotę na kolejny film skonstruowany według, mającego na karku kilkanaście lat, schematu, myśleli, iż akcja skupi się na ringu, na walce i przygotowaniach do niej. Stąd też mogli się poczuć „oszukani”. Inaczej nie potrafię wytłumaczyć negatywnego odbioru filmu, gdyż ma on wszystko, czym powinna się szczycić dobra produkcja. Jest ciekawy scenariusz, są bardzo dobrze odegrane postaci głównych bohaterów, sporo dobrego humoru, porządna muzyka pod postacią rockowych hitów. Po prostu nie ma podstaw, by podważyć argument przemawiający za tym, że film jest udany. Dlatego też z czystym sumieniem mogę Wam „Kumpla do bicia” polecić. Jeśli nie jesteście ortodoksyjnymi fanami kina bokserskiego i możecie się pogodzić z tym, że ktoś zdecydował się pójść jeden krok dalej i złamać jego zasady, film z pewnością zyska waszą aprobatę.
Ocena: 7/10
Tytuł oryginalny: Play It to The Bone
Reżyseria: Mark Vargo, Ron Shelton
Scenariusz: Ron Shelton
Zdjęcia: Mark Vargo
Muzyka: Alex Wurman
Produkcja: USA
Gatunek: Komediodramat
Data premiery (Świat): 10.01.2000
Data premiery (Polska): 25.08.2000
Czas trwania: 124 minuty
Obsada: Antonio Banderas, Woody Harrleson, Lolita Davidovich, Tom Sizemore, Lucy Liu