Kroniki Riddicka / Chronicles of Riddick, The (2004)

Już od dzieciństwa fascynowałem się filmami z gatunku sci-fi i to nie tylko z powodu efektów specjalnych oraz nowatorskiego podejścia do świata, ale ze względu na to, jakie przesłanie niosły ze sobą te obrazy. Po tym, jak z kart historii ludzkości w czasie mojej edukacji poznawałem kolejnych wielkich wojowników próbujących podporządkować sobie cały świat, zastanawiałem się, czy podobna sytuacja może kiedyś mieć miejsce we wszechświecie. Czy gdzieś daleko w galaktyce nie istnieje inna rasa, która w podobny sposób jak Hitler, Napoleon, czy chociażby Aleksander Wielki nie stara się podbijać innych, słabiej rozwiniętych ras. Jak przekonałem się w filmie „The Chronicles of Riddick”, ta kwestia nie tylko zaprząta mój umysł, ale na świecie jest wiele innych osób, które rozważają możliwość inwazji obcej cywilizacji na naszą błękitną planetę.
Jeszcze nie tak dawno filmowcy mogli sobie tylko pomarzyć o stworzeniu podobnego dzieła, ze względu na ograniczenia techniczne, niepozwalające im w realistyczny sposób ukazać na ekranie tego wszystkiego, co pisarze z niezwykłą łatwością przelewali na papier. I to właściwie od zawsze zarzucano filmom sci-fi – brak wiarygodności kosmicznego świata. Te powody sprawiły, że Lucas nie nakręcił „Gwiezdnych wojen” w kolejności 1,2,…n, tylko od razu zaczął od części 4. Ostatnie lata przekonały nas jednak, iż kinematografia rozwinęła się do tego stopnia, że w tej chwili nie ma rzeczy niemożliwych do ukazania na dużym ekranie. Między innymi to właśnie wpłynęło na tak ogromny rozwój gatunku fantazy, a potwierdzeniem tej tezy stał się projekt „Kroniki Riddicka” w reżyserii Davida Twohy. To jednak nie pierwsze spotkanie z niebezpiecznym więźniem Riddickiem. Losy tego bohatera mogliśmy już śledzić w filmie „Pitch Black”, który jest prequelem (wprowadzeniem) do kronik opowiadających o przygodach furiańskiego skazańca. Jeżeli idzie o kolejne części, zawsze bardzo ostrożnie do nich podchodzę, wiedząc, że z reguły są one o klasę gorsze od swoich poprzedników. Tym razem było podobnie. Chociaż postać Riddicka po filmie „Pitch Black” głęboko zapadła mi w pamięć i z niecierpliwością oczekiwałem na kolejną część serii, to zachowałem pewien dystans emocjonalny, gdyż wolałem się miło zaskoczyć, niż po raz kolejny niemiło rozczarować. Jednak wszystkie moje wątpliwości zostały rozwiane po 10 minutach trwania filmu i „Kroniki Roddicka” okazały się „fantastyką wysokiego lotu”.
Akcja tego obrazu rozpoczyna się w pięć lat po wydarzeniach z „Pitch Black”. Przez ten czas Richard B. Riddick tułał się po obrzeżach zapomnianych galaktyk, starając się w ten sposób uniknąć kontaktu z licznymi łowcami nagród, nieustannie polującymi na jego głowę. Byli to galaktyczni piraci, w zasadzie niczym nieróżniący się od Furianina – to po prostu zwykli przestępcy lub byli skazańcy, którzy po wyjściu na wolność starali się zmienić życie, ale wcale im to nie wychodziło. Nagroda, jaką wyznaczono za Riddicka sprawiała, że byli gotowi szukać go nawet w piekle…
Kiedy Richard dowiedział się, iż tak wielką nagrodę za schwytanie go wyznaczył jego przyjaciel, któremu uratował w przeszłości życie, postanowił odwiedzić starego kompana i „poprosić o małe wyjaśnienia”. Abu 'Imam’ al-Walid wraz z rodziną mieszkał na planecie Helion 1 i to właśnie tam udał się Riddick, aby znaleźć odpowiedź na kilka pytań związanych z jego osobą. To, co usłyszał zupełnie go zaskoczyło. Według Imama, Riddick jest częścią galaktycznej przepowiedni, która mówi, że ostatni żyjący Furianin w całej galaktyce, ma zgładzić Lorda Marshala, „pół żywego, pół innego” przywódcę rasy Necromongerów, starających się podbić cały wszechświat. Richard jednak jak zawsze postanawia zatroszczyć się tylko i wyłącznie o siebie i nawet przez myśl mu nie przeszło, aby brać udział w jakiejś wojnie, która z jego punku widzenia, wcale go nie dotyczyła. Niestety los Riddicka już dawno został przesądzony i pomimo swojej niechęci staje on do walki z najeźdźcami. Czy ten pojedynek zakończy się sukcesem Furianina i czy zdoła on powstrzymać zalewającą wszechświat dominację półżywych, przekonajcie się sami.
Podsumowując cały film, bardzo mi się on podobał. Zaopatrzony w znakomite efekty specjalne obraz ani na chwilę nie pozwala się nudzić widzowi. Bardzo ciekawy mroczny klimat, jaki udało się stworzyć ekipie filmowej potęguje wyobrażenia oglądających go osób, pozwalając im w pełni zagłębiać się w galaktyczne przestworza, wraz z głównymi bohaterami. Świat, jaki został tu ukazany niczym nie przypomina nam kolorowej Ziemi. Jest on pełen stonowanych kolorów, pozbawiony większych metropolii, gdzie główny prym wiodą wszechobecne skały. Nowatorsko zostało tu przedstawione więzienie, do którego Riddick przybył, aby ratować Kyre (dawną znajomą z „Pitch Blacka”, która odegra w drugiej części kluczową dla filmu rolę). Więzienie to znajduje się prawie 30 kilometrów w głębi ziemi na planecie Krematoria (już sama nazwa sugeruje tutaj fakt, iż bardziej to przypomina miejsce kaźni, niż planetę, na której żyje ktokolwiek).
Na wielkie uznanie zasługuje tu również gra aktorska, która naprawdę rzuca na kolana. Wydaje mi się, iż obsada do tego filmu jest doskonała. Każdy z aktorów wiernie odtworzył graną przez siebie postać, ale na największe uznanie zasługują tutaj trzy osoby – Vin Diesel, Karl Urban i Alexa Davalos. Ich aktorstwo z tym dziele to prawdziwy majstersztyk! Szczerze mówiąc, już dawno nie widziałem tak świetnych kreacji aktorskich, jak w „Kronikach Riddicka”. W tym obrazie Diesel ożywia niejako kultowego bohatera lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych – czyli wybitną jednostkę, która swoimi czynami potrafi zmienić całkowity przebieg wojny lub czasami też obraz całego otaczającego go świata. Nie wiem, czy tylko ja odniosłem takie wrażenie, ale w Riddicku dostrzegłem wiele cech charakteru, jakimi niegdyś dysponował legendarny Rambo. Jest on zimnym i wyrachowanym twardzielem, dla którego życie ludzkie nie ma większej wartości, ale to nie znaczy, że jest on chodzącą maszyną do zabijania. Jego ulubioną „zabawką” w walce jest ekwilibrystycznie wyglądający nóż, który zawsze ratuje go z opresji. Pomimo swojego chłodnego spojrzenia na drugiego człowieka, darzy on swoich przyjaciół ogromnym szacunkiem i jest za nich gotów oddać życie. Sam nigdy nie stara pchać się w kłopoty, ale jak to zwykle bywa, kłopoty całą parą pchają się na niego. Jest on indywidualistą, wszystko stara się robić sam i jak tylko coś zacznie, zawsze doprowadza to do końca. Era Rambo i Sylwestra Stalone już dawno minęła i teraz jego miejsce zajmuje Vin Disel postacią Riddicka, który ma spore szanse, aby godnie zasiąść na tronie największego twardziela kina akcji. Jak każdy film, tak i ten niesie ze sobą również bardzo ważne przesłanie. Na samym początku tego obrazu zostaje wypowiedziana bardzo ciekawa koncepcja: „Jeśli mamy przetrwać, musi być ustanowiona nowa równowaga. W zwykłych czasach zło zostałoby pokonane przez dobro. Ale w czasach, które nadchodzą, zło będzie mogło pokonać tylko większe zło…”. Czy taka polityka już nie weszła w życie? Czy na terror nie odpowiada się większym terrorem? W czasach, w których przyszło nam żyć, światem zaczyna rządzić chaos. Przemoc, terroryzm, wojna widoczna jest w każdym zakątku naszej planety. Dlatego w/w fraza wyraża bardzo ciekawą ideologię świata zdominowanego przez zło i ukazuje nam jedną z możliwości rozwiązania problemów współczesnego życia. Realizatorzy tego dzieła sugerują nam, iż jedną z szans na ugaszenie wszystkich ziemskich konfliktów, zarówno rasowych jak i politycznych, może stać się jeden wspólny wróg. Może być to najeźdźca z kosmosu, albo chociażby potężny wirus (choroba), który zagrozi każdej ziemskiej istocie. Teorii może być wiele. Ale jak rozwiążą to ludzie, pokaże niedaleka przyszłość.
Ocena: 8/10
Tytuł oryginalny: The Chronicles of Riddick
Reżyseria: David Twohy
Scenariusz: David Twohy, Jim Wheat, Ken Wheat
Zdjęcia: Hugh Johnson
Muzyka: Graeme Revell
Produkcja: USA
Gatunek: Przygodowy/Thriller/Akcja/Sci-Fi
Data premiery (świat): 11.06.2004
Data premiery (Polska): 24.09.2004
Czas trwania: 115 minut
Obsada: Vin Diesel, Colm Feore, Thandie Newton, Judi Dench, Karl Urban, Alexa Davalos, Linus Roache, Nick Chinlund