Amy (2015)

Ulubieńcy bogów umierają młodo
Świeżo po seansie “AMY”. Ciężko cokolwiek napisać, ciężko wciąż otrząsnąć się po takiej dawce prawdy o smutnym życiu niezwykle wrażliwej i utalentowanej artystki.
Przyznam, że nie byłam obsesyjną fanką Amy Winehouse, owszem doceniałam wyjątkowy głos, dostrzegałam charyzmę, ale na tym się właściwie kończyło. Wiadomość o jej śmierci wstrząsnęła mną na tyle, na ile wstrząsa każda inna śmierć znanej osoby, którą w jakiś sposób podziwiałam. W jej życiorys nigdy się nie zagłębiałam, byłam świadoma problemów z alkoholem i narkotykami, ale głównie w formie przedstawionej przed media. Może dlatego film tym bardziej poruszył struny mojej empatycznej osobowości i kazał bić się w pierś.
Reżyser umiejętnie zmontował nagrania archiwalne z fragmentami koncertów Winehouse i wywiadami, dzięki czemu powstał materiał bardzo usystematyzowany, chronologiczny, dający dokładny wgląd w życie Amy i jej problemy.
Byłoby z mojej strony błędem ujawnianie treści i wprowadzanie w tematykę przedstawionych w filmie nagrań, bo uważam, że dopiero całość pozwala wyrobić sobie opinię i pozostawia widza niemalże wgniecionego w fotel pod wpływem tego, co zobaczył i pojawiających się w głowie własnych przemyśleń. Dowiadujemy się takich szczegółów z życia gwiazdy, które pozwalają choć trochę zrozumieć, co przeżywała ta nieszczęśliwa, młoda osoba.
Oglądając film, cały czas miałam wrażenie, że reżyser pragnie zetrzeć wizerunek gwiazdy i wręcz nawołuje widza, by dostrzegł w człowieku człowieka. Pierwszą ważną informacją jaką otrzymujemy jest fakt opuszczenia przez ojca, który zostawił matkę Amy dla innej kobiety. Nie utrzymywał też potem z dziećmi praktycznie żadnych kontaktów, a matka widać nie dawała sobie rady z dorastającą i zbuntowaną nastolatką. Nie trzeba być psychologiem, by wiedzieć, że takie sytuacje nie pozostają bez wpływu na kształtującą się osobowość młodego człowieka. To wydarzenie pociągnęło za sobą pasmo nieszczęść, a raczej uruchomiło proces reakcji łańcuchowej, w wyniku którego pojawiły się autodestrukcyjne skłonności i zaniżona samoocena. Historia boli tym bardziej, gdy widzimy ojca u boku córki, kiedy ta była u szczytu sławy. Dotąd nieobecny w jej życiu, pojawił się znikąd i dosłownie żerował na jej sukcesach, przybierając pozę troskliwego tatusia. Czy Amy tego nie widziała i nie czuła? Odpowiedź wydaje się zbędna. Potrzebowała obecności ojca, potrzebowała jego podziwu, zainteresowania, uwagi – wszystkiego tego, czego nie otrzymała w czasie dorastania. Wydaje się, że cały czas robiła wszystko, by zasłużyć na jego miłość. Mając wpojony taki wzorzec mężczyzny i niskie poczucie własnej wartości niszczyła siebie, nadużywając alkoholu, innych używek oraz przejawiając ryzykowne zachowania seksualne – wszystko po to, by na moment uwolnić się od swoich natrętnych myśli. Amy zdawała sobie sprawę, że ma problem, zmagania ze swoimi demonami przeobrażała w twórczość. W piosenkach opisywała wszystko, co przeżyła i z czym ciężko jej się było uporać – to była jedyna forma ucieczki i poniekąd terapii. Nie dziwi fakt, iż nawiązywała znajomości z toksycznymi osobowościami, szczególnie jej związek z mężczyzną o imieniu Blake Fielder-Civil był niejako kontynuacją relacji z ojcem. Kolejny mężczyzna, o którego miłość musiała zabiegać, który nie tylko nie opiekował się nią i jej nie wspierał, ale wręcz przysparzał cierpień, bo nieustannie zawodził jej zaufanie. W jej życiu pojawił się dwa razy. Pierwszy raz zaledwie na chwilę, gdyż w tym czasie był już z kimś związany. Romans nie przetrwał, Blake „wrócił do tego, co znał”, a w wyniku zdarzeń powstała piosenka „Back to Black”. Kolejny raz na jej drodze zjawił się, gdy była już znana i miała za sobą pierwsze sukcesy – analogia pomiędzy sytuacją z ojcem widoczna na pierwszy rzut oka. Zarówno jednego, jak i drugiego kochała nad życie, bardziej niż siebie i pragnęła jedynie, by odwzajemniali tę miłość. By tak jak ona dawała im wszystko, oni również byli w stanie to dla niej zrobić. Nad wyraz wrażliwa i emocjonalna widziała, że tego nie otrzymuje, ale bardzo chciała na to zasłużyć, więc robiła coraz więcej i więcej, byle tylko zobaczyć uznanie w ich oczach i nawet najmniejszą oznakę dumy. Ojciec Amy jej sukcesy celebrował przed kamerą, przy obecności dziennikarzy, bo sam pragnął być w centrum uwagi, a ona mu to umożliwiała. Mógł się wreszcie pochwalić swoją zdolną, wyjątkową córką i tym, jakie cudowne geny po nim odziedziczyła. Hipokryzja ludzka niestety nie zna granic. Podobnie z Blake’iem, który w swoim życiu nie osiągnął za wiele, ale związek i późniejsze małżeństwo z Amy umożliwiło mu poczucie się kimś ważnym i wyjątkowym. Ona z kolei wybrała jego kierując się podświadomą tęsknotą za nieobecnym ojcem, chcąc niejako nadrobić stracony czas. Nasz mózg zwodzi nas o wiele częściej, niż byśmy mogli sobie z tego zdawać sprawę. Wzorce, jakie wynosimy z domu, obserwacje na etapie wczesnego dorastania – wszystko to zostaje w nas na zawsze i ujawnia się w chwili, gdy nawiązujemy bliższą relację. Amy nie poradziła sobie z utratą ojca, zapewne poniekąd obwiniała siebie o jego odejście i nikt jej nie pomógł uporać się z tym bólem wtedy, kiedy to jeszcze było możliwe. Wyczuwając charakterologiczne podobieństwo, zaangażowała się w związek z człowiekiem niedojrzałym i niestabilnym, przejawiającym cechy osobowości narcystycznej. Ta miłość doprowadziła ją do upadku. Jednak patrząc na historię jej dzieciństwa, staje się jasne, dlaczego wybierała to, co ją niszczyło. Zarówno ojciec, jak i partner Amy okazali się ludźmi egoistycznymi, niezdolnymi do empatii i niesienia jakiejkolwiek pomocy czy wsparcia. W obliczu problemów zostawiali ją samą sobie. Trafnie ujął ten typ relacji jeden z wypowiadających się w filmie psychoterapeutów, nazywając ją związkiem „pasożyta i żywiciela”. Dla osoby będącej żywicielem jest to zawsze destrukcyjna sytuacja, prowadząca do cierpienia i załamania psychicznego. Pasożyt za to jest zaprogramowany na „branie”, taką ma naturę. Amy miała przy sobie dwóch takich pasożytów, którzy trwali u jej boku, gdy było dobrze, a podczas gdy ona sama potrzebowała pomocy, przestawali istnieć, dbać, interesować się. Mając zakodowane poczucie winy, coraz bardziej uzależniała się od wizji pięknego i bezproblemowego świata po spożyciu alkoholu i narkotyków. W pewnym momencie mówi nawet, że „bez narkotyków jest tu okropnie nudno”. To zdanie było jej ostatnim wołaniem o pomoc – pomoc, którą jednak wciąż odrzucała. Zwyciężyła jej autodestrukcyjna natura, która kazała jej obwiniać się za wszystko, co złe, broniła prawa do szczęścia i zadowolenia z siebie; która zadawała ciosy, wciąż szepcząc do ucha, jak beznadziejnie się zachowała, wystąpiła, zaśpiewała. Dążyła do perfekcji, cały czas słysząc w głowie głos wewnętrznego surowego krytyka. Nigdy dość dobra, by być kochaną.
Dla mnie film pokazuje zwykłą dziewczynę z niezwykłym głosem, która znalazła się w brutalnym świecie – świecie, który nie ma skrupułów i tylko czyha na jedno potknięcie. Jej psychika i wrażliwość nie były przygotowane na to, by przetrwać w takiej dżungli. Zapewne nie rozumiała, jak szybko ludzie przechodzą od podziwu do pogardy. Nie rozumiała, bo miała swój odrębny świat, w którym rządziła muzyka i tylko to chciała robić. Dodatkowo, nie miała wsparcia ze strony tych, którym zawierzyła. Była sama ze swoimi lękami i nie zdołała z nimi wygrać. Amy – kobieta, która kochała za bardzo, choć dobrze wiedziała, że „love is a losing game”. [1]
[1]„Love is a losing game” – tytuł jednej z piosenek Amy Winehouse (tłum. Miłość to przegrana gra)
Tytuł oryginalny: Amy
Reżyseria: Asif Kapadia
Muzyka: Antonio Pinto
Produkcja: Wielka Brytania
Gatunek: Biograficzny, Dokumentalny, Muzyczny
Data premiery (Świat): 16.05.2015
Data premiery (Polska): 7.07.2015
Czas trwania: 127 minut
Obsada: Amy Winehouse, Yasiin Bey, Mark Ronson, Tony Bennett, Pete Doherty