Wściekłe psy / Reservoir dogs (1992)

Recenzję dedykuję mojej siostrze, Magdalenie, i mojej byłej polonistce, pani prof. Wiesławie Nawrot, które ukierunkowały mnie na napisanie akurat tej recenzji w takiej postaci.
Jest u nas taka dziwna tendencja. Dopóki mówisz, jak bardzo lubisz kino ambitne, jesteś uważany za osobę na tzw. poziomie. Ale uchowaj Boże przed przyznaniem się do namiętnego oglądania kryminałów. Wtedy bardzo grzecznie, ale jednak wyczujesz, że w ich oczach stałeś się fanem kina określanego popularnie jako :łubudubu”. „Czasem tak dla hecy” mam ochotę zapytać, czy według toku myślenia takich osób Sofokles, Szekspir, Słowacki i Mickiewicz także pisali łubudubu? „Ekhm”-pewnie bym usłyszał – „oni pisali dramaty, to było w szkole, wiesz…”. OK, zgoda, ale to były w mniejszym, bądź większym stopniu dramaty kryminalne. Bo o czym na przykład jest „Król Edyp”? O sympatycznym władcy w stylu Wujka Dobra Rada? Nie! O władcy – mordercy, który nieświadomie utrzymywał kontakty seksualne z własną matką, do tego jest domorosłym detektywem, jak na ironię prowadzącym śledztwo przeciwko samemu sobie. A taka „Balladyna” – w sumie można powiedzieć, że jest to archetyp scenariusza popularnego ostatnio kryminału muzycznego „Chicago”. Bo tak – pannica z nizin popełnia serię morderstw i zbrodni celem zdobycia korony, wreszcie staje się osobą publiczną, do tego skupiającą w dłoni ogromną władzę, ale i tak w finale ginie. A piszę to wszystko dlatego, że wiele osób mylnie identyfikuje film „łubudubu” z filmem kryminalnym. To jakiś dziwny skrót myślowy – jest morderstwo, są dwie ścierające się grupy, są jakieś tam sceny suspensu – to musi być rozwałka. Powtarzam – czy ktoś nazwałby rozwałką „Makbeta” (który przy sprzyjających wiatrach, mógłby na taką opinię zasłużyć) albo „Konrada Wallenroda”? Ale ludziom trudno się niektóre rzeczy tłumaczy. Może dlatego, że szlachetna sztuka kryminału odchodzi do lamusa i dziś normą są autentyczne rozwałki, kosztujące grube setki milionów? A jest też sytuacja odwrotna. Ktoś napala się na jakiś film, liczy na poważną „nawalankę”, idzie na kryminał (bo na ten film się zapalił), wychodzi w połowie, wyzywając reżysera i scenarzystę od najgorszych. Więc pewnie i jedni i drudzy nie potrafią przełknąć filmów w stylu „Wściekłych psów” Quentina Tarantino.
Zacznijmy od intrygi. Wszystko kręci się wokół skoku na kasę. Fani akcji się cieszą, bo pewnie będzie rozgrywka w stylu „Oceans’ów”, przeciwnicy przygotują się na popisowe eksplozje celem zdobycia kilkuset miliardów dolarów. Nic z tego! Planowane jest zrobienie średniego jubilera i to metodami prostymi jak drut – nasi bohaterowie nie dysponują KBK-AK, gazem łzawiącym czy granatami dźwiękowymi. Właśnie, bohaterowie. Skoro i jedni i drudzy widzowie postrzegają debiut Tarantino jako „łubudubu”, to spodziewają się ekipy jakichś tam superzłodziei, z których każdy ma superumiejętności, typu strzelanie, kopanie z półobrotu, ładunki wybuchowe, może nawet plucie na odległość, a na pewno każdy z nich posiada czarny pas w kamasturze (jak Terence Cooper w „Casino Royale”). I znowu guzik. Gangsterzy przedstawieni w tym filmie egzystują na granicy zwyklaków. Kiedy patrzymy na nich, widzimy zmęczonego Harvey’a Keitla, widzimy pyskatego Steve’a Buscemi, widzimy znudzonych Michaela Madsena i Tima Rotha, widzimy wysuszonego Eddiego Bunkera i wreszcie widzimy Quentina Tarantino, który wydaje się mieć czarny pas jedynie w wyjaśnianiu sensu piosenek Madonny. To nie są faceci opływający w dostatek, rozjeżdżający się najdroższymi limuzynami, rozkładający jednym strzałem dywizję, nie są to nawet osoby, dla których dziewczyna uciekłaby sprzed ołtarza. To są zwykli goście, którzy po prostu ukierunkowali się w życiu na jeden zawód – bandyta. Rzecz nie do przełknięcia dla wielu spragnionych sensacji, ale czy może być inaczej, skoro to kryminał? Pamiętacie „Stawkę większą niż życie” (odc. „Spotkanie”), gdzie groźnym mordercą okazywał się niepozorny aptekarz, który i tak dał się załatwić w skutek nieuwagi? Pamiętacie „Dzień Szakala” i tytułowego bohatera, granego przez Edwarda Foxa, o którym można było powiedzieć wszystko, tylko nie to, że planuje zamach na prezydenta Francji? Pamiętacie „Damę z Szanghaju” i kalekiego męża Rity Hayworth, autora planu, który omal nie doprowadził do egzekucji Orsona Wellsa? I pytanie do mylących kryminał z „łubudubu”: czy zwykłym facetem, ofiarą ironii losu nie był Makbet? Czy zwykłym, neurotycznym nastolatkiem nie był Kordian u Słowackiego? Zapewne teraz jeszcze dobiję fanów miłośników adrenaliny: nasi gangsterzy nie są niezniszczalni. Najlepszy przykład to postać grana przez Tima Rotha, która już na początku obrywa w brzuch i przez resztę seansu leży w garażu, obficie krwawiąc (podobno były potem problemy z odlepianiem Rotha, od zaschniętej kałuży sztucznej posoki). No i polecą gromy: co to do diaska jest za film? Sceptycy powiedzą: okay, ale przecież w kryminale jest zawsze ukazany skok, więc jakieś fajerwe… I też nici, bo to jest właśnie najlepsze. Skok nigdy nie zostaje pokazany. Dużo się o nim gada, Keitel z partnerem obserwują miejsce przed dokonaniem dzieła, szef bandy zabezpiecza nawet swych chłopców przed wsypą, nadając im dla bezpieczeństwa kolorowe pseudonimy (zdecydowanie najzabawniejsza część filmu). Potem, po skoku, który (bądźmy szczerzy, jak reżyser) się zwyczajnie nie udał, jest całe bardzo krwawe i ostre dochodzenie (podczas którego Madsen w takt „superprzebojów lat 70.” maltretuje „źródło informacji”). Widzimy nawet w retrospekcji, jak poszczególni gangsterzy uciekali (słynna scena z Keitlem strzelającym z dwóch pistoletów jednocześnie, cytowana potem m.in. w naszych „Psach 2”). Ale samego skoku niet!!! Pozostaje nam się tylko domyślać lub zawierzyć któremuś z członków bandy, którzy zresztą podają niejednoznaczne wersje. Zakończenie także mało optymistyczne -no i powiedzcie, panowie krytycy, czy „Hamlet” kończy się konkluzją „I żyli długo i szczęśliwie”?
Być może teraz popadam w przesadę i wmawiam, że „Reservoir Dogs” (tytuł QT wymyślił podczas konwersacji z klientem wypożyczalni video, w której pracował), film, który miał być zrobiony za 30 tysięcy dolarów na taśmie czarno-białej, to dramat szekspirowski na celuloidzie. Może przesadzam, ale zdecydowanie mu bliżej w tę stronę, niż do efektownych i błyszczących jak diamenty, których nasi spece nie zdobyli (acz podejrzewa się, że weszły w posiadanie ich kolegów po fachu z „Pulp Fiction”) akcyjniaków. Ktoś to zrozumie, inny nie. Kogoś przekonałem, kogoś nie. Więc po prostu powiem to, co starczy za całą moją powyższą pisaninę: nie ma nakazu, by obejrzeć „Wściekłe psy”, ale warto. Tak jak nikt nam nie każe czytać dzieł Szekspira spoza kanonu szkolnego, ale jaka to satysfakcja.
Tytuł oryginalny: Reservoir dogs
Reżyseria: Quentin Tarantino
Scenariusz: Quentin Tarantino, Roger Avary (wiadomości z radia)
Zdjęcia: Andrzej Sekuła
Gatunek: Kryminał
Produkcja: USA
Data premiery (Świat): 2.09.1992
Czas trwania: 99 minut
Obsada: Harvey Keitel, Michael Madsen, Tim Roth, Steve Buscemi, Lawrence Tierney, Chris Penn, Quentin Tarantino, Eddie Bunker, Kirk Baltz