Łowca androidów / Blade Runner (1982)

Są pewne filmy, o których się nie zapomina. Widzowie oczarowani ich magią wciąż przywołują wspomnienia i nieustannie się nimi zachwycają. Niewielu twórcom udaje się stworzyć produkcję, która po 5, 10, 15 czy też 20 latach pozostaje ludziom w pamięci. Pomyślmy sobie chociażby o ilu współczesnych filmach będzie się mówiło w 2020 roku. Cóż wydaje mi się, że o niewielu. Ale Riddley Scott należy do reżyserów, którzy mają ogromny talent i potencjał. I tak już się przyjęło, że kilka jego filmów na trwale wpisało się do historii kina. Wśród nich widnieje mający niemalże ćwierć wieku „Blade Runner”, będący doskonałym przykładem pieczołowicie wykonanego kina fantastyczno naukowego.
„To niezwykłe doświadczenie żyć w ciągłym strachu. Tak właśnie czuje się niewolnik”
Rok 2019. Na Ziemię przylatuje grupa replikantów na której czele stoi Roy Batty, android nie posiadający ani krztyny litości dla ludzi. Spotkanie z nim oznaczać może zwykle tylko jedno, śmierć. Dlaczego wzniecił powstanie przeciw swoim stwórcom i walczy z ludźmi? Chce żyć dłużej niż pozwolili mu na to twórcy. Chwyta dzień. Ceni sobie każdą jego sekundę. Przeraża go wizja własnej śmierci, która w oka mgnieniu nadejdzie kończąc jego czas. Chce czegoś więcej. Uważa, że androidy powinny być zrównane prawami z ludźmi, którzy jednak nie chcą i boją się do tego dopuścić. Rick Deckard zajmujący się likwidowaniem androidów, ma za zadanie stłumić cały ten bunt. Położyć temu kres.
„Myślę, więc jestem”
Niesamowicie dziwi mnie to jacy potrafili być replikanci. Mieli, w sobie ogromną część człowieczeństwa. Nie to, co zwykły robot. Oni byli znacznie wyżej w hierarchii. Potrafili tworzyć więzy przyjaźni między sobą i kochać. A przecież to cechy, bez których człowiek nie jest człowiekiem. Ale nie rodzili się. Zostali stworzeni przez swoich konstruktorów. Przez co są tylko „zabawkami”, tylko tworem, który powstał z czegoś. Ale potrafią również myśleć. Nie mogą przez to znieść swojej niewoli. Tych małych możliwości, które dał im człowiek, tego bólu i świadomości odejścia.
Scenariusz „Blade Runnera” powstał w oparciu o książkę „Czy Androidy śnią o elektrycznych owcach?”, autorstwa członka elity pisarzy science fiction, Philipa K. Dicka. Po zapoznaniu się z nim trudno nie odnieść wrażenia, że jest świetny. Bardzo mocną stroną tego widowiska jest również gra aktorska, a nazwiska Harrison Ford i Rutger Hauer mówią chyba same, za siebie. Forda bardzo sobie cenię. Kilka razy zagrał po prostu znakomicie kreując postacie, o których kino nie zapomni jeszcze przez długi czas, a w 2004 roku został wybrany piątym ze stu największych ludzi kina w telewizji Chanel 4. Kiedy przyjął propozycję wcielenia się w Dackarda był już aktorem sławnym i ciągle znajdywał się w centrum uwagi. Tym razem miał jednak zejść na drugi plan. „Blade Runnera” wykorzystał jako szczebel do doskonalenia swoich umiejętności Rutger Hauer. Totalnie przyćmił Forda będącego wielką gwiazdą tworząc kreację, którą dziś określa się mianem jego życiowej. W roli przywódcy replikantów spisał się fenomenalnie. Po prostu wczuł się w postać Roya. Jakby naprawdę zmienił osobowość i stał się kimś innym. Lubię kiedy aktorzy są wiarygodni. W tym gronie jednak tylko niektórzy dają z siebie wszystko. Hauer w tym filmie zaskoczył mnie umiejętnościami, które w nim drzemały. Rozbudził je. Szkoda tylko, że po „Łowcy Androidów” już nigdy więcej nie pokazał takiej klasy. Aczkolwiek ta jedna rola sprawiła w stopniu większym niż wszystkie pozostałe razem wzięte, że widzowie o nim pamiętają. Kto widział recenzowany przeze mnie film dobrze wie, że trudno jest zapomnieć.
Pasowało by także coś napomnieć o muzyce. Nie jestem w stanie powiedzieć nic ponadto, że była rewelacyjna. Czasem spokojna, momentami niepokojąca, ale przez cały czas klimatyczna. Budowała w filmie bardzo ważny nastrój. Czasem dźwięk również jest bardzo ważnym elementem, bez którego całość mogłaby stracić na wartości. Ze skomponowania ścieżki dźwiękowej do „Blade Runnera” zasłynął Vangelis, którego muzykę z innych obrazów zapewnie zna niejeden miłośnik kina. Z chęcią siadłbym teraz w ciszy i zagłębił się w te pełne klimatu dźwięki. Szkoda tylko, że jak na razie soundtrack z „Blade Runnera” nie jest możliwy do nabycia.
Znów muszę pisać o zaletach filmu, ale w tym przypadku o krytykę bardzo trudno. Zwłaszcza jeśli nie chce się skłamać. Mi podoba się zahaczanie reżysera o filozofię. Zadaje on pytania i prowokuje widza aby poszukał odpowiedzi. Niektórzy mogą uznać, że ten element nudzi, spowalnia tempo akcji, ale jest on nieodzowny. „Blade Runner” jest bowiem obrazem stawiającym na przemyślenia to powoduje, że trudno nie zaliczyć go do ambitnych. W gatunku science fiction niewiele dostajemy powodów do głębokiego zastanowienia i myślenia. „Łowca Androidów” jednak należy do grona dzieł obalających ten stereotyp. Poza tym wyróżnia się niezwykłym wykonaniem, które cechuje rozmach typowy dla wszystkich filmów Scotta. Scenografia, zdjęcia, muzyka, ciekawe ujęcia kamery, efekty specjalne. Wszystkie te elementy po prostu oszałamiają. Cały świat z 2019 roku jest przepiękny. Wokół ciągle panuje mrok i ciemność. Odwiedzamy wielką i potężną metropolię. Wydaje się ona coś ukrywać, posiadać wiele nie odkrytych dotąd tajemnic. Wzbudza podziw.
Dla mnie niezrozumiały pozostaje fakt, że w 1982 roku „Łowca Androidów” nie zjednał sobie wielkiej sympatii publiczności i przychylnych opinii. Zarzuty nie powinny być wtedy kierowane do reżysera. Namolni hollywoodzcy producenci nie pozwalali bowiem Scottowi na zakończenie innego typu niż „happy end”. Protesty twórcy „Obcego” nie potrafiły zmienić postaci rzeczy. W tym przypadku musiał zrezygnować ze swojej wizji. Nacisku nie udało się odeprzeć. Tymczasem mijały lata, aż w końcu premiery na DVD doczekała się wersja reżyserska „Blade Runnera” stając się niespodziewanie produktem bardzo chętnie nabywanym. Oczywiście film miał już zakończenie będące wizją Scotta. Nie usiane kwiatami i szczęściem. Aż dziwne, że obraz dawniej niedoceniany stał się jednym z najważniejszych dla gatunku science fiction i całego kina. Przypadek ten jest doskonałym przykładem na to, że zdarza się iż film może zostać „beatyfikowany” wiele lat po premierze, a widzowie wolą smutny koniec niż piękny „happy end” wprowadzony na siłę bez większego polotu.
Film na liczniku ma już 23 lata, ale jest niedościgniony. Oszałamia wizualnie. Dziś kino staje się skąpe. Nie da nam już tego, co dawniej. A dawniej dało z siebie wszystko. Popatrzcie, że koniec XX wieku i początek nowego już niczym prawie niczym nie potrafią zaskoczyć. Wysokie budżety wybitni twórcy, a jednak często c z e g o ś wyraźnie brakuje. To c o ś ma właśnie „Blade Runner”.
Ocena: 10/10
Tytuł oryginalny: Blade Runner
Reżyseria: Ridley Scott
Scenariusz: Hampton Fancher, David Webb Peoples, Roland Kibbee
Zdjęcia: Jordan Cronenweth
Muzyka: Vangelis
Produkcja: USA
Gatunek: Science Fiction
Data premiery (Świat): 25.06.1982
Data premiery (Polska): 01.12.1990
Czas trwania: 117 minut
Obsada: obsada: Harrison Ford, Rutger Hauer, Sean Young, Edward James Olmos, M. Emmet Walsh, Daryl Hannah