Włóczęga ze Strzelbą / Hobo with a Shotgun (2011)

Choć ostatecznie projekt „Grindhouse” okazał się porażką kasową (budżet $67 mln, dochód $25 mln) w kinematografii doszło do rzeczy niezwykłej – znów nastała moda na kino eksploatacyjne. Jeżeli ktoś jest w stanie wyjaśnić ten fenomen, to ja z chęcią posłucham innych opinii, jednak sam uważam, że każdy kto widział ten obraz i choć trochę zna się na rzemiośle filmowym, złego słowa o nim nie powie. Czasami zastanawiam się, czy aby na pewno Quentin Tarantino i Robert Rodriguez zamierzali zarobić na nim górę zielonych banknotów (pamiętajmy, że filmy określane mianem „grindhouse”, realizowane były przez pasjonatów, dla których zysk zawsze stanowił drugorzędną rolę), czy tylko oddając cześć tandetnym produkcją z lat 60-tych, 70-tych i 80-tych, chcieli na nowo obudzić w widzach miłość do tego rodzaju opowieści. Bo kiedy jeszcze byłbym w stanie wymienić kilkanaście (nawet kilkadziesiąt) tytułów z tego gatunku powstałych 20-30 lat temu, to tak do 10 lat przed „Grindhouse” jakoś sobie żadnego nie przypominam. Natomiast tuż po… „Bitch Slap”, „Black Dynamite”, „Run! Bitch Run!”, „Machete”, „Nude Nuns with Big Guns”, czy w końcu „Hobo with a Shotgun”. Temu ostatniemu chciałbym teraz przyjrzeć się dokładniej…
W zapomnianym przez Boga miasteczku pewnego dnia zjawia się włóczęga. Bez celu, bez pomysłu na życie, całkowicie wypalony i zniechęcony przeszłością, jedyne czego pragnie to spokój. Tego jednak z pewnością nie zagwarantuje mu pogrążona w przemocy kolebka diabła, w której ktoś ginie co parę minut. Mimo wszystko postanawia zostać i trzymać się dala od kłopotów. Niestety kłopoty trzymały się blisko niego i zamiast upragnionej kosiarki, włóczęga w końcu musiał kupić broń… Nadchodzi więc czas sprawiedliwości, nadchodzi „Hobo with a Shotgun”!
„Hobo with a Shotgun”, czyli „Włóczęga ze spluwą”, to prawdziwa bomba w światowej kinematografii. Kiedy można się rozpisywać nad walorami „Maczety”, która z założenia hołdowała przemocy i tandecie, to dosłownie nie wiem, co można napisać o tym obrazie… Podobnie jak dzieło Rodrigueza, film ten powstał na bazie jednego z fałszywych zwiastunów, które dzieliły seanse „Death Proof” i „Planet Terror”. Za jego reżyserię odpowiada początkujący twórca, Jason Eisener, dla którego jest to debiut w produkcji pełnometrażowej. Wcześniej na jego koncie można było znaleźć jeden obraz krótkometrażowy zatytułowany „Odwet drzew” (również polecam – znakomita pozycja). Szczerze powiedziawszy jest dla mnie naprawdę ogromnym zaskoczeniem, że tak mało doświadczony twórca był w stanie zrealizować tak mocny i zarazem tak udany film. Swoją drogą to ciekawy jestem, kto tym razem wyłożył pieniądze na tę produkcję, bo z tego co czytałem to Quentin Tarantino, owszem wspierał pana Eisenera, ale tylko artystycznie. Tak czy inaczej tytuł ten w końcu ujrzał światło dzienne i z miejsca wstrząsną całym światem…
Już po zwiastunach zdałem sobie sprawę, że będzie to bardzo mocny obraz, przepełniony bezgraniczną przemocą i kiczowatością, jednak to, co zobaczyłem na ekranie, przerosło moje najśmielsze oczekiwania! Masakra – to słowo, które najbardziej tu pasuje, ale tylko w niewielkim procencie oddaje ekranowe wydarzenia. Już scena otwierająca daje jasny drogowskaz widzom, czego mogą się spodziewać po tym obrazie (dekapitacja za pomocą studzienki ściekowej, drutu kolczastego i samochodu – krhyyy – mocne…). A im dalej tym więcej krwi, tym więcej trupów. I nikogo tu twórcy nie oszczędzają – palone żywcem dzieci i matki, czatujący pod szkołą pedofile, rozpruwani na strzępy bezdomni, mordowani dla zabawy kalecy i upośledzeni. Tak, film ten przekracza każdą znaną mi granicę, gwałci wszystkie świętości i moralne cechy człowieka. Zwierzęca natura ukazana od swojej najbardziej prymitywnej strony, okrutnie zabija obraz społeczeństwa cywilizowanego. Choć całość podlana jest grubą warstwą tandety i kiczu, to jednak widzowie o słabszych żołądkach powinni siebie całkowicie darować seans.
Jak w każdym filmie opartym na nurcie eksploatacyjnym, tak i tu nie obyło się bez absurdalnych scen i wątków. Już sama sprawa pragnień tytułowego Hobo, który najbardziej na świcie pragnął mieć kosiarkę do trawy (i nie pytajcie mnie po co bezdomnemu kosiarka?), wyrywa włosy z głowy. Oczywiście budzi też współczucie, bo widząc nieprawości i przemoc na ulicach musi zrezygnować z własnych marzeń i zamiast kosiarki, kupuje spluwę. Naprawdę żal człowieka… Im dalej fabuła rozkręca się, tym więcej tego typu idiotycznych scen zostaniecie zmuszeni oglądać. Ale wiecie co? Ta cała otoczka kretynizmu ma jeden wielki pozytyw – gwarantuje popłakanie się ze śmiechu! Przemoc, przemocą, ale kurczę, nie oszukujmy się, „Hobo with a Shotgun” podobnie jak „Maczeta”, to film zrobiony dla jaj. Tu nic nie możecie brać na poważnie, bo w życiu nie dotrwacie do zakończenia…
O walorach czysto filmowych, podobnie jak w przypadku „Maczety”, rozpisywał się nie będę, bo byłby to jawny bezsens. Skoro ktoś się do tego stopnia bawi konwencją, a w międzyczasie nieustannie puszcza nam oko, to jak mam do diabła rozpoznać, co w tym filmie jest złe, a co jest świadomą zagrywką Jasona Eisenera? Nijak, tym bardziej, że ja osobiście nic bym nie zmieniał…
„Hobo with a Shotgun” to film nie tyle szalony, co absurdalny. Oczywiście nie jest to kino dla każdego, gdyż tak dalekie przekraczanie granic i dobrego smaku może kogoś doprowadzić do rozstroju żołądkowo-sercowego. Jeżeli jednak podobała wam się „Maczeta” i oba obrazy z serii „Grindhose”, to z pewnością możecie sięgnąć też i po ten tytuł. Na pewno dawka przemocy jest w nim znacznie większa niż w w/w obrazach, ale mimo wszystko trzeba traktować to jak czystą rozrywkę. Świetna rola Rutgera Hauera, niezapomniane zgony i masa zabawy, to z pewnością metki tej produkcji i gównie dla nich powinniście zapoznać się z tą historią. Jeżeli zaś nie lubujecie się w tego typu kinie, to od tego obrazu trzymajcie się jak najdalej, gdyż tak jak wspominałem, nie dokończycie seansu. Ja oczywiście do końca wytrzymałem i to nie raz, a dwa razy! Dla mnie już jest to dzieło kultowe, zresztą myślę, że nie tylko dla mnie…
Ocena: 9/10
Hobo with a Shotgun (2011)
Produkcja: Kanada, USA
Gatunek: Kryminał, Przygodowy, Thriller, Akcja
Data premiery: 21 stycznia 2011 (Świat)
Reżyseria: Jason Eisener
Scenariusz: John Davies
Zdjęcia: Karim Hussain
Muzyka: Adam Burke
Od lat: 18
Czas trwania: 87
Obsada:
Rutger Hauer – Hobo
Pasha Ebrahimi – Bumfight Filmmaker
Robb Wells – Logan (as Rob Wells)
Brian Downey – Drake
Gregory Smith – Slick
Nick Bateman – Ivan / Rip
Drew O’Hara – Otis