Flyboys (2006)

Burzliwy wiek XX, który kilka lat temu dobił swego żywota, przeszedł do naszej pamięci jako jeden z najokrutniejszych w dziejach historii. Dwie wojny światowe, detonacja bomb atomowych, niezliczone fale ludobójstwa, głód i zarazy pustoszące kraje mniej rozwinięte. Nic dziwnego, że w nowy wiek wchodziliśmy z wielkim entuzjazmem i nadzieją na lepszą przyszłość. Niestety nowe stulecie nie przyniosło ukojenia dla spragnionych pokoju ludzi. Już w 2001 roku wybuchł kolejny globalny konflikt, tym razem skierowany w stronę „terrorystów”. Wróćmy jednak do przeszłości, a dokładnie do roku 1914. Wówczas to, dnia 28 lipca, oficjalnie rozpoczęła się I wojna światowa. Konflikt ten wybuchł pomiędzy Ententą, czyli Wielką Brytanią, Francją, Rosją, Serbią, Japonią, Włochami i od 1917 roku Stanami Zjednoczonymi, a Państwami Centralnymi, czyli Austro-Węgrami, Niemcami oraz wspierającymi je Turcją i Bułgarią. Wydarzeniom z tego okresu poświęcony jest właśnie obraz „Flyboys” zrealizowany przez amerykańskiego reżysera Tone’ego Billa. Akcja tego filmu koncentruje naszą uwagę na latach 1916-1917, czyli okresu, w którym po raz pierwszy doszło do użycia samolotów jako maszyn wojennych. Jest to opowieść o pilotach elitarnych eskadr lotniczych z Francji, które jako pierwsze przełamały powietrzną dominację wojsk niemieckich. W jednostkach tych oprócz Francuzów latali także piloci z innych narodów. Wśród nich największą liczbę stanowili amerykańscy chłopcy, którzy nie mogąc się doczekać przystąpienia swojego państwa do działań wojennych, na własną rękę wyjeżdżali z kraju i zaciągali się do wojsk koalicji enteńskiej. Ten film to historia o kilku z nich…
Po stracie rodzinnego majątku i pobiciu chciwego bankiera, który się do tego przyczynił, Blaine Rawling próbując uniknąć więzienia wyjeżdża do Europy i zaciąga się do francuskich sił powietrznych. W eskadrze tej służyli już inni Amerykanie, którzy podobnie jak on wyjechali z kraju, aby uniknąć kary za popełnione przestępstwa. Oczywiście nie tylko osoby wyjęte z pod prawa wstępowały do wojsk koalicji enteńskiej. Znaczą większość stanowili żołnierze, którzy na starym kontynencie zjawili się tylko po to, aby z dala od ojczyzny walczyć o wolność i tym samym uzyskać status bohatera. Rawling wraz z przybyłymi w tym samym czasie innymi amerykanami ochotnikami został przydzielony do elitarnej jednostki Lafayette, która już od dłuższego czasu dość poważnie uprzykrzała życie niemieckim samolotom. Po kilku tygodniach szkolenia żołnierze zza oceanu wyruszyli na pierwszą bojową misję, w której boleśnie przekonali się, że wojna to prawdziwe piekło i wielu z nich nigdy nie wróci już do rodzinnego domu…
Długo przyszło czekać miłośnikom kina batalistycznego na wysokobudżetowy obraz, opowiadający o początkach lotnictwa wojskowego. Szczerze powiedziawszy jest to pierwszy film o takiej tematyce, z jakim ja się zetknąłem i od razu zaznaczę, że bardzo mile mnie on zaskoczył. Ozdobiony niesamowitymi efektami specjalnymi i świetnymi zdjęciami „Flyboys” robi naprawdę pozytywne wrażanie. Początkowo akcja rozkręca się dość powoli, ale dzięki temu lepiej poznajemy głównych bohaterów. Na pierwszy plan wysuwa się Blaine Rawling (James Franco) i to właśnie na nim skupia się cała fabuła. Po stracie majątku i wejściu w konflikt z prawem ucieka on do Europy. Choć mało się o tym mówi, to jednak podczas obu wojen proceder taki miał miejsce. Migracja młodych mężczyzn pragnących wziąć udział w walce nie tyczyła się tylko Amerykanów. Nam Polakom nawet nie wypada mówić o tym procederze przez pryzmat amerykańskich ochotników, gdyż największy procent żołnierzy zaciągających się do wojsk koalicji enteńskiej stanowili nasi rodacy. Niestety w obrazie pana Tone’ego Billa nie było żadnej konkretnej wzmianki o naszych pilotach, którzy podczas I wojny światowej byli zaliczani do jednych z najlepszych. Nie można mieć jednak pretensji do reżysera, gdyż on w swoim filmie głównie skupił się na formacjach francuskich, a w nich jak wiadomo Polaków nie było zbyt wielu, przynajmniej nie w siłach powietrznych. Do momentu, w którym na dobre rozpoczyna się akcja, lotnictwo alianckie ponosiło w starciu z Niemcami niemal same klęski. Najbardziej dotkliwe straty notowały siły francuskie. Dysponujący przestarzałymi modelami samolotów, piloci koalicji nie byli w stanie walczyć z najeźdźcami jak równy z równym. Sytuacja zmieniła się dopiero w maju 1916 roku. Wówczas to na niebie pojawiły się wyposażone w nowoczesne myśliwce typu Nieuport eskadry pościgowe („escadrilles de chale”), które podjęły równorzędną walkę z wrogiem.
Od strony technicznej „Flyboys” jest dopracowany w najdrobniejszym szczególe. Samoloty, jakie pojawiają się na naszych ekranach wyglądają identycznie jak te, które brały udział w I wojnie światowej. Również technika przedstawionych walk jest jak najbardziej autentyczna. Dodatkowo wielkim plusem jest ich filmowy realizm. Miejscami ma się wrażenie, że oglądamy nakręcony w tamtych latach dokument w świetnej, cyfrowej jakości. Na plus zaliczyć też można to, że reżyser nie starał się ze swojego dzieła na siłę stworzyć przesiąkniętej amerykańskim patosem naciąganej historii dla mas. „Flyboys” to projekt zrealizowany z głową. Nie ma w nim zbytecznych fajerwerków. Użyte w nim efekty specjalne nie są sztuką dla sztuki, ale elementem, który kreuje realizm. Dziwnie to brzmi, ale gdy dobrze przeanalizujemy współczesne kino i nadużywanie w nim przez filmowców grafiki komputerowej zauważymy, że obraz pana Billa wyróżnia się z tłumu. Niestety za realizm ten przyszło ekipie produkcyjnej zapłacić najwyższą z możliwych kar, a jest nią istna katastrofa finansowa… Jeszcze przed zakończeniem roku, oficjalnie ogłoszono już projekt pana Billa największym przegranym bieżącego sezonu kinowego. Aż trudno uwierzyć, że tak dobry obraz kosztujący $60 mln, na całym świecie zarabia niecałe $15 mln. Patrząc na ten bilans wielu z was pewnie nigdy nie zdecyduje się sięgnąć po ten tytuł. Osobiście uważam jednak, że wówczas popełnilibyście błąd. „Flyboys” na pewno wybitny nie jest, ale jedyną wadę, jaką posiada to chaotyczny montaż, który w wielu miejscach przypomina serial, a nie pełnometrażowy film. Cóż, gdy ktoś niemal całą karierę poświęca na realizację produkcji telewizyjnych to pewne nawyki pozostają do końca życia.
Może kino batalistyczne nie jest moim ulubionym gatunkiem, ale akurat „Flyboys” zrobił na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Przede wszystkim atutem jego jest oryginalny scenariusz, który porusza tematykę do tej pory dość skrupulatnie pomijaną przez filmowców. Trochę to dziwne, bo projektów o II wojnie światowej powstaje co roku nawet kilka. Dlaczego tak jest? Do tej pory była to dla mnie zagadka, ale po porażce, jaką notuje tak dobry obraz doszedłem do konkretnego wniosku. Amerykanie o I wojnie światowej wiedzą tyle co nic i dlatego filmy opowiadające o tamtym okresie zupełnie nie wzbudzają ich zainteresowania. Pomimo tego, że główny wątek skupia się na amerykańskich żołnierzach, w filmie zagrało wiele gwiazd, oczy można nacieszyć wspaniałymi efektami specjalnym, pojawia się romans i wiele dramaturgii to i tak nie pomogło twórcą przekonać rodzimych widzów do zapoznania się z tym obrazem. Szkoda, naprawdę wielka szkoda, bo taka wpadka finansowa na wiele długich lat wybije z głowy innym reżyserom tworzenie podobnych obrazów. Jednak ja jeszcze raz podkreślam, nie sugerujcie się amerykańską częścią publiczności i zapoznajcie się z losami bohaterów „Flyboys”. Myślę, że podobnie jak ja po seansie będziecie czuli zadowolenie.
Ocena: 7/10
Flyboys – Flyboys (2006)
Produkcja: USA, Francja
Gatunek: Dramat, Wojenny
Data premiery: 2006-09-22 (Świat)
Reżyseria: Tony Bill
Scenariusz: Phil Sears, David S. Ward
Zdjęcia: Henry Braham
Od lat: 15
Czas trwania: 139
Obsada:
James Franco: Rawlings
Mac McDonald: Detweiler
Tyler Labine: Briggs Lowry
Barry McGee: Dewitt
David Ellison: Beagle
Pip Pickering: Nunn
Jean Reno: Captain Thenault