Sok z żuka / Beetlejuice (1988)

Dawno, dawno temu, w małym, uroczym miasteczku, w prześlicznym białym domku, na przecudownym wzgórzu mieszkali Barbara (Geena Davies) i Adam Maitlandowie (Alec Baldwin). Jak na porządnych bohaterów tak pięknie zapowiadającej się historii, żyli długo i szczęśliwie. No, może zostańmy przy tym, że szczęśliwie… Na rocznicę ślubu, w kolejny piękny dzień ich wspólnie spędzonego żywota, wręczają sobie olej i tapetę, i z uśmiechem na dobrotliwych twarzyczkach wyruszają do miasteczka po pędzel. I tutaj wydarza się nieszczęśliwy wypadek, który w NORMALNYCH filmach, u NORMALNYCH reżyserów, stałby się końcem historii. Ale nie u Tima Burtona. Śmierć Barbary i Adama dopiero zaczyna tę całą zwariowaną opowieść.
Para niczego nieświadomych nieboszczyków powraca do domu i z zaskoczeniem odkrywa, że tak w zasadzie to chyba nie żyją. I co gorsza, to nieżycie wydaje się coś nadzwyczaj normalne. Jakby tego było mało, wkrótce do ich domu wprowadza się rodziną Deitzów. Żeby to jeszcze była normalna, standardowa rodzina. Niestety cały przydział normalności przypadający na ten film wykorzystali świętej pamięci Maitlandowie. Mamy więc ekscentryczną, niedocenioną rzeźbiarkę Delię (Cathrine O’Hara), pragnącego choćby odrobiny spokoju Charlesa (Jeffrey Jones) i nastoletnią „córkę Edgara Allana Poe”- Lidie (rewelacyjna Winona Ryder) z permanentną depresją i duszą tragicznej romantyczki. Za całą barwną rodziną wlecze się jeszcze dekorator wnętrz, a z zamiłowania – badacz zjawisk paranormalnych. Z samego opisu wynika, że taka ekipa zwiastuje kataklizm dla uporządkowanego, spokojnego i nudnego życia Barbary i Adama. Na pomoc przybędzie tajemniczy Beetlegeuse (Micheal Keaton). Zawołaj go trzykrotnie a potem już tylko follow with the white rabbit!
BEETLEGEUSE! BEETLEGEUSE! BEETLEGEUSE!
Sok z żuka” to taniec na linie między horrorem a komedią, między mrokiem (przecież jak duchy, to musi być ciemna noc!) i przelewającymi się falami intensywnych kolorów, które chyba można nazwać wizytówką reżysera (podobne podejście do barw pokaże ponad 15 lat później w „Charliem i Fabryce Czekolady”). I właśnie ta kolorystyczna strona filmu wyprzedza pozostałe jego atuty. „Beetlejuice” przenosi nas w świat wyrazistej zieleni kontrastującej z mocnym granatem i czerwienią jako dopełnieniem. W porównaniu do wcześniejszego, „wyblakłego” życia przed śmiercią, mamy tutaj genialne doznanie estetyczne, zapadające w pamięć na długi, długi czas.
Burton wykazał się świetnym nosem do aktorów, ponieważ nie mamy tutaj praktycznie żadnego słabego punktu. Na czele fenomenalny Keaton, upiornie blady, lekko nadgnity, jeszcze bardziej lekko stuknięty. Nie trzeba być Jimem Carrey’em i biegać w zielonej masce, żeby pretendować do tytułu naczelnego, filmowego świra. A świr to nie byle jaki! Tuż za nim jego niedoszła małżonka – Winona Ryder, spowita w trupią czerń, tkwiąca gdzieś między życiem a śmiercią. Z jednej strony dziecko, z drugiej niezrozumiana i odrzucona przez świat – idealna romantyczna bohaterka, nieszczęśliwa, ale niezwykle wrażliwa. Nic dziwnego zatem, że to właśnie ona stanie się pośrednikiem między dwoma światami. Gdzie paradoksalnie bardziej normalny okaże się ten, który z normalnością nie powinien mieć wiele wspólnego.
Skoro mowa już była o kolorach, trzeba dodać do tego niezwykłą plastyczność całego opartego na makiecie miasteczka, świata. U Burtona każdy przedmiot i każde ciało jest z plasteliny. Złap się za głowę i przerób na dzięcioła. „No i co się dziwisz?”. Poręcze zmieniające się w węże, ręce w wielkie młoty. A wszystko to skąpane w ogromnej ilości czarnego humoru. Nawet pozornie tak niewinna, wzniosła i romantyczna chwila, jaką jest ślub, tutaj zostanie obdarta z całej swojej sztuczności. Na ślubnym kobiercu stanie Beetlegeuse i jego piękna, krwistoczerwona Lidia, zaś mistrz ceremonii sięgać im będzie mniej więcej do pasa i przypominać coś na kształt UFO skrzyżowanego z owadem. Mało? Szczęki wylatują, wlatują, zrastają się, odrywane głowy i tak wrócą na miejsce, a do kieszeni Beetlegeuse’a to lepiej nie zaglądać.
Last but not least. Przepiękna muzyka Danny’ego Elfmanna. Jeśli muzyka potrafi już w pierwszej minucie filmu zwrócić na siebie uwagę, to zapowiada, że szykuje się nam uczta nie tylko dla oka. A jeśli połączymy to dodatkowo z choreografią przy stole, to mamy skrót tego, co w tym filmie najlepsze: świetna muzyka, rozbrajające poczucie nietuzinkowego humoru i świetna gra aktorska.
Pierwszy raz obejrzałam „Sok z żuka” mając lat kilka. Drugi – kilkanaście lat później. Za każdym razem zabawa była przednia!
Tytuł oryginalny: Beetle Juice
Reżyseria: Tim Burton
Scenariusz: Warren Skaaren, Micheal McDowell
Zdjęcia: Thomas Aeckerman
Muzyka: Danny Elfmann
Produkcja: USA
Gatunek: komedia
Data premiery (Świat): 30 03 1988
Data premiery (Polska): brak
Czas trwania: 92 min
Obsada: Geena Davis, Alec Baldwin, Winona Ryder, Micheal Keaton, Cathrine O’Hara