Okruchy dnia / Remains of the Day, The (1993)

Miłość w czasach służby
Jedną z głównych cech przypisywanych Anglikom jest oziębłość. Chłód w stosunku do drugiego człowieka jest przez nas odbierany dość jednoznacznie. Jak często zastanawiamy się jednak, co kryje się za jego maską? Czy nigdy nie przychodzi nam na myśl, że może to tylko pozory, fasada. Na ogół nie zdajemy sobie sprawy, jak dziwnymi i zawiłymi drogami podążają nasze uczucia.
Stevens, lokaj lorda Darlington, zatrudnia na posadę gospodyni pannę Kenton. Młoda, acz doświadczona kobieta, okazuje się prawdziwą profesjonalistką w swym fachu, czym zdobywa sobie uznanie starszego służącego. Mijają lata, a tych dwoje wspólnymi siłami zarządza domem, w którym wśród licznych gości znajdują się także naziści. Dzieląc trudy codziennej pracy i odpowiedzialności, Stevens i panna Kenton coraz bardziej zbliżają się ku sobie.
James Ivory daje widzowi możliwość podglądania uczuciowej szamotaniny tych dwojga. Szamotaniny tym bardziej fascynującej, im fragmentarycznie uczucie to zostało potraktowane. „Okruchy dnia” nie są kolejnym sztampowym romansidłem, po którym widz wymiotuje słowem „miłość”. Uczucie lokaja i gospodyni zawarte zostało między słowami, wepchnięte między łyżki, ściereczki i pastę do klamek. Stevens jest ideałem służącego – „niewolnika”. Całe życie podporządkował służbie swemu pracodawcy. Jest jak maszyna, nastawiony na odpowiednie czynności; dbanie o gości, trzymanie w ryzach pracowników, organizację dnia w domu lorda Darlingtona. Nie zdradza tajemnic swego pana, które zresztą nie bardzo go interesują. Liczy się honor pracodawcy i jego domu. Stevens nie posiada własnych poglądów politycznych. Za cel obrał sobie bycie idealnym sługą. Ideał ten osiąga ogromnym kosztem. Zatraca własną indywidualność, zdolność do rozeznania się we własnych pragnieniach i uczuciach. Staje się niewidocznym cieniem, dzięki któremu dom działa jak szwajcarski zegarek. Jednak ten wolny niewolnik rutyny w swoim algorytmie działania natrafia na przeszkodę – pannę Kenton. Za jej sprawą w tym chłodnym perfekcjoniście rodzi się uczucie. Na pierwszy rzut oka oprócz pracy nic ich nie łączy. Często się sprzeczają, odnoszą do siebie z rezerwą. A jednak na tym skalistym gruncie kiełkuje ziarenko miłości.
Bohaterowie „Okruchów dnia” nie potrafią się jednak odsłonić. Stevens w swoim bogatym programie służącego nie ma szufladki „miłość”. Nie potrafi poradzić sobie z nowym uczuciem, jakie się w nim rodzi. Ten opanowany i stateczny mężczyzna w zetknięciu z miłością jest jak dziecko. Próbuje dopasować ją do znanych sobie szablonów, lecz ta się im wymyka. Stevens upycha ją w sobie, w stosunku po panny Kenton pozostając tylko i aż uprzejmym przełożonym i współpracownikiem. Natomiast obiekt jego uczuć, dwa razy młodsza gospodyni, ma w sobie zbyt wiele godności, by narzucać się ze swoimi uczuciami. Harmonijnie uzupełniając się w życiu zawodowym, nie są w stanie zbudować nawet lepianki dla swoich dusz.
Tragizm tego uczucia jest ledwie zarysowany. Ten rys jest zaś tak delikatny, że jego odkrywanie przyprawia o dreszcze. Mimo że historia dotyczy oziębłych Angoli. Ivory, w ślad za Kazuo Ishiguro, autorem powieści, udowadnia nam, że nie trzeba tkliwych, ociekających kiczem scen w tropikalnej scenerii czy epickiego rozmachu, by pięknie mówić o miłości. W „Okruchach dnia” wszystko odbywa się w białych rękawiczkach. Miłości nie nazywa się po imieniu. Na dobra sprawę wiele osób może zastanawiać się, o co tu naprawdę chodzi. Gdzie tu tragizm, gdzie miłość, gdzie emocje? W tym dziele, podobnie jak w „Spragnionych miłości” Kar Wai Wonga, nie otrzymamy tego wszystkiego na tacy. I być może właśnie dlatego jest to dzieło aż tak dobre. Pod grubą warstwą lodu odnaleźć możemy tętniący życiem ocean, świat, w którym, nie cierpimy mniej, rezygnując z miłości. To boli tak samo, tylko w nieco inny sposób. I tym bardziej czujemy się bezsilni. Tych dwoje nie dzieli przecież społeczeństwo, religia, pieniądze, pokrewieństwo, kultura, rasa, etc. Wystarczyłaby jedna rozmowa i otrzymalibyśmy film z zakończeniem „i żyli długo i szczęśliwie”. Jednak w zamian za to mamy obraz tego, że człowiek znów nie sprostał uczuciu.
„Okruchy dnia” to aktorstwo niezwykłej próby w wykonaniu duetu Hopkins – Thompson. Każde z nich jest porażająco prawdziwe w tych kreacjach, aż dziw bierze, że to nie dzieje się naprawdę, że to tylko film. Co więcej, oprócz perfekcyjnego odgrywania własnych ról z osobna, ich kreacje wspaniale zgrywają się na ekranie. Hopkins bije na głowę Toma Hanksa i jego rolę w „Filadelfii” i do tej pory nie widziałem go w lepszej formie (tak, obejrzałem „Milczenie owiec”). Thompson idealnie wczuwa się w emocje swojej bohaterki, a kreacja panny Kenton to dowód, że lata 90. były dla niej rewelacyjnym okresem. Oboje aktorzy za swoje role nominowani byli do Oscara.
Bardzo dobre zdjęcia i muzyka dopełniają całości tego dzieła. Znakomicie wywarzony obraz emocji, perfekcyjnie zagrany jest przeznaczony do wielokrotnego smakowania i przemyślenia. Dla koneserów pozycja obowiązkowa. Inni może także powinni po niego sięgnąć. Ot, tak by się przekonać, że w 1993 roku nie tylko „Lista Schindlera” i „Fortepian” zasługiwały na uwagę.
Tytuł oryginalny: The Remains of the Day
Reżyseria: James Ivory
Scenariusz: Ruth Prawer Jhabvala
Zdjęcia: Tony Pierce-Roberts
Muzyka: Richard Robbins
Produkcja: Wielka Brytania/USA
Gatunek: Melodramat/Obyczajowy
Data premiery (Świat): 05.11.1993
Data premiery (Polska): 15.04.1994
Czas trwania: 134 minut
Obsada: Anthony Hopkins, Emma Thompson, Christopher Reeve, James Fox, Peter Vaughan