Dionizyjskość i Apollińskość współczesna. „Fight Club” jako opowieść o dualizmie ludzkiej natury.

„W teatrze masowej destrukcji zajmujemy miejsce w pierwszym rzędzie” – mówi Jack, główny bohater i narrator filmu „Fight Club” (pol. „Podziemny krąg”) Davida Finchera opartego na powieści Chucka Palahniuka o tym samym tytule.
Teatr, jako pojęcie określające jedną ze sztuk powstał w Grecji na cześć dionizji, afirmacji boga Dionizosa, jednak Friedrich Nietzsche w swoich „Narodzinach tragedii” podkreśla udział w powstaniu tragedii dwóch bóstw i po Dionizosie wymienia Apollina, poprzez co te dwa przeciwstawne sobie bóstwa skazane są na współistnienie i ciągłą walkę przerywaną momentami zgody.
Nurt apolliński, jeden z dwóch wyszczególnionych przez Nietzschego, który dotyczył zarówno sztuki, jak też modelu postrzegania świata, to nurt charakteryzujący się obiektywizmem, pozytywnym spojrzeniem, kontemplacją, dążeniem do równowagi, ładu i umiarkowania. Dionizyjskość natomiast cechuje się pesymizmem, symbolicznym postrzeganiem świata, tragizmem, wolą i upojeniem.
Sztuka filmowa ma swoje źródła w teatrze greckim. W ostatecznej formie, określonej przez Sofoklesa, na scenie nie pojawiało się więcej niż trzech aktorów. W filmie Finchera na rozwój akcji wpływa trójka głównych bohaterów – Jack, Tyler i Marla, reszta jest chórem, tłem, na którym splatają się ich losy.
Czy można powiedzieć, że główni bohaterowie filmu Finchera stanowią postfiguracje apollińskości i dionizyjskości w kontekście życia w społeczeństwie i poszukiwaniu sensu istnienia?
1: Apoliński Jack.
Jack (Edward Norton) to wiecznie niewyspany, wiodący puste, nudne i pozbawione emocji życie urzędnik. Jego postać, którą poznajemy na początku, jest pełna goryczy i zrezygnowania, określa się „niewolnikiem chęci posiadania”, swoje życie „kopią kopii”, krytykuje proces globalizacji, który pochłonął jego byt, a gdyby mógł, pochłonąłby kosmos.
Wbrew pozorom, to właśnie ten pedantyczny pracownik korporacji o neurotycznej aparycji wyraża w tym filmie to, co apollińskie.
Apollińskość według Nietzschego, to postawa uciekania w piękny pozór. Jack otacza się z lubością przedmiotami będącymi wyrazem dobrego smaku, uzupełnia swoje mieszkanie kolejnymi oryginalnymi, ładnymi rzeczami, które godzinami ogląda w katalogach. Określa to jako kolejne stadium po oglądaniu pornografii, rozpustę, do której się ludzi masowo zachęca.
Pracuje na wysokim stanowisku w jednej ze znanych firm ubezpieczeniowych dla koncernów samochodowych, szef go ceni i często wysyła w delegacje.
Jednak Jack nie cierpi swojej pracy, która przyczynia się do sprzedawania ludziom samochodów z wadliwym systemem hamulcowym, ale przyznaje, że czyni go to „panem życia i śmierci”, a rozbity samochód określa „bardzo modernistyczną sztuką”. Podświadomie nie znosi też swojego konsumpcjonizmu, który każe mu otaczać się martwymi przedmiotami i żyć schematem: pracować, zarabiać, wydawać.
Te smutne rozważania i moralny niepokój prowadzą go do zupełnej bezsenności – pozbawiony wrażeń, uczuć i emocji Jack nie może zmrużyć oka, przez co jest jeszcze bardziej apatyczny i zmęczony, w pewnym momencie ma wrażenie, że jest chory na narkolepsję, że śni na jawie. Sen był zjawiskiem właściwym Apollinowi, podobnie jak Dionizosowi upojenie alkoholowe. W czasie jego trwania następuje wspomniany wcześniej piękny pozór rzeczywistości, symbole i wizje, pojmowane jako właściwa Apollinowi, wyższa prawda. Jack często wizualizuje makabryczne, nieco groteskowe sytuacje, np. własną śmierć podczas lotu samolotem, dodając gorzko w myślach, że w razie śmierci w podróży służbowej otrzyma potrójne odszkodowanie. W ułamkach sekund, mgnień oka, widuje także tajemniczą postać, choć w związku z trwaniem wizji, nie zdaje sobie z tego sprawy.
Gdzie więc podziało się pozytywne spojrzenie na świat, właściwe apolińskiemu nurtowi? Może obserwujemy Apollina w momencie kryzysu: dewaluacji sztuki, kryzysu wartości, pięknie, jako towarze, szczęściu, jako stanie posiadania. Patetyczny, wyszukany język narracji bohatera służy już tylko opisowi banalnej, przewidywalnej, smutnej, odartej z prawdziwego piękna rzeczywistości, która prowadzi do apatii i przygnębienia.
Przełom następuje w momencie, w którym Jack zaczyna chodzić na różne grupy wsparcia, za każdym razem podając się za osobę cierpiącą na dane schorzenie. Zetknięcie się z osobami naprawdę chorymi, niekiedy na granicy życia i śmierci, pozwala Jackowi doświadczyć czegoś głęboko mistycznego, wspomnianej wcześniej wyższej prawdy, płacząc w objęciach Boba, mężczyzny chorującego na raka jąder i po terapii hormonalnej bohater odczuwa prawdziwe emocje. Katharsis, które spływa na niego podczas sesji pozwala mu spokojnie zasypiać. „Każdej nocy umierałem –opisuje – Każdej nocy rodziłem się też na nowo. Zmartwychwstały.”
Jack funkcjonuje tak, dopóki w jego życiu nie pojawia się Marla (Helena Boham Carter), kobieta fatalna, o ciężkich powiekach i wydatnych ustach, nierozstająca się z papierosem, którą sam określa, jako „nowotwór”.
Bohater uosabiający apollińskość mógł się faktycznie poczuć nieswojo napotykając na swej drodze postać tak bardzo emanującą seksem i tajemnicą, nawet wizualnie uosabiającą grzech i szaleństwo, bo ten nurt odrzuca dzikie podniety i prostą, ludzką żądzę – „chorobę”, którą stanowi kobieta.
Podczas sesji terapeutycznej następuje wspólna demaskacja: „Jej kłamstwa odzwierciedlają moje” – mówi strumień świadomości Jacka.
Marla nie boi się śmierci, wspomina, że według filozofii tybetańskiej umieramy każdego dnia. Co więcej, tragedią był dla niej fakt, że jeszcze nie umarła. Świadomość, że można umrzeć w każdej chwili wywołuje w Jacku egzystencjalny ból. Marla uosabia cechy raczej dionizyjskie, niż apollińskie i jest to dla bohatera jednocześnie odpychające, jak i fascynujące, ale poruszając się na obszarze wyuczonych zahamowań względem płci przeciwnej, nie umie odnaleźć wspólnego języka z kobietą, która nie boi się zaspokajać swoich pragnień, żyje z dnia na dzień, nie przywiązuje się do rzeczy i nie przejmuje się zasadami. Jak się okaże, to powłoka, pod którą bohaterka ukrywa nadwrażliwą, zranioną duszę.
Bohater znów przestaje sypiać. Czy to wina Marli, czy uświadamia mu ona tylko, że jego dusza wciąż jest chora? Że terapeutyczny seans, w którym uczestniczy kilka razy w tygodniu powinien objąć całe jego życie?
Podczas jednej z podróży służbowych Jack spotyka Tylera (Brad Pitt).
2: Dionizyjski Tyler.
Postać Tylera Durdena ujawnia się nagle, choć widzieliśmy ją już wcześniej. Poza ułamkami sekund, w których kilka razy to właśnie on pojawia się w biurze Jacka, czy po wyjściu przez niego z sesji terapeutycznej, przejeżdża ruchomymi schodami na lotnisku, w stronę przeciwną, niż Jack, zupełnie przez niego niezauważony.
Jednak w następnej chwili siedzi koło niego w samolocie. Przystojny, nieco niechlujny, mający identyczną, jak Jack aktówkę, czyta na głos broszurkę o procedurze postępowania przez pasażerów w czasie katastrofy: „Jeśli siedzisz w rzędzie przy wyjściu awaryjnym i sądzisz, że nie byłbyś w stanie wykonywać swoich obowiązków, o których mowa w karcie bezpieczeństwa, poproś o przesadzenie na inne miejsce. Procedura korzystania z wyjścia awaryjnego na wysokości 10.000 metrów. Iluzja bezpieczeństwa” – dodaje gorzko – „Wiesz, dlaczego samoloty wyposażone są w maski z tlenem?” – „Aby można było oddychać?” – odpowiada pytająco Jack – „Tlen sprawia, że jesteś na haju. W obliczu katastrofy bierze się olbrzymie wdechy powietrza. Doznajesz euforii, stajesz się potulny, jak baranek. Godzisz się na swój los.”
Tyler wyraża dionizyjskość, afirmację instynktu życia. Jack szybko zauważa, że jego towarzysz podróży nie lubi poruszać się w świecie rytualnych uprzejmości. Mówi wprost, nie kryje swoich spostrzeżeń, nie tworząc tym samym dystansu, ale wprawia Jacka w lekkie zakłopotanie, kiedy daje mu do zrozumienia, że pytanie o zawód nie równa się pytaniu: „Kim jesteś?”, uzmysławiając tym samym, jak bardzo popadł on w narzucony przez konsumpcyjny styl życia schematyczny sposób postrzegania świata i ludzi. Oprócz tego, określa go jako mądrego, by za chwilę zapytać, czy dobrze na tym wychodzi.
Kiedy Jack odprowadza Tylera wzrokiem po wylądowaniu, jest świadkiem, jak kradnie on sportowe auto, wskakując do niego i po prostu odjeżdżając, nie zwracając uwagi, na goniącego go i wykrzykującego właściciela.
To nie przypadek, że walizka Jacka z koszulkami od Calvina Kleina i modnymi, drogimi butami jest zatrzymana na lotnisku, a jego mieszkanie dosłownie eksploduje po spotkaniu Tylera. Czy to złośliwość losu, że bohater traci wszystko to, co, jak mu się dotąd wydawało, było dla niego najcenniejsze, czy to znak, że właśnie zawalił się jego mały świat, opadła zasłona iluzji?
Zdezorientowany w swoich uczuciach Jack wybiera najpierw numer Marli, jeden z niewielu fragmentów ocalałych z rzeczy znajdujących się w mieszkaniu. Odkłada jednak słuchawkę, by ostatecznie zadzwonić do Tylera, od którego dostał wcześniej wizytówkę.
Podczas rozmowy w pubie bohaterowie rozmawiają o feralnym wydarzeniu.
„Kiedy kupujesz sobie nowe meble – mówi Jack – myślisz, że to jest to (…). Miałem wszystko. Dobry sprzęt. Szafę pełną dobrej jakości rzeczy. Byłem blisko spełnienia.” Nie sposób nie przytoczyć dokładniej słów bohatera appolińskiego, by nie opisać charakteru Tylera. Pyta on retorycznie Jacka, czy kołdra jest niezbędna do przeżycia. „Nie”- odpowiada sam. A potem dodaje: „Jesteśmy konsumentami. Produktem ubocznym pogoni za lepszym stylem życia. (…) Pieprzyć twoją sofę w zielone paski (…) Ludzie stają się niewolnikami posiadanych rzeczy.”
Dionizyjski bohater jest pesymistą, dekadentą, sceptykiem. Ale doświadczenie przemijalności przynosi jednak „metafizyczną pociechę, rozpoznawanie swojego losu”[1]. Wie, że natura, to nieustanny proces unicestwiania, ale rozpoznaje ją jednocześnie jako ginięcie, wie, że jest ona także wiecznym powrotem.
Tyler widzi więcej, niż narzuca mu otaczająca go rzeczywistość. Wie, że pokazuje mu się świat kolorowych magazynów, wykreowanych sztucznie potrzeb, przedmiotów, które można posiąść, aby odciągnąć jego uwagę od prawdziwego życia. Ta świadomość budzi w nim bunt i furię, wolę istnienia jako autonomiczna jednostka idąca pod prąd. Niedoskonałość ma być kolejnym stopniem wtajemniczenia człowieka.
„Przestańmy być doskonałymi – mówi do Jacka – Ewoluujmy. To wszystko nie musi układać się w jedną całość”.
Niejednokrotnie na początku możemy dostrzec, jak prostolinijny jest Tyler w stosunku do Jacka, któremu trudno jest odnaleźć się w sytuacjach, wymagających wyrażania prostych potrzeb wprost. Po wyjściu z pubu zerka na zegarek, mówi o poszukiwaniach hotelu i o tym, że robi się późno. „Trzy dzbany piwa i wciąż ci głupio poprosić (…) Zapomnij o wstępie, tylko proś, chłopie (w domyśle – o nocleg)” – odpowiada Tyler. „Co? Nie sprawiłbym kłopotu?” – gra dalej Jack – „Czy zapytanie sprawia ci kłopot?” – „Czy mogę się u ciebie zatrzymać?” – „Tak.”
Bohater dionizyjski jest dzikim lokatorem domu na ulicy „Papierowej” i jak zauważa od razu Jack, nie ma samochodu. Sam dom wygląda tak, jakby nadawał się do rozbiórki: okna zabite deskami, schody mające się za chwilę zawalić, brak zamka w drzwiach, ciepłej wody, po zapaleniu jednego światła, drugie automatycznie gasło. Jedynymi sąsiadami były magazyny i wytwórnia papieru. Można powiedzieć, że Tyler zamieszkał w „małej dżungli”, naturalnym dla siebie środowisku, nieprzewidywalnym domu bez wygód, w którym nic nie działało tak, jak powinno i nie absorbowało jego uwagi.
Z zawodu Tyler Durden jest sprzedawcą mydła, które produkuje sam, z odessanego poprzez liposukcję tłuszczu, który kradnie z kliniki walki z otyłością. Mydła te sprzedaje zamożnym kobietom, które same być może były klientkami takiej kliniki. Oszukiwanie i kpiny z systemu, to ulubiona rozrywka dionizyjskiego buntownika. Pracuje też w kinie, jako operator, przeplatając od czasu do czasu filmy familijne pornograficznymi przekazami podprogowymi. Jego trzeci etat, to praca kelnera w ekskluzywnej restauracji, gdzie oddaje mocz (i nie tylko) do zupy przed podaniem jej bogatym, elegancko ubranym gościom.
Tyler wyraża dionizyjską zasadę określoną przez Nietzschego, że życie z zasady jest niemoralne. Pokaże to wkrótce jego relacja z Marlą.
3: Starcie i Zgoda. Fight Club.
Zanim Jack wprowadzi się na stałe do domu Tylera, jesteśmy świadkiem bójki dwóch bohaterów. Należy dodać, że do starcia dochodzi nie za sprawą konfliktu, ale za sprawą obopólnej zgody. Bohaterowie dosłownie umawiają się na bijatykę. Tyler prosi Jacka o uderzenie – „Nie chcę umrzeć bez żadnych blizn” – argumentuje. Bohater apolliński po długich namowach zadaje pierwszy cios, a po chwili obie postaci walczą zaciekle na oczach zaintrygowanych przechodniów. Wyrzucenie z siebie emocji, frustracji, gniewu, doznanie bólu, konfrontacja i przyjęcie na siebie ciosu, przed którym czuli lęk, przynosi im oczyszczenie, ulgę i spełnienie. Wydarzenie to zbliża do siebie obu bohaterów, odtąd będą współistnieć, działać na rzecz wspólnych celów i ścierać się w walce. To nie pokaz siły, tylko wzajemna terapia, boski rytuał, do którego dołączą wkrótce inni mężczyźni ze wszystkich klas społecznych, od pracowników biurowych, nauczycieli, lekarzy, po kelnerów i pracowników personelu czystości, którzy na co dzień zachowują apollińskie pozory. W nocy schodzą do podziemi, aby poddawać się dionizyjskim, dzikim, cielesnym rytuałom oczyszczenia z brudu cywilizacji, walczyć nie ze sobą nawzajem, ale z przypisanymi im na powierzchni rolami. W ten sposób wyzbywają się strachu przed zwykłym życiem, które wiodą. Te walki, które rozpoczyna starcie między Jackiem a Tylerem, są właśnie symbolem ścierania się apollińskości i dionizyjskości.
Tyler, jako mentor i jeden z założycieli klubu walki, zadaje uczestnikom „zadania domowe” do wykonania na górze. Uczy ich przełamywania barier i lęków, także w stosunku do „niewtajemniczonej” reszty społeczeństwa. Jednym z pierwszych jest sprowokowanie bójki i pozwolenie na swoją przegraną.
Bohater dionizyjski skupia wokół siebie ludzi, którzy odnajdują w nim przywódcę i duchowego przewodnika. Fight Club zamienia się w prywatną armię Tylera realizującą jego tajny plan – operację Chaos. Dionizyjskość unicestwia jednostki, grupa z poczuciem misji rusza na wojnę przeciwko społecznemu ładowi, który zmienić ich w „potulne baranki godzące się swój los”.
„Twoja praca, to nie ty – mówi Tyler – ilość pieniędzy na twoim koncie, to nie ty. Samochód, jakim jeździsz, to też nie jesteś ty, (…) ”Czym więc jesteśmy?” – „Jesteście jedynie gnijącą materią organiczną, tak jak wszystko inne ”- podsumowuje. Smutek egzystencji, poczucie marności, świadomość śmierci i przemijania zostają oswojone.
Bohater dionizyjski jest lekiem na normalność, która staje się nieznośna. Nietzsche w odniesieniu do dionizyjskości mówi: „Czy obłęd jest zawsze symptomem zwyrodnienia, upadku? Zapóźnionej kultury? Czy też może – pytanie do psychiatrów – istnieją neurozy zdrowia?”
Jean-Jacques Rousseau, szwajcarski filozof i pedagog zaprzecza wartości cywilizacji dla rozwoju ludzkości, a literatura, nauka i sztuka nie prowadzą człowieka ku dobru, gdyż rozwój umysłowy prowadzi do degradacji moralnej przez stłumienie naturalnych instynktów, które czyniły człowieka dobrym: „ludzie żyliby dobrze, gdyby postawa zewnętrzna była zawsze obrazem skłonności serca. Człowiek był niegdyś istotą na wskroś dobrą, bo irracjonalną” – stąd pochodzi obraz człowieka pierwotnego, zwany popularnie (u Rousseau określenie to nie występuje) mianem „dobrego dzikusa”. Ów „dobry dzikus” to istota bez wychowania, nieznająca filozofii, literatury, kultury. Zdaniem Rousseau zapewnia mu to szczerość, otwartość, brak występków, którymi kieruje rozum, dążący do tego, by komuś coś zabrać. Dzikus także zabiera innym, ale nie dorabia uzasadnienia, nie snuje planów zaboru; działa wyłącznie instynktownie; kultura racjonalna zaś daje wyrachowanie, planowanie i przebiegłość. Człowiek pierwotny ma proste potrzeby: sen, seks, jedzenie. Codzienna walka z przyrodą hartuje go; jest większy niż człowiek współczesny, ma silniejsze mięśnie; te cechy fizyczne zanikły wraz z postępami cywilizacji: siekiera zabiła mięśnie rąk, proca celność rzutu, drabina umiejętność chodzenia po drzewie; cywilizacja skarliła człowieka fizycznie; dzikus nie bał się lwów, które zabijał gołymi rękami, także chorób, (które mają być produktem cywilizacji), do zrostu kości nie potrzebował gipsu – same się zrastały.
Czy właśnie nie to ma myśli Tyler, kiedy na początku tłumaczy Jackowi, że facetom takim, jak oni nie jest potrzebna do przeżycia kołdra?
Tyler ma poczucie misji, mającej na celu obudzenia ludzi ze snu, wyraźnie widać to w momencie, kiedy grozi pracującemu w sklepie, byłemu studentowi weterynarii bronią i spisuje jego dane osobowe, oznajmiając, że odwiedzi go za rok, sprawdzając, czy wrócił na studia i spełnił swoje marzenia.
Jack znacznie zmienia swój styl życia. Do pracy przychodzi potargany, z oznakami bijatyki na ciele, nie wypełnia swoich obowiązków, w końcu sam okłada się pięściami, powodując widoczne obrażenia, a winę zrzuca na szefa i tym samym wyłudza pensję, nie pojawiając się wcale w pracy. Bohater apolliński zyskuje buntownicze cechy dionizyjskie.
Tyler, Marla i Jack
Marla poznaje Tylera w momencie, kiedy wzywa pomocy od Jacka, sugerując, że popełni samobójstwo, jeśli ten do niej nie przyjedzie. Na miejscu zjawia się Tyler. Tych dwoje połączy dzika namiętność, właściwa dionizyjskości, jednak nic poza tym.
Jack z mieszaniną irytacji i zazdrości obserwuje ich relację, czuje, że kochanka przyjaciela wtargnęła na jego terytorium i na jej widok reaguje opryskliwie lub traktuje ją jak powietrze. Pomimo tego Marla stara się nawiązać z nim kontakt i zabiega o jego względy. Jack jednocześnie chciałby się na nią otworzyć, ale jej seksualność tak go przytłacza, że okazuje wrogość. Tyler podsyca ich kłótnie, dosłownie podpowiadając Jackowi zza drzwi, co ma powiedzieć, zabraniając mu jednocześnie rozmawiać o nim z Marlą.
„Jeśli jej o wszystkim powiesz, to już po nas” – mówi Tyler.
Tyler odchodzi
W pewnym momencie Jack nie chce już stać za plecami charyzmatycznego przyjaciela. Bohater dionizyjski jest zwycięzcą – zyskuje uwielbienie członków założonej przez siebie organizacji, rozgłos, który powoli obejmuje cały kraj. I Marlę. W Jacku wzbiera gorycz i poczucie niesprawiedliwości.
Coraz mniej podobają mu się także akty wandalizmu, których dokonują członkowie Operacji Chaos. Kierowany złością, prawie zabija w potyczce towarzysza z klubu walki.
„Mam ochotę zabić coś pięknego” – mówi po wszystkim. Czy ma na myśli Tylera? Podczas jazdy samochodem wdaje się w kłótnię z przyjacielem, w której oskarża go o wykluczanie go ze swoich projektów i szaleństwo. Tyler odpowiada enigmatycznie, po czym powoduje wypadek. Kiedy Jack odzyskuje świadomość – jest już sam.
„Czy ja śniłem?”- myśli Jack krążąc po domu w poszukiwaniu przyjaciela. Nikt z grupy operacyjnej nie zauważa zniknięcia Tylera. Tylko Marla przychodzi po raz ostatni, a kiedy słyszy, że Tyler odszedł, postanawia zniknąć z życia Jacka na dobre.
Kiedy w czasie jednej z akcji Operacji ginie człowiek, Jack podejmuje decyzję o odnalezieniu Tylera. Pytając jednak członków jego armii – otrzymuje rutynową odpowiedź: Pierwsza zasada operacji Chaos: Nie wolno rozmawiać o Operacji Chaos.
„Jestem sam, jak palec” – mówi Jack – „Własny ojciec mnie opuścił. Tyler mnie opuścił”. Czyżby wraz z odejściem bohatera dionizyjskiego, apolliński Jack utracił cząstkę siebie?
Pozostawiony samemu sobie, nie znając planów armii przyjaciela, obserwuje z niepokojem działania zamieszkujących dom ludzi.
Jack odkrywa prawdę
Zdezorientowany Jack jeździ po kraju w poszukiwaniu przyjaciela. Odwiedza kolejno wszystkie bary, w których był kiedyś Tyler, napotykając na ślady jego działalności. Nie ma pojęcia, jak to się dzieje, ale dokładnie wie, w jakich miejscach go szukać. Dlaczego napotkani przezeń ludzie nie chcą mu pomóc? I dlaczego mówią do niego: szefie? Skąd go znają?
Ponawia swoje odwieczne pytanie: „Czy ja śniłem?” Czy ja spałem? Czy Tyler to mój zły sen, czy na odwrót?” Czy to dejavu, czy naprawdę odwiedził już kiedyś te miejsca?
Prawda wychodzi na jaw podczas wizyty w jednym z barów. „Jak się pan miewa?” – pyta barman. „Znasz mnie?” – dziwi się Jack – „Czy to jakiś test, szefie?” – „Nie, to nie jest test” – „Był tu pan w zeszły czwartek” – „W czwartek?” – „Stał pan dokładnie w tym samym miejscu, wypytując o środki bezpieczeństwa, szefie. Mysz się nie prześlizgnie.” W tym momencie Jack zaczyna podejrzewać, co barman ma na myśli. „Kim dla ciebie jestem?” – pyta – „Czy to na pewno nie jest żaden test?” – „Nie, to nie jest test.” – „Jest pan panem Durdenem (…)”
Zdruzgotany bohater dzwoni do Marli, aby spytać ją, czy kiedykolwiek się kochali. Jej twierdząca, wyczerpująca odpowiedź wyjaśnia wszystko: Jack i Tyler, to jedna osoba.
Marzenia o tym, kim chciałbyś być
„Złamałeś obietnicę” – mówi Tyler, który nagle pojawia się w pokoju hotelowym, w którym Jack wykonuje telefon do Marli. Podczas konfrontacji z Durdenem atakują go wspomnienia: on w łóżku z Marlą, on wypowiadające słowa Tylera, on bijący się na parkingu z niewidzialną postacią. Tyler, jako autonomiczna postać, nigdy nie istniał.
„Chciałeś się zmienić, ale nie potrafiłeś zrobić tego sam – mówi Durden – Twoje marzenia o tym, kim chciałbyś być, to ja.(…). Jestem mądry, jestem cwany, a co najważniejsze – jestem wolny od tego, od czego ty jesteś uzależniony.”
Czy to marzenie zawładnęło ciałem i umysłem Jacka? Czy może dionizyjskość wzięła w nim górę, bo była w nim od samego początku, a „apollińska świadomość zakrywa mu jak zasłona ten dionizyjski świat”[2]?
Samoświadomość i prawda o świecie wywołała u bohatera apolińskiego depresję, na którą znalazł lekarstwo – Tylera, swoje anarchistyczne id, które, jeśli przypomnimy sobie senne wizje Jacka, próbowały się wydostać już od jakiegoś czasu.
Jednak bohater nie zatraca się całkowicie w Tylerze i pomimo tego, że to on czasem przejmuje kontrolę nad swoim umysłem, Jack zachowuje swoje autonomiczne „ja”. Dowiadując się wreszcie, co jest celem Operacji Chaos (wysadzenie w powietrze wszystkich gmachów firm kredytowych w mieście, celem doprowadzenia do ogólnej dezinformacji i chaosu), próbuje mu zapobiec. Jednak jego sprytne ego przewidziało ewentualne przebudzenie się Jacka. Zaangażowani zostali przyuczeni przez Tylera, aby wyeliminować każdego, kto będzie chciał im przeszkodzić, nawet, jeśli będzie to sam szef.
Bohater zwraca się z prośbą o pomoc do Marli.
„Wiem, że zachowywałem się dziwnie – tłumaczy, siedząc z nią w restauracji – jakbym miał dwie osobowości.” – „Dwie osobowości? Doktor Jakyll i pan Jackodupek” – kpi Marla.
Jack stara się przekonać ją, że mu na niej zależy i ze względu na to, że za dużo wie o poczynaniach Tylera, powinna wyjechać na jakiś czas z miasta. Marla interpretuje jego wypowiedź, jako szaleństwo i pośpiesznie wychodzi. „Tyler – mówi na odchodnym – jesteś najgorszą rzeczą, jaka mi się w życiu przydarzyła.” Jej słowa uświadamiają Jackowi, że Durden uwolnił go od „pięknego pozoru” i materializmu, ale nie pomoże mu w zbudowaniu relacji z innymi ludźmi, ani doświadczyć miłości, a tego właśnie pragnął apolliński Jack, poza odrzuceniem pustki, którą niesie konsumpcja – poczuć coś więcej.
Zdesperowany, udaje się na policję, by wyznać, iż jest liderem organizacji terrorystycznej. Wskazuje miejsce zakopania ciała zmarłego w akcji kompana, a także wanny, której używano do produkcji nitrogliceryny i wyjaśnia plan działania Operacji Chaos. Okazuje się jednak, że dionizyjski plan wyzwolenia społeczeństwa ogarnął także funkcjonariuszy policji, którzy (zgodnie z wytycznymi Tylera) próbują okaleczyć i unieszkodliwić Jacka. Bohater wyrywa im jednak broń z ręki i ucieka, na własną rękę chcąc powstrzymać zdetonowanie ładunków. Nie jest to już ten sam neurotyk z korporacji, którego poznajemy na początku. W momencie, kiedy próbuje przeciwstawić się samemu sobie, dzikiemu obliczu własnej natury, widzimy, jak walczy o zachowanie swojej tożsamości, o wartości, których jeszcze nie zatracił, których Tyler mu nie odebrał. Kiedy dociera wreszcie do obiektu, z którego ma odbyć się operacja, znów spotyka bohatera dionizyjskiego.
”Dziwny moment mojego życia”.
Tyler szydzi z Jacka, śmieje mu się w twarz. Czy chce mu wytknąć to, że jest słaby, bo próbuje zniszczyć coś, co sam przecież zbudował? Wściekły Jack strzela w wizję Durdena rozbijając tym samym szybę i wchodząc do budynku. W garażu znajduje ładunek wybuchowy, który próbuje zdetonować. Tyler pojawia się ponownie, uświadamiając mu bezsens jego wysiłków i próbując odwieść go od zniszczenia swojego działa.
Kiedy Jack rozbraja bombę, Tyler wpada we wściekłość. Nie przypomina to walki z podziemnego kręgu, bohater apolliński, jest dosłownie katowany przez swoje drugie „ja”, zepchnięty ze schodów, bity metalowym prętem, łamie nogę.
Jack siedzi na najwyższym piętrze z lufą pistoletu w ustach. „Pomyśl o tym, co osiągnęliśmy – mówi na pożegnanie Tyler.
Pod wieżowiec podjeżdża autobus wiozący kompanów Jacka/Tylera i Marlę, którą zmuszają do wejścia do budynku.
„Ty już nic tu nie znaczysz” – kontynuuje Durden – „Jesteś głosem w mojej głowie!” – odpowiada Jack” – „Ty jesteś głosem w mojej. (…) Czy kiedykolwiek się na mnie zawiodłeś? Zobacz, ile dzięki mnie osiągnąłeś!”
Bohater apolliński uświadamia sobie nagle, że to nie Tyler trzyma w rękach pistolet. Ściskając broń, Jack przykłada ją sobie do głowy, chcąc tym samym zniszczyć swoją dionizyjskość. „Mam otwarte oczy” – mówi i pociąga za spust. Sen dobiegł końca. Tyler umiera.
W tym samym momencie pojawiają się członkowie Operacji Chaos, prowadzący Marlę.
„Kto ci to zrobił?” – pyta kobieta, ocierając mu twarz z krwi – „Ja sam”- odpowiada Jack. Teraz już wiemy na pewno – Durden odszedł.
Ładunki wybuchają jeden po drugim przy dźwiękach muzyki Pixies, Jack i Marla stoją jak urzeczeni, zwróceni ku blaskowi, który obejmuje całe miasto, trzymając się za ręce. To znak nie tylko odejścia Tylera, ale też faktu, że pomimo chaosu i pozostawionych przez niego zgliszczy, dwójka bohaterów będzie próbowała budować między sobą relację.
Kto wygrał tę walkę? Postać Jacka, którą otrzymujemy pod koniec, heroiczną, odważną, ale i troskliwą względem Marli, to połączenie tych dwóch nurtów. Czy stary Jack lub Tyler mają już nigdy nie powrócić – tego nie wiemy. Zostawiamy bohatera w momencie wewnętrznej zgody, przebudzenia z apolińskiego snu i otrząśnięcia się z dionizyjskiej dzikości. „Z dionizyjskiego podziemia świata do świadomości ludzkiej jednostki może dotrzeć tylko tyle, ile apollińska moc rozjaśniania może ponownie przezwyciężyć, i w efekcie oba te popędy (…) zmuszone są rozwijać swe siły w ścisłej wzajemnej proporcji wedle praw wiecznej sprawiedliwości. Gdzie zaś dionizyjskie moce podnoszą się tak niewstrzymane, jak my to przeżywamy, tam musiał już także zstąpić do nas Apollo, w chmurę spowity; najpłodniejsze oddziaływanie jego piękna będzie zapewne oglądać następne pokolenie”[3].
Bibliografia
1001 filmów, które musisz zobaczyć, pod red. Jaya Schneidera, Warszawa 2003
F. Nietzsche Narodziny tragedii, albo Grecy i pesymizm, Kraków 2001
Z. Kubiak Mitologia Greków i Rzymian, Warszawa 1998
S. Gordon, Popularna encyklopedia mitów i legend, Warszawa 1998
U. Eco, Historia Piękna, Poznań 2005
Przypisy:
[1] F. Nietzsche Narodziny tragedii, albo Grecy i pesymizm, Kraków 2001, 20
[2] ,F.Nietzsche Narodziny tragedii, albo Grecy i pesymizm, Kraków 2001, 42
[3] F. Nietzsche Narodziny tragedii, albo Grecy i pesymizm, Kraków 2001, 175