Ostatnia rodzina (2016) – dzieło wyjątkowe w swej prostocie

Polskim filmom, szczególnie tym nowym, można zarzucić bardzo wiele. Marudzić, że są tandetnie nakręcone, zrealizowane w mało kreatywny sposób, posiadają głupie dialogi i są po prostu nikomu niepotrzebne. Jednak spośród masy komedii z Karolakiem zdarza się odnaleźć prawdziwe perły. Niewątpliwie jedną z takich pereł jest ”Ostatnia rodzina”.
Niezwykły przypadek Beksińskich jest bardzo dobrze wielu ludziom znany, jednak w kinie debiutuje po raz pierwszy. Mogę spokojnie rzec, że tego pierwszego razu przez długie lata nic nie przebije, jeśli w ogóle do tego dojdzie.
Świetny scenariusz oraz trójka genialnych aktorów dały debiutującemu na wielkim ekranie reżyserowi Janowi Matuszyńskiemu szerokie pole manewru. Niezwykle barwne i szarobiałe zarazem losy Beksińskich mógł przedstawić jako gorzki dramat, filozoficzny zbiór przemyśleń lub czarną komedię. On jednak stworzył zwyczajny film o rodzinie, dając nam wszystkiego po trochu, a zarazem o wiele więcej.
To, co widzimy na ekranie, nie jest jakoś specjalnie spektakularne. Brak tutaj wielkich fajerwerków, wybuchów czy zawrotnie pędzącej akcji. Jedyne, co robimy, to obserwujemy gdzieś z boku, niczym w reality show rodzinę, która większość swojego ekranowego czasu spędza w ciasnym mieszkaniu. Ten bardzo prosty, czasami wręcz surowy sposób przedstawienia postaci oraz ich historii sprawia, że podczas oglądania skupiamy się tylko na rzeczach najistotniejszych. Dzięki temu łatwiej absorbować emocje bohaterów.
Zostaje przed nami odsłonięty niezwykle intymny aspekt rodzinnego życia. Czyli moment, w którym tak naprawdę widać twarz człowieka, a wraz z nią trapiące go problemy. Problemy, które bardzo często zostają za zamkniętymi drzwiami, przez co nigdy nie ujrzą światła dziennego.
Usilne próbujemy zrozumieć poszczególnych Beksińskich, a nawet utożsamiać się z którymś z nich. Z zainteresowaniem oglądamy, zwykłe dni niezwykłych osób. Wraz z nimi przeżywamy smutne, jak i wesołe chwile. Choć początkowo wszystko, może wydawać się bardzo nienaturalne, a uczucie wiszącej nad bohaterami śmierci, potęgowane przez mroczne wszechobecne obrazy może przytłaczać, to po czasie oswajamy się z tym wszystkim.
W przypadku takich kameralnych produkcji głównym filarem, na którym wszystko się opiera, są postacie. W tym przypadku mamy tu trzy filary – Zdzisława Beksińskiego, Tomasza Beksińskiego oraz Zofię Beksińską.
Aktorzy, którzy wcielają się w głównych bohaterów, wypadają genialnie. Zagrali na światowym poziomie. Naprawdę cieszę się, wiedząc, że w naszej krajowej kinematografii mamy artystów takiego kalibru. Gdyby Andrzej Seweryn i Aleksandra Konieczna, urodzili się w USA, to na pewno szykowaliby się na galę Oscarów, natomiast Dawid Ogrodnik zostałby okrzyknięty wschodzącą gwiazdą kina.
Zacznijmy od Zdzisława Beksińskiego, czyli głowy rodzinny. Z pozoru wygląda na miłego starszego pana, który ze smakiem zlizuje pozostałości obiadu. Jednak powolnie, wraz z mijaniem kolejnych minut filmu, zaczynamy wyróżniać coraz to nowsze części jego osobowości, których zebranie w jedną całość daje bardzo niejednoznaczną postać, jednocześnie miłego, inteligentnego artysty i wycofanego emocjonalnie, człowieka. Cały czas z tą samą oszczędną mimiką oraz wielkim leniwym uśmiechem mówi o wydarzeniach radosnych takich jak wczorajszy pyszny obiad i rzeczach przerażających jak gwałt, który zawsze chciał popełnić, ale tego nie zrobi, bo nie wypada mu robić takich rzeczy.
Wokół kolejnej postaci krąży dużo kontrowersji. Mam tu na myśli Tomka. Wiele osób zaczęło krytykować przedstawienie go jako niestabilnego emocjonalnie chłopaka, zdominowanego przez serie niekontrolowanych tików nerwowych. Nie mam tutaj zamiaru podważać, zdania masy ludzi twierdzących, że Tomasz filmowy i rzeczywisty to zupełnie inne postacie. Być może mają rację. Problem polega na tym, że ten aspekt jest bardzo mało istotny. W końcu mamy tu do czynienia z filmem opartym na faktach, a nie na przykład biografią. Reżyser może przekształcić pewne wątki lub postacie tak, aby ładnie zazębiały się z artystyczną wizją. W tym przypadku tak mocno znerwicowana, rozwodząca się nad wszystkim osoba wprowadza równowagę pomiędzy nim, a jego przyjmującym wszystko na chłodno ojcem.
Pomiędzy skrajnie różnymi intelektualistami stoi żona i matka Zofia. Choć początkowo wydaje się mało istotną, zbyt normalną na tę rodzinę osobą, to kiedy nadchodzi moment jej odejścia, zaczynamy rozumieć, że ona była pomostem pomiędzy oszczędnym w emocjach ojcem oraz zbyt emocjonalnym synem. Wulkan emocji i statyczna góra lodowa, nie umiejąc znaleźć wspólnego języka, kończą dramatycznie. Zostajemy pozostawieni z niedosytem, szepczącym nam do ucha, że mogli skończyć zupełnie inaczej.
Na swojej drodze życiowej spotyka się parę filmów genialnych. Produkcji, które możemy obejrzeć nieskończoną ilość razy, za każdym razem tak samo reagując na ulubione sceny. Z równie mocnym napięciem emocjonalnym, szturchać oglądającego z tobą kolegę, że nadchodzi najlepszy dialog. Dla mnie takim filmem jest właśnie ”Ostatnia rodzina”. Już nigdy nie będę w stanie z czystym sumieniem przyznać innemu filmowi tytułu arcydzieła.
Podsumowując, Matuszyński wykorzystał potencjał filmu najlepiej jak mógł. Swoją pomysłowością stworzył coś niesamowitego i jedynego w swoim rodzaju. W prawdziwą historię wszył symbolikę, tworząc z całości tajemniczą, groteskową, ale i piękną, niesamowitą istotę, porównywalną do tych z obrazów Zdzisława Beksińskiego.
Tytuł oryginalny: Ostatnia rodzina
Reżyseria: Jan P. Matuszyński
Scenariusz: Robert Bolesto
Zdjęcia: Kacper Fertacz
Produkcja: Polska
Gatunek: Biograficzny/dramat
Data premiery (świat): 4.08.2016
Data premiery (Polska): 30.09.2016
Czas trwania: 124 minuty
Obsada: Dawid Ogrodnik, Andrzej Seweryn, Aleksandra Konieczna