RRRrrr!!! (2004)

KuRRRrrrr…a z kłami na dodatek
Francuskie komedie – jak najbardziej! Do dziś uśmiech gości na mojej twarzy gdy wspominam liczne naładowane komizmem sceny, których byłem świadkiem oglądając „Goście, goście”, to samo może się tyczyć lubianego przeze mnie „Taxi” i szeregu innych gwarantujących podobną zabawę tytułów. Jakiś czas temu na ekrany kin wkroczył film o zaprawdę nietypowym tytule „RRRrrr!!!”. Zapowiadało się niezmiernie ciekawie, tym bardziej, że reżyserii podjął się Alain Chabat, twórca hitu „Asterix i Obelix: Misja Kleopatra”. Poza tym osadzenie akcji w czasach pierwszych ludzi daje duże możliwości, czego miałem okazję być świadkiem już niejednokrotnie. Gdy oglądnąłem zwiastun wiedziałem już co mnie czeka – brawurowa, pełna zupełnie zwariowanych, nowych pomysłów komedia, coś w sam raz na upalne wakacyjne dni (film trafił do naszego kraju z półrocznym opóźnieniem). Po premierze jasno jednak wynikało, że tym razem chybiłem ze swoimi prognozami. Pełne chłodu opinie krytyków i licznej grupy widzów zupełnie ostudziły mój zapał.
Po niecałym roku film dostał się w moje ręce – cudowny nośnik, DVD. Dotąd nigdy nie zastanawiałem się ile pożytecznych rzeczy można zrobić z tego nietypowego krążka, a wierzcie mi można wiele – podstawkę pod herbatę, wisiorek na lusterko samochodowe, tarczę od zegara, można nawet nim rzucać niczym bumerangiem (nawiasem mówiąc raczej nie wraca). Pech chciał jednak, że postąpiłem tak jak dotychczas. Nacisnąłem przycisk w odtwarzaczu i… By nie zdradzać bliższych szczegółów pozostawiam resztę waszym domysłom.
Rzecz dzieje się 35 000 lat p.n.e. Widz już na początku poznaje całą istotę fabuły, którą jest walka dwóch plemion; Brudnowłosych i Czystowłosych. Może zgadniecie co jest jej przedmiotem. Gdyby nie nazwy plemion z pewnością nie przyszłoby Wam to do głowy – szampon do włosów! Po pewnym czasie dojdzie również kolejny wątek – pierwsze morderstwo, a raczej zbrodnia, jak to poetycko ujął Wódz. Po drodze oczywiście zostaniemy uraczeni marną parodią filmów kryminalnych.
Scenariusz sprawia wrażenie pisanego po kilku dobrych drinkach. Wyobraźnia rozbudzona, aczkolwiek mało trzeźwa. Po oglądnięciu tego filmu miałem wrażenie, że zrobione to zostało w myśl; każdemu po kilka piw i zobaczymy co z tego wyjdzie. Humor stoi na zupełnie niezadowalającym poziomie. A zaczęło się całkiem nieźle. Tymi słowy:
„9 maja 1969 roku amerykańska 101. Dywizja Piechoty kierowała się na leżąco w odległości 2 km od północnej granicy Laosu wzgórze 937. To miał być prosty zwiad. Dla sił Vietkongu wzgórze 937 miało jednak znaczenie strategiczne. Dziesięciu świeżo upieczonych rekrutów ze 101. Dywizji sądziło, że idzie na rutynowe zadanie, które potrwa niecałe dwie godziny. Bronili się dziewięć długich dni. Ten film nie ma z tym nic wspólnego…”
Wiele komedii rozpoczyna się serwując nam jakiś „napisowy popis” – tu jednak był to chyba jeden z lepszych momentów. W sumie przedstawione następnie zwierzęta, koniozaury, kurozaury i inne też sprawiły całkiem sympatyczne wrażenie, ale jest to sprawa kilku chwil. Do połowy filmu siedziałem niewzruszony – „to jeszcze będzie świetna zabawa, co do tego nie mogę się mylić”. Jak to mówią, nadzieja matką głupich. Nadal żadnego śladu zabawnych gagów. Twórcy sięgnęli praktycznie do granic nonsensu. W chwili kiedy na ekranie pojawił się supermarket (nazwy nie zdradzę, precz z kryptoreklamą) zupełnie zwątpiłem. Film rzeczywiście w sam raz jak na epokę kamienia łupanego – prymitywne dialogi i sceny wręcz wylewają się z ekranu. Próby podejmowano przeróżne. Wysilono się nawet na wstawkę, która w zamyśle twórców miała być zapewne czymś na miarę wiewióra „Epoki lodowcowej”, czyli dwóch jaskiniowców usiłujących stworzyć pierwszą pułapkę, lecz i to sprawia wrażenie czegoś wprowadzonego na siłę. Wszędzie brak jakiejkolwiek spójności, czy płynności. Najbardziej rozbawił mnie fakt, że nad całym skryptem pracowało pięciu scenarzystów.
Pod względem obsady całość trzyma się mocno. Nikt nie sprawia tu wrażenia zagubionego, a wszyscy aktorzy wnikają głęboko w konwencję. Ten fakt nie dziwi mnie tym bardziej, że większość głównych ról odgrywa kabaretowa grupa „Robins des Bois”. Niezłą kreację odnotował Maurice Bathelemy wcielający się w postać Wodza. Należy mu się pochwała szczególnie za przekonującą mimikę, która działa na widza w wielu scenach. Na plakacie widnieje jednak inne nazwisko – Gerard Depardieu. O przyczyny trudno pytać – któż z obsady mógłby stanowić lepszą reklamę. Szkoda tylko, że jest to ledwie epizodyczna rola. Na pierwszym planie zobaczymy też samego reżysera z czaszką pterodaktyla na głowie, grającego Znachorologa. By nie przesadzać z nadmierną krytyką przyznam, że film ma swoje zalety prócz aktorstwa, a są nimi niewątpliwie zdjęcia Laurenta Daillanda. Chwilami aż zastanawiamy się, czy to aby na pewno francuski film. Słowem – ładnie to wszystko wygląda.
Ukłon w stronę dubbingu. Mimo moim obawom jest to naprawdę całkiem niezła robota. Może czasem głosy aktorów zbyt podpadają pod te, których należałoby raczej użyć w filmach animowanych, a do „Shreka” daleka droga, ale ideały nie są zbyt powszechne. Skoro już mowa o „Shreku” to warto zaznaczyć, że tłumaczeniem zajął się Bartosz Wirzbięta. Szkoda, że jego ingerencja we francuski tekst jest dość ograniczona, choć i to nie gwarantowałoby lepszego odbioru. W końcu w znacznym stopniu trzeba trzymać się oryginału.
Powiadam Wam mili moi – film jest tak inteligentny jak sam tytuł. Może o to w tym wszystkim chodzi, ale warto zwrócić uwagę, że głupota niekoniecznie musi bawić. Próbowano tu czegoś w stylu Monty Phytona, eksperymentowano, a jednak wszystko wyszło naprawdę żałośnie. Zadaję sobie pytanie – komu to gwarantuje przednią zabawę. Zaprawdę nie znajduję odpowiedzi. Wystrzegać się jak rozjechania pikusiozaura.
Ocena: 2/10
Tytuł oryginalny: RRRrrrr!!!
Reżyseria: Alain Chabat
Scenariusz:
Zdjęcia: Laurent Dailland
Muzyka: Frederic Talgorn
Produkcja: Francja
Gatunek: Komedia
Data premiery (Świat): 28.01.2004
Data premiery (Polska): 23.07.2004
Czas trwania: 98 minut
Obsada: Alain Chabat, Gerard Depardieu, Mauricemaurice Barthelemy, Marina Fois, Elise Larnicol, Pef Martin-Laval, Jean-Paul Rouve, Pascal Vincent