Predators (2010)

Nic dziwnego, że reżyserem „Predators” został Nimród Antal. Twórca bez dwóch zdań solidny, bo z tego filmu mógł wyjść zwykły gniot. A on potrafił wykrzesać z danego mu materiału jak najwięcej się dało.
Już sam bezkompromisowy początek zwiastuje, że powinniśmy mieć do czynienia z czymś ciekawym. Oto Royce budzi się w trakcie spadania, otwiera spadochron by za chwilę wylądować w nieznanej mu dżungli. Potem poznaje innych nieszczęśników, którzy tak samo jak on, trafili do bezkresnego lasu. Wkrótce dowiedzą się, że są tylko zwierzyną łowną w zabawie, którą urządzają sobie bezwzględni drapieżcy.
Po obiecujących pierwszych scenach, słyszymy koncert klasycznych, bzdurnych, sztywnych kwestii, najczęściej od Brody’ego i Alice Bragi, typu:
”Who are you” i resztę, która jest obowiązkowa przy poznawaniu osób ze swojego otoczenia (rzecz jasna nie obejdzie się bez bluzgania).
Dziwi dodatkowo skład tej grupy straceńców, a właściwie tylko jedna osoba mi nie pasowała:
gangster z yakuzy z jakimś marniuchnym pistolecikiem, przy czym prawie cała reszta ma do dyspozycji karabiny. Czepiając się jeszcze wad, to jest pewna bardzo wyraźna powiedzmy nielogiczność związana właśnie z tym Japończykiem, ale nie chcę sypać spoilerami.
Przy okazji „Predators” nie sposób oprzeć się porównaniom między głównodowodzącymi oddziałów żołnierzy: recenzowanego obrazu (ujmijmy to tak, że Brody to najważniejsza postać w tej gromadzie) a Dutch’em z obrazu Johna McTiernana. Chyba każdy widzi różnice w budowie ciała Arniego i Adriena. Ten drugi to w porównaniu z pierwszym, chucherko. I dlatego nie czułem Brody’ego w tej roli, w której sprawdził się o dziwo dobrze. Widać umie też zagrać postać bezwzględną, która potrafi kiedy trzeba, wyzbyć się swojego człowieczeństwa.
Do czego zmierzam z tym człowieczeństwem? A no do kilku scen, które śmiało można nazwać naśmiewaniem się z typowo hollywoodzkich filmideł, tzn. chodzi o nie zostawienie kogoś na pastwę czyhającego zła. I tutaj możemy podziwiać w końcu coś nieszablonowego. Postać Royce’a i jeszcze jeden bohater (nie zdradzę, o kogo chodzi) dają to, czego brakuje dzisiaj w Hollywood, czyli krzty świeżości. I za to dla scenarzystów duży plus.
Realizacyjnie na łopatki rozłożyła mnie końcowa walka – w ognistym krajobrazie, Royce walczy z Uber Predatorem (nie zdradzę dokładnie o co chodzi, żeby nie zepsuć seansu). A tak to szybki montaż, dzisiaj praktycznie wszechobecny. Dżungla wyszła dobrze, chociaż to nie to samo, co ekosystem na Pandorze, mimo, że twórcy wrzucili też jakiś rodzaj wymyślnych zwierząt.
Po tym co napisałem, można by wywnioskować, że to jest taka średniawa, ot co. Ale w moim odczuciu „Predators” prezentuje się świeżo, nie cuchnie schematami i przede wszystkim to żelazne kino rozrywkowe, z porządną reżyserią. Niektórym konwencja przyjęta przez Antala – czyli nie taka wielka rzeź, na którą się nastawiałem, może rozczarować. Ja kupiłem, to co mi zaoferowano. Dla mnie to była pierwszorzędna rozrywka, do której z chęcią kiedyś wrócę.
Ocena: 8/10
Tytuł oryginalny: Predators
Reżyseria: Nimród Antal
Scenariusz: Alex Litvak, Michael Finch
Zdjęcia: Gyula Pados
Muzyka: John Debney
Produkcja: USA
Gatunek: Akcja, Sci-Fi
Data premiery (Świat): 08.07.2010
Data premiery (Polska): 16.07.2010
Czas trwania: 107 min
Obsada: Adrien Brody, Alice Braga, Topher Grace, Laurence Fishburne, Oleg Taktarov, Danny Trejo