Zielone palce / Zielone kraty / Greenfingers, The (2000)

Nie pierwszy już raz ujawni się moje uwielbienie dla brytyjskiego kina, toteż silenie się na jakikolwiek obiektywizm byłoby zapewne i tak niezbyt wiarygodne. „Zielone kraty” są co prawda komediodramatem brytyjsko-amerykańskim, ale wyraźnie widać tu znaczny wpływ tej pierwszej z kultur, mimo tego, iż reżyser jest z pochodzenia Amerykaninem.
Film Joela Hershmana opowiada o więźniach odsiadujących ostatnie lata swych wyroków. Przebywają oni w tzw. zakładzie otwartym, gdzie dobre sprawowanie może zaowocować wcześniejszym zwolnieniem. Nietypowość miejsca polega na tym, iż nie ma tam krat ani cel, a więźniowie realizują program resocjalizacyjny, co ma im ułatwić powrót do życia w społeczeństwie. Jeden z nich, Colin Briggs (Clive Owen) nie umie odnaleźć się w nowym środowisku. Trudno jest mu przystosować się do warunków tak różnych od tych panujących w normalnym więzieniu, gdzie spędził dotychczas 15 lat. Jego współlokator z pokoju, stary i schorowany Fergus Wilks (David Kelly) radzi mu, by „zaprzyjaźnił się ze swoimi nieszczęściami albo już zawsze będzie zły i zagniewany.” Colin jednak nadal nie potrafi znaleźć sobie miejsca. Bodźcem do podjęcia jakichś działań staje się dla niego paczka nasion, którą otrzymuje w prezencie świątecznym od Fergusa. Wkrótce mężczyzna odkrywa w sobie pasję do ogrodnictwa. Z zapałem śledzi też poczynania angielskiego autorytetu w tej dziedzinie – Georgiany Woodhouse (Helen Mirren). Zaczytuje się w jej książkach i marzy o założeniu własnego ogrodu. Władze zakładu przystają na pomysł, który wciąga już nie tylko Colina, ale i paru jeszcze innych więźniów. Zapał, jaki towarzyszy im podczas pracy pokazuje, jak ważna jest pomoc we wskazaniu właściwej drogi tym ludziom, którzy w pewnym momencie zwyczajnie się pogubili. Traf chce, że sławna pani Woodhouse godzi się na obejrzenie ogrodu zaprojektowanego i wykonanego przez mężczyzn z Edgefield Prison. Wrażenie, jakie wywiera na niej dobór kwiatów i roślin oraz ich rozmieszczenie sprawia, że proponuje im nawet współpracę przy tworzeniu ogrodu dla dwóch zaprzyjaźnionych dżentelmenów. Tak zaczyna się przygoda, która szczególnie dla Colina będzie miała niemałe znaczenie w zmianie dotychczasowego sposobu myślenia i postrzegania własnego życia.
Historia błaha, banalna i jakby trochę naiwna. Tu jednak twórcy ucierają nam nosa, wskazując na autentyczność zdarzeń i sytuacji zawartych w filmie. Okazuje się bowiem, że więźniowie tego specyficznego zakładu naprawdę założyli swój ogród, a później wzięli udział w słynnym na całą Anglię konkursie – „Hampton Court Flower Show”. Dla wielu śmiesznym może wydać się pomysł resocjalizowania ludzi skazanych za morderstwa i inne ciężkie przewinienia przy pomocy grzebania w ziemi i sadzenia roślinek. Ale ogrodnictwo jest tu jedynie przykładem, obrazem zaledwie niewielkiej części możliwości, jakie może odkryć w sobie człowiek. Bardziej niż o konkretną pasję, chodzi o pokazanie samego aktu tworzenia, który i dla pisarza, i dla malarza, i nawet dla ogrodnika jest taki sam. Dziełem artystycznym wszak można nazwać wszystko, co zrodziło się w naszych głowach, sercach i umysłach. Coś, co powstało z potrzeby wyrażenia siebie i wypływa z naszej duszy zawsze będzie sztuką, niezależnie od tego jak wiele nieprzychylnych uwag czy opinii wygłoszą tak zwani „znawcy”. Colin po raz pierwszy widzi przed sobą jakiś cel, jego życie nabiera wręcz nowego wymiaru. Do tej pory czuł w sobie pustkę, nie wiedział, kim jest i po co żyje. W chwili, gdy odnalazł pasję, odnalazł również samego siebie. Zrozumiał, że istnieje po coś. Tworzenie bowiem zawsze czyni człowieka lepszym. Świadomość, iż nasze myśli i wizje mogą się urzeczywistnić, a my powołujemy do życia coś, czego jeszcze nie było, daje niewyobrażalną siłę i przywraca wiarę w jutro. Poza tym, tworząc przejmujemy kontrolę nad własnym życiem, choć przez chwilę mamy nad nim władzę i możemy sami o wszystkim decydować. W tym momencie nasuwa się dobrze znany już wniosek, iż ludzie nie mogący uporać się z własnymi problemami często uciekają w świat swoich imaginacji, który staje się dla nich jedyną bezpieczną przystanią. Potwierdza to zresztą sam bohater mówiąc, że „poleca ogrodnictwo każdemu, kto nie może sam ze sobą dojść do ładu.” Oczywiście zafascynowany Colin widzi tylko rośliny, kwiaty i kompozycje, ale jak już wspomniałam, ogrodnictwo jest zaledwie jedną z opcji, jaką możemy wybrać. Ważne, by nie oglądać się na innych, lecz wsłuchać w siebie i swoje pragnienia. Colinowi pomaga w tym Ferguson, nie tylko dostarczając mu nasiona, ale też próbując poznać skrytego i małomównego współlokatora. I tutaj dość wyraźnie ujawnia się motyw spotkania, które na zawsze odmieni życie bohaterów. Spotkania, które nie jest jedynie zwykłym przypadkiem. Symbolicznym wydaje się być także gest podarowania mężczyźnie paczki nasion, choć skutki tego są jak najbardziej namacalne i prawdziwe. Colin czuje, że może coś stwarzać, że w jego rękach tli się nowe życie. Samo nasiono oznacza zresztą jakiś początek, również w kontekście obranej przez bohatera drogi. Poprzez ten drobny podarek, Ferguson uświadamia młodszemu koledze, że wcale jeszcze nie jest za późno, by zacząć wszystko od początku.
Historia błaha, banalna i jakby trochę naiwna. Tu jednak twórcy ucierają nam nosa, wskazując na autentyczność zdarzeń i sytuacji zawartych w filmie. Okazuje się bowiem, że więźniowie tego specyficznego zakładu naprawdę założyli swój ogród, a później wzięli udział w słynnym na całą Anglię konkursie – „Hampton Court Flower Show”. Dla wielu śmiesznym może wydać się pomysł resocjalizowania ludzi skazanych za morderstwa i inne ciężkie przewinienia przy pomocy grzebania w ziemi i sadzenia roślinek. Ale ogrodnictwo jest tu jedynie przykładem, obrazem zaledwie niewielkiej części możliwości, jakie może odkryć w sobie człowiek. Bardziej niż o konkretną pasję, chodzi o pokazanie samego aktu tworzenia, który i dla pisarza, i dla malarza, i nawet dla ogrodnika jest taki sam. Dziełem artystycznym wszak można nazwać wszystko, co zrodziło się w naszych głowach, sercach i umysłach. Coś, co powstało z potrzeby wyrażenia siebie i wypływa z naszej duszy zawsze będzie sztuką, niezależnie od tego jak wiele nieprzychylnych uwag czy opinii wygłoszą tak zwani „znawcy”. Colin po raz pierwszy widzi przed sobą jakiś cel, jego życie nabiera wręcz nowego wymiaru. Do tej pory czuł w sobie pustkę, nie wiedział, kim jest i po co żyje. W chwili, gdy odnalazł pasję, odnalazł również samego siebie. Zrozumiał, że istnieje po coś. Tworzenie bowiem zawsze czyni człowieka lepszym. Świadomość, iż nasze myśli i wizje mogą się urzeczywistnić, a my powołujemy do życia coś, czego jeszcze nie było, daje niewyobrażalną siłę i przywraca wiarę w jutro. Poza tym, tworząc przejmujemy kontrolę nad własnym życiem, choć przez chwilę mamy nad nim władzę i możemy sami o wszystkim decydować. W tym momencie nasuwa się dobrze znany już wniosek, iż ludzie nie mogący uporać się z własnymi problemami często uciekają w świat swoich imaginacji, który staje się dla nich jedyną bezpieczną przystanią. Potwierdza to zresztą sam bohater mówiąc, że „poleca ogrodnictwo każdemu, kto nie może sam ze sobą dojść do ładu.” Oczywiście zafascynowany Colin widzi tylko rośliny, kwiaty i kompozycje, ale jak już wspomniałam, ogrodnictwo jest zaledwie jedną z opcji, jaką możemy wybrać. Ważne, by nie oglądać się na innych, lecz wsłuchać w siebie i swoje pragnienia. Colinowi pomaga w tym Ferguson, nie tylko dostarczając mu nasiona, ale też próbując poznać skrytego i małomównego współlokatora. I tutaj dość wyraźnie ujawnia się motyw spotkania, które na zawsze odmieni życie bohaterów. Spotkania, które nie jest jedynie zwykłym przypadkiem. Symbolicznym wydaje się być także gest podarowania mężczyźnie paczki nasion, choć skutki tego są jak najbardziej namacalne i prawdziwe. Colin czuje, że może coś stwarzać, że w jego rękach tli się nowe życie. Samo nasiono oznacza zresztą jakiś początek, również w kontekście obranej przez bohatera drogi. Poprzez ten drobny podarek, Ferguson uświadamia młodszemu koledze, że wcale jeszcze nie jest za późno, by zacząć wszystko od początku.
Colin przekonuje się o tym, gdy poznaje córkę Georgiany – Primrose. Niemal od początku oboje zwracają na siebie uwagę. Wraz z kolejnymi spotkaniami wzajemna sympatia przeradza się w szczere uczucie. Wówczas bohater wpada w lekką panikę. Boi się miłości, nie wie nawet czy ma do niej prawo. Primrose jednak skutecznie odpędza jego lęki udowadniając, że po odbyciu wieloletniego wyroku musi nie tyle uczyć się wszystkiego od nowa, co odkrywać w sobie zapomniane umiejętności, takie jak: zdolność do kochania, bliskości, przywiązania się. Wszystkie te uczucia drzemią w każdym człowieku, czekając tylko odpowiedni moment, by się ujawnić. Ale więzień to mimo wszystko osoba z „jakąś” przeszłością, bynajmniej niewzorową. Zrozumiałym więc wydaje się być lęk Georgiany o swoją córkę. Pomimo swej ogromnej sympatii dla Colina, kobiecie trudno jest oddać własne dziecko w ręce, które już raz splamiły się krwią. Colin jednak, podobnie jak większość przebywających w Edgefield więźniów, nie jest ani seryjnym mordercą, ani okrutnym gwałcicielem. Został skazany za nieumyślne zabójstwo brata, którego przyłapał w łóżku ze swoją ówczesną dziewczyną. Od tego momentu przestał istnieć dla swoich rodziców, sam też nigdy sobie nie wybaczył. Problem z zaufaniem i uwierzeniem takim osobom dowodzi jednej istotnej rzeczy – zawsze już będą oni mieli „pod górkę”, zawsze też będzie się od nich dużo więcej wymagać. Swoim zachowaniem cały czas muszą udowadniać, że żałują tego, co zrobili i pragną znów normalnie funkcjonować. Jednakże wcale nie gwarantuje to przychylności otoczenia. W sytuacji kradzieży cennych dzieł z domu dwojga mężczyzn, dla których wspólnie z Georgianą urządzali ogród, oczywiście wszystkie podejrzenia kierują się na nich. Po raz kolejny okazuje się, że większość ludzi ceni wygodę i proste rozwiązania. Wobec tak oczywistych dowodów i ewidentnego zestawienia faktów inny układ zdarzeń nikomu nie przychodzi nawet do głowy. Owe „oczywistości” zostają później wyjaśnione, a więźniowie oczyszczeni z zarzutów, co musiało zapewne wzbudzić niemały gniew przeciwników resocjalizacji, uważających, iż skazanych powinno traktować się jednakowo, bez względu na okoliczności popełnionego czynu.
Wszystko brzmi jak sielanka. Do zwieńczenia dzieła brakuje tylko lukrowego zakończenia. Ale nie zapominajmy, że w filmie wyraźnie widać „brytyjską rękę”, która stawia przede wszystkim na wiarygodność i prawdopodobieństwo. Wobec tego, nie znajdziemy tu happy endu w iście hollywoodzkim stylu. Mężczyźni nie zdobywają żadnego miejsca w konkursie „Hampton Court Flower Show”. Zostają za to zauważeni przez samą królową, która zaprasza ich do siebie. I tutaj już brytyjskość w każdym calu – wyróżnienie monarchini traktowane jest jako nie lada zaszczyt, przy którym bledną wszelkie nagrody.
Wspaniałe aktorstwo i świetna muzyka znakomicie dopełniają obrazu. Dość wymienić odtwórców głównych ról, którzy bezbłędnie i z wielkim wyczuciem stworzyli charaktery granych przez siebie postaci. Clive Owen doskonale sprawdza się jako typ milczący i zamknięty w sobie. Helen Mirren z kolei genialnie zagrała specjalistkę w dziedzinie ogrodów, profesjonalistkę pod każdym względem, choć nieco cyniczną, chłodną i wyniosłą. No i oczywiście uwielbiany przeze mnie za rolę w „Martwym farciarzu” – David Kelly. Wystarczy dodać do tego przepiękne piosenki takich twórców jak: U2, Bruce Springsteen, Sting, Tears for Fears czy Elton John, by można było z powodzeniem uznać film za dorównujący innym brytyjskim dziełom z gatunku komediodramatu.
„Zielone kraty” zawierają w sobie być może banalną i trochę sentymentalną historię, ale i niosącą przy tym jakiś piękny i pozytywny przekaz. Przeszłość nie zawsze nas satysfakcjonuje, czasem wolelibyśmy o niej zapomnieć. Film uczy, że najpierw trzeba się z nią pogodzić, by móc postawić krok naprzód. To, że wiele razy popełniamy błędy nie oznacza jeszcze, że nie zasługujemy na drugą szansę. Ważne jednak, by samemu sobie tej szansy nie odbierać, bo to jedyna okazja na bycie dobrym i szczęśliwym w tym życiu.
Realizując swoją wizję o ogrodzie polnych kwiatów, Colin mówi, że „chce pokazać piękno tam, gdzie nikt go nie dostrzega.” Czy ma tu na myśli wyłącznie ogród? Z tym pytaniem zostawiam już wszystkich oglądających…
Tytuł oryginalny: Greenfingers, The
Reżyseria: Joel Hershman
Scenariusz: Joel Hershman
Zdjęcia: John Daly
Muzyka: Guy Dagul
Produkcja: USA/Wielka Brytania
Gatunek: komediodramat
Data premiery (Świat): 10.09.2000
Data premiery (Polska): –
Czas trwania: 91 minut
Obsada: Clive Owen, Helen Mirren, David Kelly, Warren Clarke, Danny Dyer, Adam Fogerty, Paterson Joseph, Natasha Little, Peter Guinness