Dziesięciu najlepszych henchmenów w filmach z Jamesem Bondem

W ubiegłym roku świętowaliśmy 50. rocznicę ekranowych urodzin Jamesa Bonda, ukochanego szpiega Jej Królewskiej Mości, który radzi sobie tak z szaleńcami chcącymi zawładnąć globem, jak i z osobami płci przeciwnej. Uwielbiam 007 i niecierpliwie oczekiwałem mającego także w 2012 roku premierę dwudziestego trzeciego odcinka serii, „Skyfalla”. Jest to zarazem trzeci Bond, w którym rolę agenta wciela się Daniel Craig, będący chyba najbardziej kontrowersyjnym posiadaczem licencji na zabijanie. Mnie Bond w jego wydaniu bardzo przypadł do gustu – po efekciarskich latach Pierce’a Brosnana pojawił się inny 007, mroczniejszy, ale i bardziej ludzki, a przez to wierniejszy powieściowemu oryginałowi. Oba wcześniejsze Bondy Craiga lubiłem – „Casino Royale” bardziej, „Quantum of Solace” trochę mniej. „Skyfall” – cóż, jeden z bohaterów serii już kiedyś wyraził moje odczucia: Superb, mr. Bond, superb! Zdecydowanie najdojrzalsza część sagi, która nie traci ducha ani wersji filmowych, ani książkowych, a której zakończenie daje nadzieję prawdziwy powrót do korzeni. Jest jednak coś, czego i „Skyfallowi”, i jego dwóm poprzednikom brak.
Mowa o henchmenach, czyli po polsku pomocnikach głównego przeciwnika. Są oni czymś w rodzaju przedostatniego bossa w grze komputerowej – nim 007 zmierzy się z ich szefem, musi najpierw przejść przez nich… A czasem zdarza się, że to oni są właśnie ostatnią przeszkodą, z którą Bond musi uporać się przed napisami końcowymi. Henchmeni są zróżnicowani – od reprezentujących czystą siłę i brutalność olbrzymów, po wyrafinowanych morderców, także płci żeńskiej. Gdy myśli się o konkretnym odtwórcy roli agenta, łatwo jest skojarzyć daną inkarnację z danym henchmenem, problem pojawia się w przypadku Daniela Craiga właśnie. W Bondach z nim brakuje lub brakowało wielu klasycznych elementów szpiegowskiej serii – Moneypenny, Q i liczba gadżetów- i brak wyrazistych henchmenów można do takiego odcinania się zaliczyć, jednak szczerze mówiąc przydałoby się, żeby akurat ten element powrócił. Poniżej mój mały przegląd najlepszych henchmenówpokazujący, jaką drogą powinni się udać twórcy kolejnych odcinków, w których – przynajmniej według obecnych ustaleń – ma powrócić Craig.
10. Dario (Benicio Del Toro) w „Licencji na zabijanie”
Bondy z Daltonem lubię nawet bardziej niż te z Craigiem – obie wersje agenta są zresztą do siebie bardzo podobne. Dalton miał jednak to szczęście, że henchmeni z jego filmów nieźle zapadają w pamięć. Świetnym przykładem jest uśmiechający się wredny nożownik imieniem Dario. Rola zimnego, sadystycznego drania, jednego z ludzi bossa narkotykowego, który odpowiadał za śmierć żony najlepszego przyjaciela Bonda i okaleczenie jego samego, pomogła wybić się Benicio Del Toro w Hollywood, a mnie kazała bliżej przyjrzeć się temu utalentowanemu aktorowi.
9. Necros (Andreas Wisniewski) w „W obliczu śmierci”
Raz jeszcze bond z Daltonem i raz jeszcze zimny, okrutny morderca. Grany przez znanego między innymi ze „Szklanej pułapki” i „Mission: Impossible”, Andreasa Wisniewskiego, enerdowski blondyn był godnym następcą Granta, do którego jeszcze przejdziemy. Małomówny, atakujący nagle i podstępnie, mający w swoim arsenale wybuchające butelki z mlekiem czy potrafiący zabijać za pomocą narzędzi kuchennych… No i do tego nałogowo słuchający The Pretenders.
8. Tee Hee (Julius W. Harris) w „Żyj i pozwól umrzeć”
Już na początku swej kariery jako 007 Roger Moore dostał ciężki orzech do zgryzienia… czy może raczej zmiażdżenia, bo tak właśnie postępował dzięki swojemu stalowemu hakowi Tee Hee. Roześmiany Murzyn miał jednak w zanadrzu coś więcej niż tylko zabójczą protezę – posiadał ogromną wiedzę na temat krokodyli, no i… same krokodyle. A to już dla Bonda – który przyznawał, że od zawsze wolał unikać tych gadów – było ciut za dużo.
7. Mr Kidd i Mr Wint (Putter Smith i Bruce Glover) w „Diamenty są wieczne”
Jakkolwiek „Diamonds Are Forever” zaliczam do tych gorszych filmów z 007, para homoseksualnych (sic!) płatnych zabójców należy do kilku pozytywów, jakie znajduję w tej części. Jakkolwiek ich skuteczność w zlikwidowaniu Bonda budzi zastrzeżenia, ich pomysłowość (skorpiony wrzucane za koszulę, piec krematoryjny w domu pogrzebowym czy bomba w torcie) czy elegancki sposób formułowania myśli sprawiają, że jakoś lubię tych panów. Bez skojarzeń.
6. May Day (Grace Jones) w „Zabójczym widoku”
Ranking nie byłby kompletny bez tej pani. Pomocnica i kochanka Maksa Zorina, równie demoniczna, co on, nieco bardziej muskularna, no i nieco bardziej… skora do zmiany sposobu myślenia. Zdradzona w finale przechodzi na stronę 007 i nawet ginie heroiczną śmiercią, ale i tak najbardziej pamięta się ją jako damę ujarzmiającą konie, spychającą samochody i z gracją skaczącą na spadochronie z wieży Eiffle’a.
5. Xenia Onatopp (Famke Janssen) w „Golden Eye”
May Day jest ważną i zapadającą w pamięć henchwoman, ale jednak jakoś bardziej wolę późniejszą femme fatale. Rosyjska pilotka i zabójczyni, agentka syndykatu Janusa, która kocha szybką jazdę samochodem, hazard i ostry seks, o czym przekonał się – nie bez bólu przy ostatniej z tych czynności – Bond. Duszenie udami podczas starć w łaźni i dżungli oraz radosne „wietrzenie” załogi bazy komputerowej – takich scen się nie zapomina.
4. Red Grant (Robert Shaw) w „Pozdrowieniach z Rosji”
Powiem tak – bez tego pana nie byłoby muskularnych, milczących blondynów ze skłonnościami do likwidowania wszystkiego, co się rusza i na drzewo nie ucieka. Morderca szkolony tylko do jednego celu – pozbycia się 007. Przez pół filmu podąża niczym kryjący się w cieniu anioł śmierci za swoim celem, by w końcu stanąć do walki z Bondem, przechytrzyć go, zostać przez niego przechytrzonym i stoczyć iście epicką walkę w pędzącym pociągu. Ginie od własnego miecza – czy raczej od własnej garoty, ukrytej we własnym zegarku.
3. Nick Nack (Harvey Villechaize) w „Człowieku ze złotym pistoletem”
Wielką Trójkę otwiera niespodzianka. Nick Nack był w tłumaczeniu Tomasza Beksińskiego nazywany Malutkim. Adekwatnie, bowiem służący Scaramangi to karzeł… co nie przeszkadza mu w byciu cholernie niebezpieczną postacią. Co więcej, była to jedna z tych osób, która była o krok do zlikwidowania 007 (po tym, jak powaliła go… walnięciem widłami w głowę). Złośliwy, podstępny, oszukańczy nawet wobec swojego pana budzi pewną sympatię – a to, że nie jest monstrualnym siłaczem czyni z niego jeszcze bardziej nieprzewidywalnego henchmena. A mówiąc o monstrualnych siłaczach…
2. Buźka (Richard Kiel) w „Szpiegu, który mnie kochał i „Moonrakerze”
Chyba najbardziej rozpoznawalny henchmen w bondowskiej sadze. Olbrzym z pokrytymi kobaltem zębami, który nie dość, że 007 sprowadza do rozmiarów Nick Nacka, to jeszcze jest w stanie znieść dosłownie wszystko – od wypadku samochodowego, przez wypadnięcie z pociągu, po lądowanie bez spadochronu. Szkoda, że później twórcy zdecydowali się przerobić tego giganta na nieco bardziej komediową postać i pozbawili go możliwości odkupienia (miał powrócić w „Tylko dla twoich oczu”, ale nic z tego nie wyszło). Dlatego też pierwsze miejsce dostaje…
1. Odd Job (Harold Sakata) w „Goldfingerze”
Kolejny nader rozpoznawalny i chętnie parodiowany („Austin Powers”, „Inspektor Gadżet”, „Simpsonowie”) henchmen. Niemowa i kapelusz z metalowym rondem to jedno… ale dosłowne wytarcie Bondem podłogi podczas walki w Forcie Knox to drugie i jeszcze bardziej nie do zapomnienia niż wspomniane nakrycie głowy. Brr, nawet w reklamie środka na katar (w której Sakata PARODIOWAŁ swoją postać z Bonda) był straszny. Gdyby ktoś mnie spytał, kogo boję się bardziej – Buźki czy Odd Joba – powiedziałbym, że tego drugiego. Owszem, obu nie chciałbym spotkać w ciemnej uliczce, ale z Buźką miałbym szanse na to, że jednak da się go udobruchać, jak zrobiła to niejaka Dolly. Z Odd Jobem… cóż, mam wrażenie, że z uśmiechem na ustach by mnie połamał, a potem pomalował farbą… złotą farbą.
Poza rankigiem, ale blisko:
– Doktor Kaufman (Vincent Schiavelli) w „Jutro nie umiera nigdy”;
– Fiona Volpe (Luciana Paluzzi) w „Operacji: Piorun”;
– Gobinda (Kabir Bedi) w „Ośmiorniczce”;
– Miszka i Griszka (David Meyer i Anthony Meyer) w „Ośmiorniczce”;
– Stamper (Gotz Otto) w „Jutro nie umiera nigdy”;
– Lippe (Pat Roach) w „Nigdy nie mów nigdy więcej”