Łowca snów / Dreamcatcher (2003)

Sen gwarantowany?
Różnie bywa z ekranizacjami prozy Kinga. Jedne na długo pozostają w pamięci, natomiast inne wzbudzają silną falę negatywnych odczuć. „Łowca snów” jest doskonałym przykładem na to, że każdy krytyk, czy recenzent jest inny. Jedni mają wysokie wymagania, natomiast innych zadowoli odziany na galowo kicz. O najnowszym filmie Kasdana opinie krążyły najróżniejsze. Sprawiły one, że po dwóch latach przypomniałem sobie, iż taki film w ogóle istnieje, bowiem niedawno miałem okazję z nim obcować. Zaznaczę, że jakoś długo czekałem na to, aby zdecydować się na te dwie godziny…
Akcja filmu toczy się w stanie Maine, w którym urodził się Stephen King. W pierwszych minutach mamy okazję ku temu, aby poznać czterech bohaterów, którzy będą nam towarzyszyć podczas całego seansu. Będą nimi Jonesy, Henry, Pete i Beaver. Znają się oni od młodzieńczych lat. Pewnego zimowego dnia wspólnie spotykają się w znajdującej się, w lesie drewnianej chatce. Tu też wspominają swoje dziecięce lata, oraz Dudditsa, upośledzonego chłopca, któremu wiele lat temu pomogli uniknąć wielu przykrości. Wtedy to obdarzyli go przyjaźnią, a on odwdzięczył się im obdarowując ich wieloma niecodziennymi zdolnościami, o których dotąd mogli jedynie śnić. Nauczył ich sztuki telepatii, czytania w myślach oraz odnajdywania drogi. To też sprawiło, że znacznie wyróżniali się spośród tłumów ludzi. Wspomniane wcześniej spotkanie w leśnej chatce przerywał jednak pewien nieproszony gość, który zgubił się w lesie…
Zaznaczę, że historia, którą opowiada nam film jest stosunkowo dziwna i niecodzienna. Wszakże takie są też w większości twory Kinga. Mamy oto elementy wręcz śmieszne, które sprawiają, że film oglądamy z lekkim zażenowaniem oraz te nieco filozoficzne, sprawiające, że będziemy szukać w obrazie Kasdana czegoś głębszego. Czy znajdziemy? Z pewnością tak, ale ciekawe wątki pozostały niestety w cieniu tych niezbyt pociągających. Zapada w pamięć z pewnością nietypowa postać Dudditsa, którą będziemy poznawać etapami. To ona sprawia, że wspomniany obraz ma w sobie coś głębszego.
Wspomnę w tym momencie o aktorstwie. Na początku seansu, kiedy to na ekranie migały nazwiska aktorów szczególnie rzuciło mi się w oczy jedno z nich – Morgan Freeman. Aktor to z całą pewnością nieprzeciętny. Wiele razy pozytywnie zaskakiwał oraz dowodził swojej wartości. Jak wypadł w „Łowcy snów”? Ano wręcz bardzo przeciętnie. Momentami może sprawiać wrażenie nieco zagubionego. Dziwi mnie to, że opinie po premierze tego filmu zbierał naprawdę różne. Jedni dziennikarze czarnoskórego aktora wychwalali pod niebiosa, inni zaś nie pozostawiali na nim suchej nitki. Cóż ja raczej przynależę do tej drugiej grupy. Kolejnym aktorem, nad którym przez chwile się skupię jest Damian Lewis grający Jonesya. Widz obserwuje to, jak stara się on być na wskroś zły i robi wszystko, aby nie patrzyło mu zbyt dobrze z oczu. Niestety wychodzi mu to nieco żałośnie, powiedziałbym mało przekonująco, sztucznie. O niebo lepiej, niż dwaj wspominani panowie radzi sobie Jason Lee wcielający się w postać Beavera. Ogólnie jednak aktorstwo nie jest na wysokim poziomie, lecz typowo średnim, pozostawiającym nieco do życzenia.
Element nazywany aktorstwem jest ważny, niemniej nawet w najlepszym wydaniu nie uratuje tonącego okrętu, którym jest recenzowany przeze mnie film.
Ogólnie rzecz biorąc omawiana produkcja nie wnosi zupełnie niczego nowego do gatunku, który reprezentuje. Miejscami wręcz trąci schematem, wtórnością. Wystarczającym dowodem na to jest fakt, że obcy są przedstawieni tak, jak w tysiącach innych filmów, czyli strasznie szablonowo. Inaczej wyglądają po przeistoczeniu w „ślimaka”, ale w tym momencie swym specyficznym „urokiem osobistym” przywołują nieco towarzyszące nam od lat wspomnienia z „Obcego”. Jeśli chodzi o nastrój to sprawa prezentuje się w stylu pół na pół. Na początku jeszcze da się wyczuć szczyptę dobrego klimatu, niemniej jednak z czasem, o czym sami z pewnością się przekonacie zupełnie on zanika. To też sprawia, że film dzieli się na dwie części. Jedna z nich jest dobra, druga zaś tragiczna. Zdawać by się mogło, że tytuł w tym przypadku okazuje się nie być ani trochę chybiony. Tak, film wzmaga momentami znudzenie i senność.
Tak więc zwróciłem uwagę na słabe strony owej ekranizacji. Wszak jest ich sporo, ale często nawet najgorszy film ma jakąś zaletę. Coś jest w jego wykonaniu, zasługującego nawet na najmniejszą aprobatę. W „Łowcy snów” kilka elementów również jest na przyzwoitym poziomie. Wspomnę chociażby o efektach specjalnych. W sumie doba współczesnego kina jest dobą efekciarstwa i wybuchowych fajerwerków, niemniej jednak nadal oglądając jakikolwiek film, a szczególnie science fiction zwraca się uwagę na F/X. Ze zdjęciami i muzyką również nie jest źle. Ścieżka dźwiękowa Jamesa Newtona Howarda raczej nie zapada na długo w pamięć, niemniej jednak nieco umila nam seans.
Podsumowując mamy raczej do czynienia z filmem średnim. Mimo, iż nie miałem kontaktu z książką, znając nieco Kinga wierzę, że literacki pierwowzór dawał znacznie większe możliwości. Tak, czy owak wszyscy wiedzą, jak to bywa z tymi ekranizacjami. Kilka aspektów kładzie na łopatki film, który z początku nie zapowiadał się najgorzej. Tak więc obraz Kasdana nie należy do grona tych, które polecam. Myślę, że wielu czytelników ma bardziej wyrafinowane gusta, dlatego też w moim odczuciu film nie jest pozycją obowiązkową. Jeśli macie go w swojej kolekcji, a dotychczas nie oglądaliście to radzę położyć na półce podpisanej „Może kiedyś zobaczę”. Na koniec jeszcze mała ciekawostka: Stephen King sprzedał prawa do ekranizacji swojej książki za symbolicznego dolara.
Ocena: 5/10
Tytuł oryginalny: Dreamcatcher
Reżyseria: Lawrence Kasdan
Scenariusz: William Goldman, Lawrence Kasdan
Zdjęcia: John Seale
Muzyka: James Newton Howard
Produkcja: USA/Kanada
Gatunek: Horror/Science Fiction
Data premiery (Świat): 06.03.2003
Data premiery (Polska): brak
Czas trwania: 136 minut
Obsada: Morgan Freeman, Thomas Jane, Jason Lee, Damian Lewis, Tom Sizemore, Timothy Olyphant