Małe dzieci / Little Children (2006)

Mimo że codziennie w mediach słyszymy o różnego rodzaju tragediach mających miejsce w Ameryce, kraj za oceanem wciąż jest dla nas Ziemią Obiecaną, miejscem, gdzie spełniają się marzenia, w którym roztaczają się przed ludźmi ogromne możliwości. Stany Zjednoczone są biegunem, który przyciąga nas jak igły. To one wyznaczają nam styl życia, przejmujemy zwyczaje Amerykanów, słuchamy tej samej muzyki, oglądamy filmy made in USA, jednym słowem wzorujemy się na mieszkańcach państwa, które znamy tylko z kina, książek, MTV. Jaka jest natomiast dzisiejsza Ameryka widziana od środka, pozbawiona swej plastikowej otoczki, fasady, mającej przyciągać i fascynować?
Od pewnego czasu w kinie można zaobserwować bardzo ciekawy nurt filmów, które przeciwstawiają się obiegowemu, stereotypowemu postrzeganiu Ameryki. W 1999 roku mogliśmy podziwiać na ekranie rewelacyjny film Sama Mendesa „American Beauty,” a rok później znakomite „Tańcząc w ciemnościach” oraz absolutne arcydzieło kinematografii „Requiem dla snu.” Natomiast w telewizji od kilku lat rekordy popularności ustanawiają „Gotowe na wszystko.” Najnowszy film Todda Fielda, autora głośnego „Za drzwiami sypialni,” próbuje się wpisać w ten kanon, biorąc pod lupę mieszkańców amerykańskiego przedmieścia.
Sarah jest typową młodą matką z serialu, ma dobrze zarabiającego męża, piękny dom, cały swój czas może poświęcić sobie i córce. Pewnego dnia na placu zabaw poznaje przystojnego Brada, ojca małego chłopca i męża pięknej Kathy, która utrzymuje rodzinę. Sarah i Brad zaczynają spędzać wspólnie coraz więcej dni. W tym czasie mąż Sary masturbuje się przy zdjęciach gwiazdy porno, a pedofil Ronnie sieje postrach na miejscowym basenie. Bohaterowie powoli pozwalają dojść do głosu ukrytym pragnieniom.
Field wkracza więc z kamerą nie tylko za drzwi sypialni naszych bohaterów, ale także przygląda się mentalności typowego, reprezentacyjnego środowiska amerykańskiej klasy średniej. Na pierwszy rzut oka wszystko tu wydaje się mieć swoje miejsce, ład i porządek. Ludzie ci jak wszyscy mają swoje potrzeby: bliskości, akceptacji, użyteczności, bycia kimś ważnym i dostrzeganym. U bohaterów „Małych dzieci” za fasadą ideału kryje się jednak przepaść głęboka i nieznana. Brad ma wiele: piękną żonę, która, jak sam przyznaje, jest idealna, a jednak rozpoczyna romans ze średnio atrakcyjną Sarah. Przy niej bowiem znów ma poczucie tego, że żyje. Na nowo zaczyna trenować sport, mieć swoje „chłopięce” tajemnice. Czuje się kimś ważnym, pożądanym, mającym pewien rodzaj władzy. Przy żonie był tylko mężem/ojcem, który nie może zdać kolejnego egzaminu adwokatury, nazywanym przez matki z placu zabaw „Królem Balu.”
Z kolei Sarah odkrywa w sobie swego rodzaju potrzebę buntu przeciwko sąsiadkom hipokrytkom, mężowi, dla którego jest tylko elementem wystroju domu, czy w końcu potrzebę udowodnienia samej sobie, że wciąż jest kobietą z krwi i kości – młodą, niezależną, mogącą dać się ponieść pożądaniu.
Ronnie, który właśnie wyszedł z więzienia, doskonale zdaje sobie sprawę ze swoich zaburzeń psychoseksualnych. Nie może jednak skupić się na walce z nimi, ponieważ część mieszkańców zajmuje się tylko tym, aby Ronnie nie poczuł się zbyt bezpiecznie we własnym domu. Ludzie ci, nie umiejąc poradzić sobie z własnymi problemami, skupiają się na kłopotach innych, szukając w tym zapomnienia.
Wszystkie ich potrzeby i pragnienia tłamszone są przez na pozór udane małżeństwa, smutną, beznamiętną egzystencję. Chcąc naprawić jedne błędy, popełniają następne, niczym małe dzieci, niezdolni do dorosłego życia, myślą, że wszystko samo się ułoży: unikną konsekwencji, obudzą się ze złego snu.
Reżyser, mimo że nie podejmował tematu odkrywczego, miał naprawdę spore pole do popisu. Odkrywanie ciemnej strony Ameryki wciąż niesie za sobą ogromne możliwości, zwłaszcza, gdy skompletuje się dobrą obsadę aktorów. To właśnie obecność na liście płac Kate Winslet (mojej ulubionej aktorki) oraz Jennifer Connelly (którą bardzo cenię) sprawiła, że od dawna na „Małe dzieci” czekałem. Z tym większym żalem donoszę, że w mojej opinii najnowszy film Fielda, nominowany w trzech kategoriach do Oscara, rozczarowuje.
Przede wszystkim obrazowi zabrakło sprawnej reżyserii, która tchnęłaby ducha w całą opowieść. „Małe dzieci” przez lwią część seansu pozostawiły mnie obojętnym na swych bohaterów i ich problemy. Field prowadzi całą opowieść w beznamiętny sposób, co gorsza, zupełnie nie umiał zbudować napięcia i poprowadzić akcji filmu. Przez to całość sprawia raczej wrażenie serialu, w którym na wszystko znajdzie się czas, a który kończy się dramatycznym akcentem, aby przyciągnąć nas na kolejny odcinek. Owszem, jest kilka ciekawych scen jak ta, kiedy Sarah traci z oczu córkę, a na placu zabaw znajduje się Ronnie, ale to tylko kilka momentów w tej 130-minutowej produkcji.
Także od strony scenariusza film zostawia trochę (a nawet wiele) do życzenia. Nie czytałem książki Toma Perrotty, więc nie wiem, jak ekranizacja ma się do pierwowzoru, ale to czego mi osobiście brakuje w scenariuszu to lepsze zarysowanie większości postaci. Zupełnie niewykorzystany zostaje potencjał takich bohaterów jak: Kathy i Richard, które są przecież ważne dla zrozumienia wyborów Sarah i Brada. Mogłyby się one stać świetnym dopełnieniem obrazu, a są ledwie widoczne. Także postaci Ronniego i jego matki powinno się poświęcić kilka minut więcej kosztem wątku głównych bohaterów. Niestety scenariusz filmu pozostaje pełen niewykorzystanych możliwości także w kwestii fabuły.
To czego nie doświadczyłem w „Małych dzieciach,” to także brak skupienia na obrazie, takiego sposobu kamerownia, aby kojarzył się właśnie z tym filmem jak to było przy okazji „American Beauty.” Treść jest najważniejsza, ale trzeba zadbać także o formę. Tu się to niestety nie do końca udało. Znalazło się również wiele niepotrzebnych ujęć jak scena seksu Sarah i Brada; erotyzm w filmie niczemu nie służy, nie ma zaplecza, nic go nie podbudowuje.
Jest jednak rzecz, która ratuje cały film, a mianowicie aktorzy. Ci, mimo ograniczeń, nie zawodzą. Kate Winslet stworzyła kolejną udaną i godną uwagi kreację. Jej interpretacja Sarah jest przekonywująca. Nie jest to jednak oscarowa rola i chociaż cieszę się z tej piątej nominacji, to jednak nie Kate będę kibicował na gali. Gdyby jakimś cudem (co jest mało prawdopodobne) zdobyła statuetkę, byłaby to pomyłka. Nie za taką kreację Kate ma sięgnąć po nagrodę. O wiele bardziej należała się jej za „Titanica” czy „Iris,” gdzie była lepsza od zwyciężczyń.
Bardzo dobrze zagrał Patrick Wilson, nadał on Bradowi cech dużego dziecka, które zamiast się uczyć ogląda popisy skateów i wplątuje się w romans z Sarah. Obydwoje aktorzy stworzyli ciekawy duet. Brawa należą się także (a może przede wszystkim) Jackie Earle Harleyowi za rolę pedofila Ronniego. Aż serce się ściska na myśl, jak wspaniała mogłaby to być kreacja, gdyby postaci poświęcono więcej miejsca. Wspomnę jeszcze o świetnej Phyllis Somerville w roli matki Ronniego i oczywiście Jennifer Connelly. Dla tego zespołu warto film zobaczyć, nie mniej jednak trudno w tym obrazie szukać kreacji, które na dłużej zapiszą się w historii.
„Małe dzieci” to dla mnie spore rozczarowanie, co zresztą dało się w recenzji wyczuć. Żal patrzeć, jak ciekawe tematy wychodzą na światło dzienne w tak przeciętnej oprawie. Niewykorzystane możliwości to największa wada tej produkcji. W żadnym wypadku nie odradzam wycieczki do kina, nie przygotowujcie się jednak na dzieło, które was poruszy czy skłoni do szczególnie głębokich refleksji. Może moje oczekiwania do „Małych dzieci” były zbyt duże, a może to zwyczajnie przeciętny film z dobrym aktorstwem?
Tytuł oryginalny: Little Children
Reżyseria: Todd Field
Scenariusz: Todd Field, Tom Perrotta
Zdjęcia: Antonio Calvache
Muzyka: Thomas Newman
Produkcja: USA
Gatunek: Dramat , Kryminał , Romans Dramat
Data premiery (Świat): 01.09.2006
Data premiery (Polska): 16.02.2007
Czas trwania: 130 minut
Obsada: Kate Winslet, Patrick Wilson, Jennifer Connelly, Jackie Earle Haley, Phyllis Somerville, Noah Emmerich