Życie ukryte w słowach / Vida secreta de las palabras, La (2005)

„Hope there’s someone Who’ll take care of me”
Siedzę teraz przed komputerem po dosyć męczącym dniu (próbne matury), a z głośników delikatnie sączą się piosenki z płyty „I Am A Bird Now”. Siedzę i zastanawiam się, od czego mam zacząć tę recenzję. Chyba po raz pierwszy mam taki problem; bowiem przeważnie słowa same kierują moją ręką, same wystukują się na klawiaturze czy wychodzą spod piszącego długopisu. Tym razem jest inaczej. Dla mnie samego to kolejny dowód, że stykam się z czymś niezwykłym, z czymś, co trudno mi objąć myślami. Wczorajszej nocy wziąłem udział w niezwykłym zjawisku. Pomiędzy kolejnymi powtórkami do matury, czytaniem lektur i skrawkami snu, postanowiłem na chwilę zapomnieć o wszystkim wokół zagłębiając się w filmowy świat. Nieraz już mi to pomagało. Tym razem jednak coś tak pokierowało moimi poczynaniami, że na „warsztacie” znalazł się film Isabel Coixet „Życie ukryte w słowach”. Muszę szczerze przyznać, że takiego filmu nie spodziewałem się zobaczyć.
Istnieje powiedzenie: „film, który da się opowiedzieć, to nie jest dobry film”. Jak więc można streścić obraz, który absolutnie nie daje się zamknąć w słowa. Gdyby się ktoś na siłę wykreślić na siłę uparł, aby mu opowiedzieć, jaką historię przedstawia ten obraz, można by zacząć: „Na pewnej platformie wiertniczej wydarzył się wypadek….”, albo: „ Hanna jest młodą kobietą wiodącą trywialne, pozbawione smaku życie; ciągle spożywa te same posiłki, z nikim się nie spotyka. Pewnego razu…”. Jednak takie opisywanie do niczego nie prowadzi. Każde, nawet najbardziej bogate słownictwo, wirtuozeria w tworzeniu barwnych streszczeń na nic się nie zda. „Życie ukryte w słowach” wymyka się spod wszelkich konwencji stosowanych przy standardowym pojmowaniu kina. Dlaczego?
Odpowiedź na to pytanie jest niezwykle trudna, trzeba, bowiem przedrzeć się poza to, co na ekranie widzimy, co w przypadku dzieła wyrażanego w obrazach wydaje się bezsensowne. Ale tak naprawdę mianem „bezsensowności” można by określić cały film wyprodukowany przez braci Almodóvar. Jaki sens ma pokazywanie widzowi, który zapłacił za bilet, emigrantki z jakiegoś dalekiego kraju, jedzącej ryż, kurczaka i jabłka; używającej ciągle tego samego mydła, dzwoniącej do jakieś kobiety tylko po to, aby usłyszeć jej głos? Czy jest jakiś sens przerzucać nagle akcję na platformę wiertniczą, gdzie nie znajdujemy „nic”, prócz pustki pośrodku morza? Na koniec można nawet zapytać, czy jest sens poszukiwać sensu, czy nie lepiej nacisnąć czerwony krzyżyk w górnym rogu ekranu lub użyć przemyślnej kombinacji klawiszy ALT i F4 i zająć się przeglądaniem stron porno w poszukiwaniu nowych zdjęć Dody?
Nie chce odpowiadać na te pytania, jestem zmęczony, za oknem jest ciemno i mam poczucie, że moje życie składa się z przypadkowo zmontowanych scen z jakiegoś filmu klasy C. Zwyczajnie wczoraj obejrzałem film „Życie ukryte w słowach” i dojrzałem sens. Widziałem go w spojrzeniu pięknej Sarah Polley, kobiety, w której mógłbym się zakochać; postaci tak zwyczajnej, że aż tajemniczej. Sens znalazłem w każdym jej ruchu, spojrzeniu w moje oczy wykreślić w moje oczy (patrzyła mi w oczy!), słowach z jakże denerwującym wschodnim akcentem. Nawet pisząc ten tekst, teraz zastanawiam się jak to możliwe, by stworzyć kreację zbudowaną na tak ogranych chwytach, jakich kanadyjska aktorka użyła. Ile razy w kinie widzieliśmy już tak samo spuszczany wzrok, zrzucaną z łóżka pościel, drżące wargi. Jednakże nikt wcześniej nie pomyślał, aby z tych prozaicznych gestów stworzyć Hannę, kobietę, na którą patrzysz i dziękujesz Bogu, że nie tobie przeznaczone jest jej życie. Polley sprawia, że czujemy w powietrzu wilgoć łez jej bohaterki (przy których nasze łzy wydają się lichą parodią, czy my mamy jakikolwiek powód, by płakać?). W wyrażeniu tragizmu swojej postaci jest wręcz porażająco, skończenie doskonała. Hanna jest muzą. Daje ona swemu artyście natchnienie. Artystą tym jest Tim Robbins. Czyż innym określeniem można nazwać człowieka, którego widzimy na ekranie na przykład w jednej z dwóch kluczowych scen, gdy słucha opowieści o Fiecie Turbo? Czy można inaczej nazwać człowieka, który oświadcza, że nauczy się pływać, aby żyć, aby w końcu żyć?! Przyznam, że nie przepadam za Robbinsem, przy całym jego talencie (w kilku filmach już go widziałem) mam do niego niewytłumaczalny dystans. W pierwszej chwili nie byłem zachwycony jego udziałem w filmie, po kilku minutach nie widziałem Robbinsa, widziałem Josefa.
Trzeba jednak przyznać, że oboje mieli „co” grać. Coixet wie, jak poruszyć widza, ale nie tak, aby zmieniał z nudów sposób ułożenia pośladków na krześle, lecz tak, aby po seansie nie wiedział, co ze sobą zrobić (tak było ze mną). W zasadzie to można by pozwać ją do sądu. Podchodzi cię od tyłu, niby żeby posmęcić nad uchem, chce pokazać kilka fal, kilka małż i gdy ty patrzysz na te małże, z całej siły uderza cię obuchem w głowę. Pełna dezorientacja. A twoją ranę posypuje solą, abyś nie zapomniał (i nie zapomnisz). Stworzyć opowieść tak delikatną i mocną, jak sieć pająka i co więcej – złapać w nią nieświadomego widza, to sztuka niemalże martwa w dzisiejszym kinie.
Wiemy także doskonale, że słowa i ich sens można przedstawić w różny sposób. Można rewelacyjną sceną burzy, można świetnymi piosenkami (cała płyta „I Am A Bird Now” to pozycja obowiązkowa) czy cichym głosem zza kadru (m.in. w drugiej najważniejszej scenie filmu, na samym końcu, gdy myślisz, że już wszystko pojąłeś). Można opowiedzieć historię uniwersalną, a jednocześnie bardzo osobistą mając do dyspozycji 5 mln dolarów i nieco ponad miesiąc na zdjęcia. Jest możliwe stworzyć film, który bezwiednie jest w stanie wywołać w tobie najszczersze poczucie żalu, pustki, złości, współczucia, bezsilności. Film, który nagle sprawi, że łzy same napłyną ci do oczu. Może nie dziś i nie jutro. Gdy to wszystko, co ukryte w słowach dotrze do ciebie pewnego dnia, możesz usiąść we własnym fotelu i zacząć płakać, a łzy wypełnią cały pokój…
A tego tak naprawdę nie da się opisać, to trzeba przeżyć, więc nie trać więcej czasu na czytanie bzdurnych recenzji, tylko jak najszybciej spróbuj spojrzeć życiu prosto w twarz, mimo że będzie bolało.
Tytuł oryginalny: Secret Life of Words, The (Vida secreta de las palabras, La)
Reżyseria: Isabel Coixet
Scenariusz: Isabel Coixet
Zdjęcia: Jean-Claude Larrieu
Produkcja: Hiszpania
Gatunek: Dramat
Data premiery (Świat): 21.10.2005
Data premiery (Polska): 25.08.2006
Czas trwania: 122 minuty
Obsada: Sarah Polley, Tim Robbins, Javier Cámara, Eddie Marsan, Steven Mackintosh, Julie Christie, Danny Cunningham, Emmanuel Idowu