Sanktuarium 3D / Hidden 3D (2011)

Są filmy, na podstawie których można napisać nie recenzję, a książkę. Są też obrazy takie, po obejrzeniu których zupełnie normalnie i bez zbędnych emocji wracamy do życia codziennego. Niestety są też takie produkcje, po których chce się wyć wniebogłosy… Bo kiedy siądziesz przed telewizorem i zaliczysz wpadkę w doborze seansu, to najwyżej możesz tylko stracić swój cenny czas. Ale kiedy przemierzasz 40 kilometrów (w obie strony), inwestujesz w bilet dla siebie i dziewczyny (plus oczywiście kawa i coś na ząb) i ostatecznie wkładasz w to wszystko wspominany już cenny czas, to szlak może cię trafić po piętnastu minutach oglądania chłamu, do którego ostatecznie nie przyznali się nawet jego scenarzyści. Takim też oto „pięknym przykładem” ekranowego dziadostwa raczy nas „Sanktuarium 3D”, będące horrorem tylko dla tych, którzy wyłożyli kasę na bilet do kina…
Brian Karter (Sean Clement – mam nadzieję, że jednak okaże się, iż jest to człowiek, a nie manekin) dziedziczy po zmarłej matce ośrodek leczenia osób uzależnionych. Pomimo wewnętrznej niechęci zobaczenia posiadłości, ulega on wreszcie namowom najbliższych znajomych i wraz z nimi udaje się do starego domostwa, aby ocenić jego wartość rynkową. Tu niespodziewanie spotyka dawną miłość, dziwnie znajomą kobietę (jakby z przeszłości), a także… (bo kto by się spodziewał) kłopoty. Koniec końców, wierzcie lub nie, okazuje się, że ośrodek jest nawiedzony, ponieważ zmarła matka zamiast pomagać pacjentom, przeprowadzała na nich okropne eksperymenty. O zgrozo, wydaje się, że śmierć już czyha na wszystkich przybyłych…
Głupi! I tu mógłbym skończyć, ale… Niedorzeczny! To chyba już wystarczy, choć… Kretyński! Koniec…
…czekajcie, czekajcie, coś mi się jeszcze przypomniało, a mianowicie… Obrażający inteligencję widza, nudny, pozbawiony napięcia, schematyczny, płytki, banalny, do bólu przewidywalny, fatalnie zagrany, z dziadowską muzyką, kiepskim montażem i historią z pewnością napisaną w trakcie okupowania toalety po pikantnym meksykańskim jedzeniu! O, o to mi właśnie chodziło!
„Sanktuarium 3D” to coś, czego nikt nigdy nie powinien oglądać. Morze absurdu jest w nim tak głębokie, że Rów Mariański wydaje się przy nim basenowym brodzikiem. Tak się nieszczęśliwie złożyło, że z braku świeżego repertuaru wybraliśmy się na jedyny film, którego wcześniej nie widzieliśmy, a o którym przedtem słyszałem same złe rzeczy. Złe rzeczy jednak są niczym fraszka na dobranoc w zestawieniu z pracą Antoine Thomasa i jego zajawkami do horroru i kina 3D. Acha, jeszcze nie zdążyłem pojechać po tym, co twórcy ośmielili się nazwać technologią trójwymiarową. Bo owszem, może to 3D gdzieś w tym filmie zostało ukryte, ale przekopanie się poprzez nędzę ekranowych wydarzeń najzwyczajniej w świecie nie pozwala komukolwiek dostrzec tej, ostatnimi czasy, popularnej technologii (i tak dam sobie rękę uciąć, że to całe 3D to konwersja i to jeszcze strasznie słaba, z jednym tylko efektem zwracającym na siebie uwagę – latającą muchą).
Jak obiecałem we wstępie, z tej recenzji książki nie będzie i dlatego pomału wypada mi już kończyć. „Sanktuarium 3D” to filmowa katastrofa przez duże „K”. Nic, dosłownie nic nie ratuje tego obrazu i nikomu, ale to absolutnie nikomu go nie polecam. Gdyby nie moje, myślę, dobre wychowanie, pewnie zamieściłbym w tekście kilka wulgaryzmów. Wierzcie mi, wy jeszcze macie szansę darować sobie seans, a ja straciłem paliwo, czas i pieniądze… ostatecznie ratując tylko zdrowy rozsądek.
Ocena: 1/10
Tytuł oryginalny: Hidden 3D
Reżyseria: Antoine Thomas
Scenariusz: Alan Smithy
Zdjęcia: Benoit Beaulieu
Muzyka: Fabrizio Bacherini
Produkcja: Kanada, Włochy
Gatunek: Horror
Data premiery (świat): 21.04.2011
Data premiery (Polska): 28.10.2011iat)
Czas trwania: 80 minut
Obsada: Devon Bostick, Jason Blicker, Sean Clement, Bjanka Murgel, Simonetta Solder, Dawn Ford