Szklana pułapka 4.0 – Live Free or Die Hard (2007)

2, 5, 12 – nie, to nie moje kłopoty z matematyką, tylko odstępy czasowe, jakie dzieliły, kolejne pojawiające się na dużym ekranie sequele „Szklanej Pułapki”. Tym razem fani nowojorskiego policjanta, Johna MacClaine’a musieli czekać wyjątkowo długo na jego powrót. W sumie to i tak cud, że się doczekali, gdyż po występie w trzeciej części Bruce Willis zapowiedział, iż do tej roli nigdy nie powróci. Jak widać dane słowo złamał, ale czy można się tym martwić? Oczywiście nie, bo jest to powrót w najwyższym stylu, w stylu, za który wszyscy już dawno go pokochali…
Wielkim krokami zbliżał się 4 lipca – Amerykańskie Święto Niepodległości. Dzień przed tym wydarzeniem patrolujący (oficjalnie, nieoficjalnie szpiegujący córkę) ulice John MacClaine dostaje rutynowe zlecenie przetransportowania do głównej siedziby FBI podejrzanego o komputerowy włam, młodego hakera Mattha Farrella. Z pozoru łatwa do załatwienia sprawa, bardzo szybko zamienia się w krwawą jatkę. Okazuję się, że nie tylko policja interesuje się chłopakiem. Kim on jest, co ma wspólnego z włamaniem do głównej bazy danych FBI, dlaczego ktoś chce jego śmierci? Na pytania te na pewno z czasem pozna odpowiedź, jednak zanim to nastąpi, przyjdzie mu stoczyć pojedynek na śmierć i życie z największym cyber-terrorystą w historii świata. Osamotniony nie miałby najmniejszych szans zakończenia tego pojedynku z korzyścią dla siebie, ale u jego boku stoi nie, kto inny jak John MacClaine – gliniarz, z którym lepiej nie zadzierać. Czy i tym razem uda mu się powstrzymać terrorystów? Wszak minęło wiele lat od czasu jego ostatniego, tak poważnego starcia. Pytanie więc brzmi: „Czy McClaine’owi wystarczy sił?” Nie zwlekajcie i przekonajcie się sami…
„Yippie-ki-yay”, chciałoby się krzyknąć wszystkim fanom serii. McClaine po tylu latach znowu w akcji i to akcji nie byle jakiej. Choć przybyło lat i ubyło włosów to jednak wciąż ten sam John – zdeterminowany, nieustępliwy, przygotowany na wszystko i zawsze wesoły. Pomimo tego, że wielu wątpiło w powrót bohatera, o którym w kinie już dawno zapomniano, to jednak byli i tacy, co nieustannie na niego czekali. I w końcu się pojawił, tym razem pod okiem jednego z najwybitniejszych młodych twórców filmowych Lena Wisemana. Reżyser ten podbił serca widzów niezwykle przebojowymi obrazami z serii „Underworld”, które na ekranach kin pojawiały się kolejno w latach 2003 i 2006. Ich cechą charakterystyczną była szybka i bardzo dynamiczna akcja oraz niesamowite efekty specjalne. Wiadomo, że elementy te były również nieodzowną częścią każdej „Szklanej Pułapki”, dlatego powierzenie realizacji panu Wisemanowi wydawało się być posunięciem jak najbardziej trafnym. Zresztą angaż tego twórcy był warunkiem koniecznym ujrzenia przez ten projekt światła dziennego. Zafascynowany przebojowością obu odsłon „Underworlda”, Bruce Willis poważnie zaczął myśleć o kolejnym sequelu dopiero w momencie, gdy dowiedział się, iż za kamerą stanie właśnie Wiseman. Już wspólnie obaj artyści doszlifowali scenariusz napisany dużo wcześniej przez Marka Bombacka. Pisząc skrypt do „Szklanej Pułapki 4” Bomback posiłkował się niezwykle interesującym artykułem autorstwa Johna Carlina zatytułowanym „A Farewell to Arms”, który ukazał się w czasopiśmie „Wired”. To właśnie „Pożegnanie z bronią” (tak na język polski można przetłumaczyć ten tytuł), w którym opisana została możliwość przeprowadzenia ataku terrorystycznego za pomocą technologii komputerowej nawet na całe państwo, stało się punktem zaczepnym stworzenia całego scenariusza. Kiedy już powstał ogólny zarys historii do pracy nad skryptem przyłączyli się Wiseman i Willis, a ich zadaniem było dołączenie do niego cech charakterystycznych, które łączyłyby ze sobą wszystkie części. Najważniejszym elementem miał być wątek, który wyraźnie sprowadzałby całość ekranowych wydarzeń do korzeni. Jak wiadomo w jedynce na pierwszy plan wysuwały się dość skomplikowane relacje pomiędzy Johnem i jego żoną Holly. Żeby niepotrzebnie nie powtarzać pewnych schematów, które zresztą w większości zostały zamknięte w filmie z 1995 roku, postanowiono u boku McClaine’a obsadzić jego córkę Lucy. Jak bardzo szybko przekonają się miłośnicy tej serii, Lucy to dosłownie odbicie lustrzane Holly. Nie przyznaje się do ojca, obwinia go za wszystkie własne niepowodzenia, chce z nim zerwać wszystkie kontakty, nienawidzi go do tego stopnia, że nawet posługuje się nazwiskiem panieńskim matki, Generro. Jest zadziorna, pełna wewnętrznej złości, nie znosi, gdy ktoś chce kierować jej życiem. Mówcie co chcecie, ale Lucy to wykapana Holly… To oczywiście nie jedyne niuanse jakie łączące czwartą odsłoną „Szklanej Pułapki” z pozostałymi częściami. Jest ich naprawdę całe mnóstwo. Dosłownie co kilka minut otrzymujemy jakąś scenę, która odnosi się do wydarzeń znanych widzom z jedynki, dwójki lub trójki. I tak np. detektyw, który ma pomóc McClaine’owi w transporcie Mattha Farrella, nazywa się Johnson, po raz kolejny John zostaje zraniony w prawe ramie, nie obeszło się bez karkołomnej akcji w szybie windy, czy tak bardzo kochanego przez fanów ironicznego chichotu, który rozbrzmiewa zaraz po tym jak McClaine dopuszcza się na planie, przepraszam za wyrażenie, totalnej rozpierduchy (np. strącenie samochodem policyjnym helikoptera). Na pewno ci bardziej uważni widzowie wyłapią podobnych smaczków o wiele więcej i tak jak ja będą nimi zachwyceni. Znakomicie udało się pogłębić jeszcze jeden z dotychczas znanych wątków tej serii, czyli wrodzoną niechęć McClaine’a do nowych technologii. Zawsze był on im przeciwny, jednak tym razem musi zmierzyć się właśnie z nimi. Drążąc ten temat twórcom udało się wnieść do całej serii element zupełnie nieznany wcześniej – John w walce z terrorystami zależny jest od kogoś innego, od kogoś, kto jest w stanie ogarnąć świat cybernetyki i komputerów. Oczywiście w trójce McClaine miał również pomocnika, ale można wnioskować, że i bez niego poradziłby sobie z bandytami. Dzięki temu poznajemy zupełnie odmienne oblicze tego bohatera, który do tej pory był w stanie pokonać każdą, stojącą mu na drodze przeszkodę. Tym razem nie wszystko idzie po jego myśli, zdarzają mu się pomyłki, a żeby było jeszcze ciekawiej, cyber-terroryści potrafią przewidzieć większość jego zagrań. Na tym wszystkim zyskuje atrakcyjność całej historii i choć tym razem scenariusz już tak często nie zaskakuje widza to jednak nie może on narzekać na nudę. W czwartej część twórcy wyraźnie postawili na widowiskowość i na tym troszeczkę ucierpiała fabuła, ale patrząc na całość tej produkcji przez pryzmat wielu innych filmów tego typu, jakie pojawiały się na ekranach kin ostatnimi czasy, nie ma tu tragedii. Wybierając na reżysera Wisemana, producenci chcieli, aby najnowsza „Szklana Pułapka” była przede wszystkim prawdziwą ucztą dla oka. I dokładnie tak jest, dużo strzelanin, pościgów, wybuchów oraz walk wręcz na pewno ucieszy wszystkich miłośników klasycznego kina akcji.
Co natomiast zawodzi? Niestety tym razem jest już znacznie więcej słabszych punktów niż we wcześniejszych częściach. Najgorzej według mnie ma się występ głównego czarnego charakteru Timothy’ego Olyphanta. Na tle pozostałych przeciwników McClane’a wypada on po prostu żałośnie. Jego starania by stać się człowiekiem strasznym, gotowym posunąć się do najgorszego, aby tylko osiągnąć własny cel, nie mogę określić inaczej jak tylko mizerne. Gdyby w tym filmie chodziło o zwycięstwo w konkursie piękności to owszem pan Olyphant miałby spore szanse, ale jak doskonale zdajecie sobie sprawę nie na tym rzecz polega. Najgorzej, że tego faceta nie można traktować poważnie. To właśnie on ponosi najwięcej winy w tym, że akcja w filmie miejscami zamiera. Obserwując jego wywody na temat bezbronności Ameryki, przed terroryzmem komputerowym po pewnym czasie popadamy w przygnębienie i wtórność tematu. Swoją ujemną cegiełkę dołożył tradycyjnie twórca muzyki. Tym razem jest nim Marco Belframi kompozytor, który podpadł mi już w zeszłym roku soundtrackiem do nowej wersji „Omena”. W „Szklanej Pułapce 4” ponownie nie udało mu się zabłysnąć czymś wyjątkowym. Muzyka jest dość oschła i miejscami zupełnie rozmija się z ekranowymi wydarzeniami.
Mimo tych kilku ewidentnych minusów, najnowsze dzieło pana Wisemana ogląda się nad wyraz dobrze. Szybka akcja, wspaniałe efekty specjalne, interesująca fabuła i oczywiście stary, poczciwy John McClane. Na to wszyscy czekali wiele lat, ale uważam, że było warto. Willis pomimo sędziwego wieku (52 lata), jak na aktora udzielającego się w tak wybuchowym kinie akcji, nie zawodzi. Ponownie jego bohater dostarcza widzom wiele niezapomnianych emocji i całą garść humoru. Tak, tak, nie myśleliście chyba, że ten element w czwórce pominięto. Ironiczne docinki McClane znów tworzą oś napędową całej fabuły. Najwięcej powodów do radości będą mieli głównie najzagorzalsi fani tego bohatera, gdyż tak jak pisałem powyżej wiele dialogów pojawiających się w tej części nawiązuje do wcześniejszych pozycji z tego cyklu. Pomimo wielu wątpliwości związanych z powrotami wielkich postaci kina akcji z lat 80-tych i 90-tych trzeba powiedzieć, że póki co, są one całkiem udane. W zeszłym roku w szóstej części powrócił „Rocky”, w tym roku powrócił McClane, w przyszłym powróci „Rambo” i „Indiana Jones”, ale to na pewno jeszcze nie wszyscy. Coraz głośniej mówi się o kolejnych częściach „Mad Maxa”, „Terminatora”, czy „Zabójczej Broni”. Czy spiszą się tak dobrze jak „Rocky”, czy „Szklana Pułapka”, zobaczymy w niedalekiej przyszłości? Ja jednak jestem pełen optymizmu. Jeżeli ktoś taki jak John McClane ma szturmować kina w taka widowiskowym stylu, to ja poproszę o więcej.
Ocena: 8/10
Szklana pułapka 4.0 – Live Free or Die Hard (2007)
Produkcja: USA, Wielka Brytania
Gatunek: Sensacyjny
Data premiery: 2007-07-06 (Polska), 2007-05-26 (Świat)
Reżyseria: Len Wiseman
Scenariusz: Mark Bomback
Zdjęcia: Simon Duggan
Muzyka: Marco Beltrami
Od lat: 15
Czas trwania: 130
Obsada:
Bruce Willis: John McClane
Timothy Olyphant: Thomas Gabriel
Justin Long: Matt Farrell
Maggie Q: Mai Lihn
Cliff Curtis: Bowman
Jonathan Sadowski: Trey
Mary Elizabeth Winstead: Lucy McClane
Kevin Smith: Warlock