James Bond, agent 007

Brytyjski agent z licencją na zabijanie walczy z potężnymi organizacjami, na czele których stoją bogacze -szaleńcy, marzący o władzy nad światem. Bond pokonuje przeciwników nie tylko dzięki inteligencji, sprytowi i sprawności fizycznej, ale także dzięki nowoczesnej technologii, przeróżnym gadżetom, szybkim samochodom, często też przy pomocy kobiety. Cały cykl przygód Bonda, składający się z 22 oficjalnych części, to cykl filmów bardzo różnych – dobrych, przeciętnych i kiepskich. Najlepsze są cztery pierwsze filmy z Seanem Connery’m z lat 1962-65, ale bardzo dobry jest także zrobiony w nowej „niebondowskiej” konwencji film Martina Campbella Casino Royale (2006) z Danielem Craigiem w roli tego jedynego w swoim rodzaju agenta. W cyklu nie brakuje ironicznego humoru, ale najważniejsza jest akcja – widowiskowa, ale często nieprawdopodobna. W pierwszych filmach serii liczyła się również interesująca intryga szpiegowska, z czasem filmy o Bondzie stały się przesadnie efekciarską parodią kina akcji. W cyklu mogą się podobać egzotyczne krajobrazy różnych krajów świata, różnych kontynentów, znakomita jest także muzyka, szczególnie utwory Johna Barry’ego.
Doktor No (Dr. No, 1962), reż. Terence Young
Film został wówczas zmiażdżony przez krytyków, ale na ostrą krytykę zasługuje druga połowa filmu. Pierwsza godzina jest bardzo dobra i trzyma w napięciu. Najpierw zlikwidowanie agenta i jego sekretarki, potem dziwne wydarzenia typu facet połykający cyjanek, tajemnicza kobieta z aparatem, tarantula w łóżku Jamesa Bonda i pościg samochodowy, kończący się upadkiem w przepaść, co Bond kwituje ironicznym tekstem: „Spieszyli się na pogrzeb”. Z perspektywy czasu widać, że już ten pierwszy film zawiera wiele elementów, które pozostały niezmienne do dzisiaj. Już podczas pierwszego pojawienia się w kasynie, główny bohater przedstawia się jako „Bond. James Bond”, po czym spotyka się z szefem, który daje mu niebezpieczne zadanie. Bond otrzymuje swój pierwszy gadżet, którym jest pistolet Walter (wcześniej używał Beretty) i przystępuje do akcji. Musi wyjaśnić zagadkę podwójnego morderstwa na Jamajce, w międzyczasie flirtuje z kobietami, przez jedną zostaje zdradzony, a w końcu wpada na trop tajemniczego doktora No. Od momentu, kiedy Bond trafia na wyspę doktora No, film zaczyna być kiczowaty, czego dowodem jest chociażby scena, w której kobieta i Murzyn próbują przekonać Bonda, że smok istnieje. Kiczowaty jest także finał w siedzibie tytułowego bohatera, przypominający tandetne filmy science-fiction z lat 50. o szalonych naukowcach. A na koniec mamy efektowną eksplozję. Mimo wad jest to bardzo dobry film z dobrze poprowadzoną akcją. Film, który przeszedł do historii kina nie tylko jako początek długiego cyklu, ale także jako początek „nowej ery kina akcji”.
Pozdrowienia z Rosji (From Russia With Love, 1963), reż. Terence Young
O ile pierwsza część zawierała elementy sensacyjno-fantastyczne, część druga to już czyste kino szpiegowskie z intrygą „zimnowojenną”. Pamięta się pojedynek Seana Connery’ego i Roberta Shawa w pociągu, wielofunkcyjną walizkę Bonda i Pedro Armendariza w jego ostatniej roli przed samobójstwem. W tym filmie dowiadujemy się o niejakim Blofeldzie, który na długie lata zostanie stałym i najgroźniejszym wrogiem Bonda. W tym filmie nie widzimy jego twarzy, w następnych filmach grają go różni aktorzy, co może sugerować, że często przechodzi operacje plastyczne, przez co trudniej go schwytać i unieszkodliwić. Świetny jest pomysł, aby zamiast Blofelda pokazywać jego kota, niezły jest też pomysł z prologu – „efekt maski” wykorzystany później we wszystkich kinowych częściach Mission: Impossible. Wzorowe kino szpiegowskie ze świetnie poprowadzoną intrygą. Świetny klimat, wredne czarne charaktery, dobra akcja, nie brakuje też efektownej eksplozji pod koniec. Wyraźna poprawa w stosunku do poprzedniej części, reżyser Terence Young wyciągnął wnioski i zrobił lepszy film. Chociaż są też niezbyt udane sceny, jak ta w obozie cygańskim.
Goldfinger (1964), reż. Guy Hamilton
Chociaż Terence Young radził sobie całkiem nieźle, zmieniono reżysera licząc, że wprowadzi istotne zmiany, które mogą wyjść filmowi na dobre. Jednak Goldfinger jest lepszy przede wszystkim dlatego, że czarny charakter, tytułowy Goldfinger, jest bardzo wyrazistą postacią. Kultowa jest scena, w której Bond znajdujący się w niebezpiecznej sytuacji pyta: „Spodziewa się pan, że będę mówił”, a Goldfinger odpowiada: „Spodziewam się, że pan umrze”. Oczywiście wiadomo, że Bond nie może umrzeć, bo nie byłoby filmu, ale mimo tego iż Goldfinger go nie zabije, daje mu do zrozumienia, że z nim nie ma żartów. Już na samym początku (nie licząc 'wstrząsającego’ prologu) Goldfinger pokazuje do czego jest zdolny. Czy to gra w karty, czy w golfa, zawsze oszukuje, by jak najwięcej zarobić, a nielojalnych pracowników zabija w okrutny sposób (złota farba, spotkanie z prasą). Nie jest on oczywiście jedynym groźnym przeciwnikiem w tym odcinku – jest jeszcze pewien groźnie wyglądający niemy Azjata ze swoim zabójczym kapeluszem. Dynamiczna i efektowna akcja, zimne blondynki, niesympatyczni i źli przeciwnicy oraz bajerancki Aston Martin z katapultą w siedzeniu i innymi gadżetami. O ile w poprzednich filmach można było znaleźć nieudane sceny, to Goldfinger jest niemal doskonały – więc może jednak zmiana reżysera przyniosła oczekiwany skutek.
Operacja piorun (Thunderball, 1965), reż. Terence Young
Odcinek wyróżniający się tym, że spora część akcji rozgrywa się pod wodą – te sceny realizowała oddzielna ekipa specjalizująca się w kręceniu zdjęć podwodnych. Nie wiadomo, czy Guy Hamilton się nie sprawdził na stołku reżysera, czy tak jakoś wyszło, że na stanowisko powrócił Terence Young. Ale i tak najlepsze sceny nakręcił Ricou Browning, reżyser sekwencji podwodnych. Niektórzy zarzucają filmowi, że liczne podwodne sceny zwalniają tempo, ale ja tak nie uważam. Bardzo podobał mi się ten odcinek, fabuła jest ciekawa i trochę nietypowa. Autorem pomysłu nie był Ian Fleming, tylko niejaki Kevin McClory, przez co możliwy był remake tego filmu, Never Say Never Again w 1983 roku, nie zaliczany do oficjalnego cyklu. Operacja piorun już w prologu ma świetną akcję, a potem jest jeszcze ciekawiej, nie brakuje także humoru. Jest ciekawa intryga szpiegowska, kobiety w dążeniu do celu bywają podstępne, a przestępcy nawet z jednym okiem są niebezpieczni. Film przekonuje, że pływanie z rekinami nie jest tak straszne, jak spotkanie z mordercą, a harpun nie powinien służyć tylko do polowania na duże zwierzęta morskie. Są też w filmie chybione pomysły, np. scena zabicia agentki Widma, Fiony Volpe, jest kiepsko pomyślana i zrealizowana.
Żyje się tylko dwa razy (You Only Live Twice, 1967), reż. Lewis Gilbert
Każdy bohater kina akcji żyje co najmniej dwa razy, Bond nie jest wyjątkiem. Swoje drugie życie przeżywa w Japonii, gdzie wykonuje tajne zadanie, mające na celu zapobiec III wojnie światowej. Konflikt zbrojny zamierza wywołać niejaki Blofeld z organizacji Widmo. Napięcie jest tym większe, ponieważ wiemy, że Blofeld pojawi się także w kolejnych filmach cyklu. W związku z tym zagrożenie nie zostanie całkiem wyeliminowane. Trop prowadzi do pewnego wygasłego wulkanu, gdzie rozegra się kulminacyjna scena. Z filmu pamięta się scenę akcji z udziałem śmigłowca wyposażonego w gadżety i broń (można to uznać za pierwowzór helikopterów Blue Thunder i Airwolf z filmów lat 80.). To także film, w którym po raz pierwszy poznajemy osobiście szefa organizacji Widmo, Blofelda o ptasim wyglądzie Donalda Pleasence’a. Film, mimo wielu akcji, nie dostarcza takich emocji jak poprzednie części cyklu. Trudno zrozumieć, dlaczego w tamtych czasach tak obawiano się Rosjan oraz tego, że zdobytą broń będą chcieli użyć przeciwko USA. Ale ten lęk przed wojną amerykańsko-sowiecką widać w wielu filmach, nie tylko w tym.
W tajnej służbie Jej Królewskiej Mości (On Her Majesty’s Secret Service, 1969), reż. Peter Hunt
W poprzednim filmie Bond ożenił się z Japonką na niby, dla dobra misji. Tym razem żeni się z miłości, a jego wybranką jest niezbyt atrakcyjna hrabina. Przeciwnicy Bonda nie dadzą mu jednak spokoju – póki żyje Blofeld, agent 007 nie może liczyć na szczęśliwe życie rodzinne i musi oglądać się za siebie. Blofeld wygląda już nieco inaczej, jak Telly Savalas, ale Bond także jest inny, mniej charyzmatyczny – Seana Connery’ego jednorazowo zastąpił George Lazenby. Sporo jest tu bzdurnych momentów, zakończenie jest zaskakujące, a z ekranu wieje nudą i nie pomaga efektowna kulminacja w Alpach Szwajcarskich.
Diamenty są wieczne (Diamonds Are Forever, 1971), reż. Guy Hamilton
Odwieczny wróg Bonda, Ernst Stavro Blofeld, po raz kolejny próbuje namieszać, natomiast agent 007 stara się go powstrzymać. Motywacja brytyjskiego agenta jest jednak inna – już nie chodzi tylko o powstrzymanie konfliktu na wielką skalę, ale chodzi także o osobistą zemstę. W poprzednim filmie serii Blofeld zabił żonę Bonda, stało się to pod nieobecność Connery’ego – trudno więc uwierzyć, że Bond Connery’ego miał kiedykolwiek żonę. Jill St. John w roli partnerki Bonda jest irytująca, nowy odtwórca Blofelda także pozbawiony charyzmy, a scenariusz nie jest do końca przemyślany. W filmie jest scena, w której Bond wjeżdża w wąski fragment ślepej uliczki na dwóch prawych kołach, a wyjeżdża na lewych. Albo jest to po prostu wpadka, albo ironiczne stwierdzenie, że Bond potrafi dokonywać cudów. Jednak najbardziej z filmu pamięta się piosenkę tytułową w wykonaniu Shirley Bassey oraz scenę ze skorpionem wrzuconym za koszulę przez parę homoseksualistów-morderców.
Żyj i pozwól umrzeć (Live and Let Die, 1973), reż. Guy Hamilton
Początek jest prosty, ale zrealizowany w sposób bardzo intrygujący, klimatyczny – w tajemniczych okolicznościach giną trzej agenci. Po tym prologu słyszymy znakomitą piosenkę Paula McCartneya, która wprowadza nas w klimat. Niestety w dalszej części filmu mamy do czynienia z fabułą związaną z magią voodoo, która zupełnie nie angażuje widza. Bond jak zwykle pozwala umrzeć swoim wrogom, sam korzysta z życia flirtując z kobietami. Debiut Jane Seymour od razu w głównej roli kobiecej jest średnio udany, ale scenariusz nie dawał jej dużego pola do popisu. Roger Moore sam powiedział – „moja metoda aktorska: podnieść lewą brew, potem prawą” – i to w filmie wyraźnie widać. Chociaż zagrał Bonda aż 7 razy uważam, że nie nadawał się do tej roli. Tylko sceny akcji są w stanie uratować nie tylko ten film, ale też inne z udziałem Rogera Moore’a.
Człowiek ze złotym pistoletem (The Man with the Golden Gun, 1974), reż. Guy Hamilton
Trudno uwierzyć, że twórca Goldfingera zrobił aż trzy słabe filmy o Bondzie. Ten również nie zachwyca, więc dobrze, że później zmieniono reżysera. Jednak Christopher Lee idealnie pasuje do roli przeciwnika Bonda i dla tej roli warto film obejrzeć. Podobnie jak w Żyj i pozwól umrzeć, Clifton James gra rolę szeryfa J.W. Peppera, dostarczając przy tym humoru. Film jest jednak zbyt groteskowy – bliżej mu do parodii, a nie prawdziwego filmu akcji. Złoty pistolet Scaramangi jest cenną bronią, ale nie pokona Waltera PPK w rękach Bonda. Niestety ten pojedynek strzelców pozbawiony jest emocji. Za to pomysłowa i dobrze wykonana jest scena skoku samochodem, przewrotki w locie i upadku na cztery koła.
Szpieg, który mnie kochał (The Spy Who Loved Me, 1977), reż. Lewis Gilbert
Najlepszy film z Rogerem Moore’em w roli Bonda. Ciekawe miejsca akcji, interesująca postać kobieca, bezwzględni przeciwnicy, z których wyróżnia się olbrzym o stalowych szczękach oraz znakomita muzyka i piosenka Nobody Does It Better. Przede wszystkim zaś akcja jest dynamiczna, wciągająca i efektowna. Pierwowzór literacki, tekst piosenki i czas przeszły w tytule sugerują, że tytułowym szpiegiem może być agent zabity przez Bonda. Twórcy filmu sugerują inne rozwiązanie – w Bondzie zakochuje się radziecka agentka Ania Amasowa (w tej roli Barbara Bach). W każdym razie nie jest to film o miłości, tylko o agentach wykonujących niebezpieczną misję. Nie pierwszy i nie ostatni raz agent brytyjski pracuje z agentką radziecką, co jest poniekąd próbą pojednania Wschodu z Zachodem, a co za tym idzie ZSRR i USA.
Moonraker (1979), reż. Lewis Gilbert
Na końcu filmu Szpieg, który mnie kochał jest napis „James Bond powróci w filmie Tylko dla twoich oczu”, ponieważ ten film był już w planach. Jednak sukces Gwiezdnych wojen sprawił, że producenci postanowili umieścić Bonda w kosmosie. Powstał film Moonraker, którego atrakcją miały być „kosmiczne” efekty specjalne. Pierwszą część filmu rozgrywającą się m.in. w Wenecji i Brazylii ogląda się dobrze, powraca olbrzym ze stalową szczęką i jest całkiem efektownie i dynamicznie. Jednak kiedy akcja przenosi się na prom kosmiczny Moonraker, film staje się kiczowaty i pozbawiony emocji, w dodatku wspomniany olbrzym przechodzi przemianę, zaczyna pomagać Bondowi, a nawet się zakochuje (nie w Bondzie), co wygląda niezbyt wiarygodnie.
Tylko dla twoich oczu (For Your Eyes Only, 1981), reż. John Glen
W prologu zostaje ostatecznie pokonany Blofeld, ale to wcale nie oznacza, że całe zło zostało unicestwione. Pojawiają się nowi przeciwnicy, a Bond wcale nie myśli o przejściu na emeryturę. Prolog jest kiepski, ale po czołówce występuje już solidna porcja rozrywki i emocji. Film, oprócz efektownych scen akcji, wywołuje też napięcie, polegające na tym, że od początku nie wiadomo, kto jest czarnym charakterem (Kristatos czy Colombo). Z filmu pamięta się chociażby sceny kaskaderskie we włoskim kurorcie narciarskim. Bond trenuje sporty zimowe i letnie: narciarstwo, nurkowanie i wspinaczkę wysokogórską. Znalazło się miejsce na znakomitą scenę pościgu samochodowego wąskimi uliczkami Hiszpanii – Bond ucieka z dziewczyną żółtym Citroenem. Żywa i dynamiczna akcja, interesująca fabuła z motywem zemsty i zaskakującymi zwrotami akcji oraz piękne plenery od Grecji, poprzez Hiszpanię i Włochy, na wyspie Korfu kończąc.
Ośmiorniczka (Octopussy, 1983), reż. John Glen
Największą zaletą filmu jest piosenka Johna Barry’ego All Time High w wykonaniu Rity Coolidge. Z resztą bywa różnie, są zabawne sceny („ostatnio jajka zdrożały”), są sceny żenujące (Bond w przebraniu klowna, scena w dżungli, w której Bond mówi do tygrysa „Siad!”, a do węża – „Spełznij!”), są oryginalne pomysły (pościg za pociągiem samochodem na felgach, Bond w przebraniu … krokodyla), są próby trzymania widza w napięciu (rozbrajanie bomby), są baśniowe postacie i miejsca (afgański książę, indyjski pałac) i egzotyczne scenerie (Kuba, Indie). Przede wszystkim jest dynamiczna akcja i sporo scen kaskaderskich, ale nie ratują one filmu, bo scenariusz jest infantylny i nieprzemyślany.
Zabójczy widok (A View to a Kill, 1985), reż. John Glen
Przeniesiono na ekran już wszystkie powieści Fleminga, ale mimo to postanowiono kontynuować serię, opierając się tym razem na oryginalnych scenariuszach. Chociaż Christopher Walken idealnie wcielił się w postać przeciwnika Bonda, nie uratował tego filmu. Stary i znudzony rolą Roger Moore oraz ładna, ale jednak irytująca, Tanya Roberts, a także beznadziejna fabuła i kiepsko wykonane sceny akcji (np. jazda wozem strażackim oraz finał na moście Golden Gate) sprawiają, że ewidentnie widać w filmie brak dobrych pomysłów, infantylność scenariusza, kicz i tandetę. Niektóre pomysły mogą się podobać (jazda konna z przeszkodami oraz scena, w której Bond mówi do taksówkarza „Za tym spadochronem!”), ale jest ich zbyt mało, by przykuć uwagę widza do końca filmu.
W obliczu śmierci (The Living Daylights, 1987), reż. John Glen
Wraz ze zmianą aktora z Rogera Moore’a na Timothy Daltona zmienia się konwencja cyklu na bardziej poważną. A co najważniejsze, zmienia się na lepsze. Fabuła wciąga i zaskakuje, bohaterowie są nieprzewidywalni, sceny akcji bardzo dobre. Przyzwoite kino szpiegowskie z ciekawą intrygą, nawiązującą poniekąd do radzieckiej interwencji w Afganistanie. Dalton w roli Bonda ma bardziej realistycznych przeciwników, w tym filmie są to handlarze bronią, w następnym – handlarze narkotyków.
Licencja na zabijanie (Licence to Kill, 1989), reż. John Glen
Film wyróżnia się dużą dawką brutalnej przemocy. Konflikt z potentatem narkotykowym kończy się tragicznie dla przyjaciela Bonda, agenta CIA Felixa Leitera i jego nowo poślubionej żony. Schwytanie i zabicie morderców jest dla Bonda sprawą osobistą, co powoduje, że jego szef zabiera mu licencję na zabijanie i odsuwa od sprawy. Agent 007 musi działać na własną rękę. Mocny i efektowny film z dobrą akcją, chociaż przesadą jest scena z Tirem. James Bond, nawet pozbawiony licencji na zabijanie, jest bezwzględny. Nawet ogarnięty myślą o zemście potrafi trzeźwo myśleć i działać rozsądnie.
GoldenEye – Złote Oko (GoldenEye, 1995), reż. Martin Campbell
Pierce Brosnan najbardziej pasuje do roli agenta Jamesa Bonda i tuż po Connery’m jest najlepszym odtwórcą tej roli. Mocnym atutem filmu jest obsada – Sean Bean, Izabella Scorupco i Famke Janssen bardzo dobrze odegrali swoje role. Prolog jest bardzo naciągany, wiele jednak mówi o tym, że jest to powrót do bardziej komiksowej wizji pracy agentów (Bond jedzie na motocyklu, po czym … łapie samolot w locie). Jak przetrwamy ten początek jesteśmy już w stanie przełknąć każdą filmową bzdurę. Choć scena z czołgiem może się wydawać niezamierzenie zabawna, to jednak spora ilość ironicznego humoru w filmie sprawia, że nawet przesadnie efekciarskie pomysły idealnie tu pasują. Aktorzy grają z dystansem, a reżyser i scenarzyści nie udają, że to tylko rozrywka.
Jutro nie umiera nigdy (Tomorrow Never Dies, 1997), reż. Roger Spottiswoode
Film zawiera mistrzowsko skonstruowane sceny, błyskotliwe dialogi oraz świetny bajerancki gadżet – BMW sterowane pilotem. Nie brakuje akcji, kaskaderskich popisów i kung fu, ze względu na udział azjatyckiej gwiazdy – Michelle Yeoh. Ucieczka na motocyklu, skok z wieżowca i sceny z samochodem pełnym gadżetów to tylko niektóre zapadające w pamięć sceny akcji. A motyw z gazetą opisującą jutrzejsze wydarzenia jest bardzo aktualny w czasach, kiedy gazety walczą o wyłączność i pierwszeństwo.
Świat to za mało (The World Is Not Enough, 1999), reż. Michael Apted
Z tego filmu pamięta się przede wszystkim świetną kreację aktorską Sophie Marceau – jest ona przekonująca jako pełna uroku, ale jednak podstępna i okrutna kobieta, która nawet w obliczu śmierci zachowuje zimną krew i trwa przy swoich przekonaniach. James Bond chociaż jest dżentelmenem, nie zawaha się jej zabić, kiedy uzna to za konieczne. Niestety film nie prezentuje już nic więcej ponad to, co już wcześniej widzieliśmy, a Denise Richards jest tu irytująca i bezbarwna.
Śmierć nadejdzie jutro (Die Another Day, 2002), reż. Lee Tamahori
Przezabawna jest scena, w której 'R’ (następca specjalisty od gadżetów 'Q’) pokazuje Bondowi niewidzialny samochód. Scena ta sugeruje, że mamy do czynienia z jednej strony z parodią cyklu, z drugiej zaś strony – z fantastyczną bajką. W dalszej części obserwujemy wiele nawiązań do poprzednich filmów, co raczej nie wygląda na hołd, tylko po prostu brak pomysłów. Sceny akcji mają potencjał, ale został on zmarnowany (przesadnie efekciarski pojedynek na szpady). W dodatku idiotyczny pomysł z Koreańczykiem w ciele Anglika – to zapewne nawiązanie do beznadziejnego pomysłu z Doktora No, w którym Chińczyka grał Kanadyjczyk. Plusem jest kreacja Rosamund Pike w roli zimnej blondynki.
Casino Royale (2006), reż. Martin Campbell
Film bardzo pozytywnie zaskakuje. Oprócz efektownych scen akcji, zawiera dużo napięcia (trudno jest cokolwiek przewidzieć), ciekawą logiczną fabułę, dobre dialogi i całkiem niezłe aktorstwo (Daniel Craig i Eva Green). Dostarczający emocji i trzymający w napięciu jest pościg na Madagaskarze, ale sceny rozgrywające się w kasynie także utrzymane są na dobrym poziomie. Bond to stały bywalec kasyn – pamiętamy, że jego pierwsze pojawienie się w Doktorze No miało miejsce właśnie w kasynie.
Po wielu dynamicznych scenach następuje zwolnienie akcji, by pokazać romans między parą głównych bohaterów. Jednak film ani przez chwilę nie jest nudny. Podobała mi się też piosenka Chrisa Cornella i Davida Arnolda You Know My Name. Jedynym minusem filmu jest nieprzekonująca rola czarnego charakteru – Le Chiffre’a.
Casino Royale to najlepszy film z serii – najciekawszy, najbardziej zaskakujący i najbardziej dramatyczny. Powinien spodobać się także tym, którzy nie są fanami cyklu.
Quantum of Solace (2008), reż. Marc Forster
Z poprzednich filmów wiemy, że gdy Bond jest wściekły i żądny zemsty, to nadużywa licencji na zabijanie i najlepiej zejść mu z drogi. W interpretacji Daniela Craiga agent 007 jest pozbawioną poczucia humoru „maszynką do zabijania”, nie romansuje z kobietami i staje się kimś zupełnie innym. Sceny akcji są mechaniczne i pozbawione inwencji. To już nie jest zabawa w agentów, tylko poważna próba stworzenia kina akcji na miarę XXI wieku w stylu przygód Jasona Bourne’a – próba, moim zdaniem, nieudana. Po obejrzeniu filmu szybko się o nim zapomina i już nie czeka się z niecierpliwością na kolejną część cyklu.
Skyfall (2012), reż. Sam Mendes
Poprzedni film cyklu można uznać za drobne potknięcie, które może się zdarzyć każdemu, bo jak przekonuje Sam Mendes – z przygód agenta 007 można jeszcze wiele wycisnąć i można jeszcze fanów serii pozytywnie zaskoczyć. Ciekawą rolę w tej opowieści pełni tytułowe Skyfall (posiadłość w Szkocji), a napięcie podkręcane jest stopniowo przez nieodłączne w tym gatunku sceny akcji – efektowne, pełne brawury i zaskakujących zwrotów. Daniel Craig całkiem nieźle radzi sobie z rolą, nie można również nic złego powiedzieć o Judi Dench, której postać o kryptonimie M awansuje na pierwszoplanową bohaterkę, usuwając w cień młode i ładne dziewczyny, jakie były nieodłącznym elementem cyklu. Film bywa przewrotny oraz w sposób ironiczny i pomysłowy korzysta z czynników kojarzących się z przygodami Jamesa Bonda.
Nieoficjalne części cyklu
Casino Royale (1967), reż. John Huston (sceny w domu Jamesa Bonda i w szkockim zamku), Val Guest (sceny z Woody’m Allenem i dodatkowe sekwencje z Davidem Nivenem), Kenneth Hughes (sceny w Berlinie), Robert Parrish (sceny z Peterem Sellersem i Orsonem Wellesem), Joseph McGrath (sceny z Peterem Sellersem, Ursulą Andress i Orsonem Wellesem)
Pięciu reżyserów, z Johnem Hustonem na czele, może sugerować, że mamy do czynienia z epizodyczną konstrukcją, a więc każdy z reżyserów pracował pewnie oddzielnie. Chociaż film ten opowiada raczej jednowątkową historię o przygodach brytyjskiego agenta, to podzielony jest na epizody zrealizowane w różnym stylu. Fabuła zainspirowana powieścią Iana Fleminga jest pretekstem do sparodiowania pierwszych czterech filmów o Bondzie. W filmie są zwariowane sytuacje, które wskazują, że to komedia, ale niestety dowcipy nie są śmieszne i pozbawione uroku, by nie powiedzieć, żenujące. John Huston nie był specjalistą od komedii i zdarzały mu się wpadki, ale trudno uwierzyć, że w ten projekt zaangażowali się aktorzy, tacy jak Peter Sellers, Orson Welles i David Niven. Jedyne, co w filmie zasługuje na uwagę, to muzyka Burta Bacharacha.
Nigdy nie mów nigdy (Never Say Never Again, 1983), reż. Irvin Kershner
Sean Connery powrócił do roli Bonda w nieoficjalnej części cyklu, będącej poniekąd remake’em Operacji piorun. Wytwórnia Eon posiadała prawa do powieści Fleminga i postaci Bonda, jednak autorem Operacji piorun był niejaki Kevin McClory i dzięki temu realizacja tego remake’u była możliwa.
Film ma zabawne sceny i wartką akcję. Chociaż w tamtych latach Bond znany był pod postacią Rogera Moore’a, to powracający w tej roli Sean Connery pokazał, że to on jest prawdziwym Bondem. Mimo podeszłego wieku aktor nie stracił charyzmy i nie powinno nikomu przeszkadzać, że flirtuje z młodszą o 23 lata Kim Basinger. Aktorstwo jest słabe, twórcy też się nie popisali i powstała ramotka – nudna, bezmyślna i przewidywalna. Sean Connery otrzymał nauczkę, aby bardziej starannie wybierać role – przekonał się, że ważniejszy jest scenariusz, a nie milionowe honorarium.
Na koniec wyliczanki.
10 najlepszych filmów serii:
1. Goldfinger (1964), reż. Guy Hamilton
2. Operacja 'Piorun’ (Thunderball, 1965), reż. Terence Young
3. Szpieg, który mnie kochał (The Spy Who Loved Me, 1977), reż. Lewis Gilbert
4. Tylko dla twoich oczu (For Your Eyes Only, 1981), reż. John Glen
5. W obliczu śmierci (The Living Daylights, 1987), reż. John Glen
6. Licencja na zabijanie (Licence to Kill, 1989), reż. John Glen
7. GoldenEye (1995), reż. Martin Campbell
8. Jutro nie umiera nigdy (Tomorrow Never Dies, 1997), reż. Roger Spottiswoode
9. Casino Royale (2006), reż. Martin Campbell
10. Skyfall (2012), reż. Sam Mendes
Najciekawsze dziewczyny Bonda:
1. Natalya Simonova (Izabella Scorupco), GoldenEye – Złote Oko
2. Vesper Lynd (Eva Green), Casino Royale
3. Major Anya Amasova / Agent XXX (Barbara Bach), Szpieg, który mnie kochał
4. Elektra King (Sophie Marceau), Świat to za mało
5. Domino Derval (Claudine Auger), Operacja 'Piorun’
6. Pam Bouvier (Carey Lowell), Licencja na zabijanie
7. Miranda Frost (Rosamund Pike), Śmierć nadejdzie jutro
8. Melina Havelock (Carole Bouquet), Tylko dla twoich oczu
9. Wai Lin (Michelle Yeoh), Jutro nie umiera nigdy
10. Corinne Dufour (Corinne Cléry), Moonraker
Odtwórcy roli agenta 007 (w kolejności od najlepszego):
001 Sean Connery
002 Pierce Brosnan
003 Timothy Dalton
004 Roger Moore
005 Daniel Craig
006 George Lazenby