Przemiana głównego bohatera na podstawie postaci Bilba Bagginsa i Hancocka

Motyw przemiany wewnętrznej bohatera jest obecny w literaturze od dawna. Już w starożytności artyści byli zainteresowani tym tematem i próbowali go zgłębić. Liczne przemiany można zauważyć w mitologii czy Biblii np. nawrócenie Św. Pawła i zmiana imienia z Szawła na Pawła. Wielu poetów fascynowało się zmiennością człowieka i jak do niej dochodzi. Jednym z nich był Owidiusz, który poświęcił tej problematyce jedno ze swoich najważniejszych dzieł, czyli Metamorfozy. Utwór, złożony z ponad 250 mitów pokazuje ludzkie dylematy i pokazuje wiele ludzkich namiętności. Jednak przeobrażenia nie dokonują się tylko w dosłownym sensie. Zmienia się także artystyczny kształt prac Owidiusza, który z poety – elegika, zmienia się w poetę – epika.
Często przemiany głównych bohaterów we współczesnych utworach czy filmach są wyraźnie pokazane. Z dobrego staje się zły lub na odwrót albo zmienia się jego wygląd zewnętrzny. Jednak są także „głębsze” przemiany – bohater dojrzewa, zaczyna inaczej postrzegać świat i siebie. Jego metamorfoza nie dokonuje się nagle, przychodzi z czasem, pod wpływem pewnych czynników i ludzi. Bilbo Baggins i Hancock przechodzą metamorfozy, które zmieniają ich życie. Myślę, że mogę zaryzykować stwierdzenie, że na lepsze.
„W pewnej dziurze w ziemi mieszkał sobie hobbit”[1]. Tak właśnie, zaczyna się powieść, która miała być początkowo bajką dla dzieci, ale zamieniła się w coś o wiele większego. Pierwsze parę stron sugeruje, że będzie to kolejna śmieszna, opowiastka o pewnej przygodzie. Nic bardziej mylnego. Bilbo Bagginsa, poznajemy jako majętnego hobbita, solidnego i porządnego, wręcz kopię swojego ojca. Przewidywalny, szanowany przez sąsiadów i otoczenie, zawsze opanowany, nigdy nie robi niczego niespodziewanego czy niebezpiecznego. Ceniący sobie spokój, brak przygód i stałe godziny posiłków. Zwyczajna, niewyróżniająca się niczym, wręcz nudna postać. Tak zostaje czytelnikowi przedstawiony hobbit na początku powieści. Z pewnością, nie jest to bohater, który miałby przemierzać nieznane krainy, stawiać czoła wielu groźnym niebezpieczeństwom czy zaskakiwać w najbardziej niespodziewanych sytuacjach. Brak mu ducha przygody i chęci poznania świata. Jak tak skonstruowany protagonista ma być jednym z najważniejszych charakterów całej opowieści? Wszystko wyjaśnia fakt, że taki opis Bilba, charakteryzuje go na początku całej powieści, czyli przed metamorfozą, która dokonuje się w nim przez następne strony, skończywszy na 350 stronie, gdy otrzymujemy obraz kompletnie innej osoby niż na stronie 11.
Głównego bohatera „Hancocka”,w reżyserii Petera Berga, widzimy już w pierwszej minucie filmu, jednak widok raczej nikogo nie zachwyca [2]. Pijak, który całe dnie spędza na piciu, brudny, nieogolony, sypiający na ławce w miejscu publicznym, mający nadnaturalne zdolności, które zawsze powodują szkody. Egoista, który za nic ma prawo czy konstytucje. Nie najlepszy obraz superbohatera, który ma dawać innym przykład, być dobrym i porządnym człowiekiem. Mało kto, jeśli ktokolwiek, lubi takie postacie. Fakt ratuje ludzi, ale to nie upoważnia go do bycia ordynarnym wobec nich czy nieprzestrzegania prawa, które nie zna wyjątków. Przez mieszkańców Los Angeles jest określany jako dupek, idiota czy kretyn. Nie najlepsze określania osoby, która chroni innych przed bandytami i obniża poziom przestępczości. Niestety, te czyny są pomijane, ponieważ są przesłaniane wielomilionowymi stratami pieniężnymi spowodowanymi przez niego, jego uzależnieniem od alkoholu czy obrażaniem wszystkich. Także jego ubiór nie zachęca nas do polubienia go. Chodzi w jakiś brudnych, wytartych dresach, poplamionych koszulkach i brudnej czapce z orłem. Od samego początku reżyser tak kreuje jego postać, aby każdy, kto ogląda film nie żywił pozytywnych uczuć do Hancocka.
Jednak z biegiem czasu i wydarzeń wszystko kompletnie się zmienia. Człowiek o nadludzkich zdolnościach naprawdę zostaje superbohaterem, w pełnym rozumieniu tego słowa. Według internetowego słownika języka polskiego superbohater to:
bohater komiksu, filmu animowanego, fabularnego itp. walczący ze złem,[…] mający ponadprzeciętne, często nadludzkie, zdolności (np. umiejętność latania, wielką siłę), zwykle ubrany w charakterystyczny kostium[3].
Wszystko, co jest zawarte w definicji tego słowa, zostało odzwierciedlone w nowej odsłonie Hancocka. Tak jak metamorfoza Bilba Bagginsa nie jest widoczna gołym okiem, do której wrócę za chwilę, u Johna widać to od razu.
Bohater jest umyty, porządnie ogolony, nie nosi brudnej czapki ani zdezelowanych ubrań. Ma na sobie obcisły strój, charakterystyczny dla wyobrażenia o superbohaterze oraz pasujące okulary przeciwsłoneczne. Nawet znaczący dla mężczyzny orzeł się pojawił, nosi go na plecach. Już na sam jego widok każdy zaczyna go inaczej traktować. Nie wygląda jak bezdomny tylko bohater. Bo i nim jest. Zyskał szacunek mieszkańców Los Angeles, na który do końca zasłużył. Przestał niszczyć miasto, nie przynosząc nowych strat, tylko je ratując, stał się mniej opryskliwy dla wszystkich, nie czuć od niego alkoholu – przestał pić. Ludzie zaczęli wiwatować na jego cześć po udanej akcji, ponieważ w końcu czuli, że dostali prawdziwego bohatera, który jest wart każdych braw. Społeczeństwo, wreszcie może się czuć bezpiecznie w jego otoczeniu, bo wiedzą, że nagle nie wyląduje na ich drogim aucie czy też nie rozwali pół drogi, wzbijając się w powietrze.
Drogi Pan Baggins nie przechodzi takiej samej przemiany jak Hancock. Nie zmienia diametralnie ubioru, nie zapuszcza brody czy też nie zyskuje niesamowitych umiejętności. Jego metamorfoza zachodzi głęboko w nim. Przewartościowuje jego system wartości i inaczej układa piramidę swoich potrzeb. Zaczął postrzegać niektóre rzeczy zupełnie przeciwnie niż przed wyprawą do Samotnej Góry. Jego ponury i pospolity dom stał się, po powrocie cudowny i jedyny w swoim rodzaju. Przestał bać się przygód i niespodziewanych gości. Świat, który tak bardzo chciał poznawać z książek, stał się rzeczywistością. Zrozumiał, że istnieją zupełnie inne, niesamowite piękne, ale także śmiertelnie niebezpieczne, dalekie krainy, które tylko czekają na ich odkrycie. On sam, zmienił się nie do poznania. Zaczął być nieprzewidywalny, żądny przygód, odważny, przestał się przejmować porami posiłków, nie dbał już tak samo o haftowane serwetki czy zabytkową porcelanę matki. Potrafił wyjść na spacer i nie wracać przez parę dni, bo zachciało mu się odwiedzić znajome elfy. Hobbici przestali go traktować poważnie. Przestali się liczyć z jego zdaniem czy opinią. Zaczął być powszechnie uważany za dziwaka. Stał się odmieńcem. Tym samym stracił szacunek sąsiadów i dobrą reputację, która była wcześniej dla niego ważna. Po przemianie przestał się przejmować czymś tak małostkowym, jak nieposzlakowana opinia, słusznie zresztą. Stracił szacunek chciwych i zazdrosnych sąsiadów, zyskując poszanowanie wśród starszych ludów Śródziemia, takich jak elfowie i krasnoludowie. W końcu zaczął się cieszyć życiem i czerpać z niego garściami, był zadowolony z siebie i swoich wyczynów. Połączył swoją Bagginsową i Tookową osobowość w jedną. Potrafił spędzać całe dnie czytając książkę albo paląc fajkę, ale nie powstrzymywało go to przed różnymi przygodami.
Obie te metamorfozy zmieniają superbohatera i hobbita na lepsze, jednak powody, dlaczego ewoluowali są zupełnie inne. Spójrzmy na Bilba. Prowadzi spokojne, dostatnie życie, jest powszechnie szanowany i lubiany, kto chciałby to zmieniać. Wyrusza na wyprawę za sprawą impulsu, którego do końca nie rozumie. Krasnoludowie ledwo na niego patrzą, nie szanują go, w sumie z chęcią by się go pozbyły. Cały proces jego metamorfozy jest rozciągnięty w czasie trwania podróży. Bilbo nie zdawał sobie do końca sprawy, przynajmniej na początku, że podejmując trzy najistotniejsze decyzje, w drodze na Samotną Górę, nie tylko zaważy na losach całej wyprawy, ale także zacznie przeobrażać się w kogoś innego. Przestaje być bierną ofiarą przygody, zaczyna coraz bardziej w niej uczestniczyć. Tak naprawdę, to nie krasnoludowie czy Gandalf przyczynili się do jego przemiany, tylko siły zewnętrzne. Sytuacje takie jak obudzenie się samemu w ciemnych lochach goblinów czy dobycie miecza, aby ochronić życie przed ogromnymi pająkami – momenty, w których hobbit musiał wybierać między życiem a śmiercią. Zadecydował instynkt przetrwania. Po tych wydarzeniach zaczął być odważniejszy, silniejszy, prawdopodobnie nieświadomie, zrozumiał, że może być częścią tej wyprawy, tak samo, jak krasnoludowie – jej pełnoprawnym członkiem. Potem, każde inne, ważne decyzje przychodziły łatwiej, ponieważ był już w trakcie przeobrażania się, chociaż sam tego nie dostrzegał na początku.
Natomiast u Hancocka było zupełnie inaczej. W końcu na jego drodze trafiła się osoba, która postanowiła mu pomóc, wierzyła, że może się zmienić. Decyzji o jego przemianie nie podjął Ray, który go nakierowywał, tylko on sam. Po oficjalnym nakazie aresztowania nie miał już nic więcej do stracenia. W końcu i tak wszyscy go mają za wulgarnego pijaka, który przynosi tylko nowe szkody miastu, więc co ma do stracenia – nic. Jeśli miał szansę stać się lepszym człowiekiem, szanowanym i lubianym to, czemu nie? Przecież nadludzkie umiejętności nie powodują, że jest bezuczuciowy, też chciałby być akceptowany, a z mocą Raya, faktycznie mogłoby do tego dojść. John dostrzega szansę dla siebie, na lepsze życie, bez obelg i pretensji, widzi szansę dla siebie. Nie potrafi już dłużej udawać, że mu nie zależy, wiara Raya w niego, powoduje, że naprawdę chce się zmienić, tylko, podobnie jak większość osób, nie wie jak. Nie potrafi sam tego dokonać, potrzebuje przewodnika, kogoś, kto powie mu co robi źle i jak to zmienić. Taką osobą jest właśnie Ray, który jako idealista dostrzega to, czego inni nie widzą – że Hancock jest dobrym człowiekiem, który trochę się pogubił w życiu i nie wie jak zacząć od nowa. Oddaje siebie i swoją przyszłość w ręce mężczyzny, który wierzy, że z jego pomocą, zmieni się na lepsze i będzie bohaterem, którego mieszkańcy Los Angeles chcą.
Wówczas hobbit wsunął na palec pierścień. Świadom, że pogłos może go zdradzić, przykładał większą niż zwykle uwagę do tego, by nie czynić żadnego hałasu, gdy skradał się bezdźwięcznie w dół, w ciemność. Choć drżał, ze strachu, jego twarz miała zacięty i ponury wyraz. Był to już zupełnie inny hobbit niż ten, który dawno temu wybiegł z Bag End bez chustki do nosa. Dawno już zapomniał o chustkach. Sprawdził, czy miecz gładko wychodzi z pochwy, zacisnął pas i ruszył naprzód.[4]
Zejście Bilba w głąb Góry w poszukiwaniu smoka stanowi decydujący moment w jego życiu. Jest to trzeci, a zarazem najważniejszy punkt zwrotny w jego życiu. Znajdując się sam w ciemności, bez przyjaciół, światła dziennego, znalazł się w sytuacji bardzo podobnej do tej, w której znajdował się podczas dwóch wcześniejszych punktów zwrotnych. Został bezwolnie wepchnięty w wir przygody i niebezpieczeństw, pozostawał bierny, nie przyjmując roli włamywacza, którą narzucili mu krasnoludowie i Gandalf. Na samym początku, za pierwszym razem, obudził się w ciemnych jaskiniach goblinów, w których był zupełnie sam. Za drugim razem ocknął się w Mrocznej Puszczy, w której nie dochodziło żadne światło, a wielki, przerażający pająk oplatał mu nogi pajęczyną, aby go potem zjeść. Teraz, znów jest sam, w ciemności, zdany tylko na siebie, bez niczyjej pomocy. Jednak teraz, sytuacja różni się od wcześniejszych. W tunelach goblinów i zakamarkach Mrocznej Puszczy musiał walczyć o życie. Do wyboru miał śmierć w ciemnościach albo podjęcie walki i ruszenie przed siebie, aby znaleźć wyjście. Jak zauważa Corey Olsen „Za trzecim razem nie zasypia ani nie traci przytomności i nie budzi się w samotności; tym razem z rozmysłem odwraca się od przyjaciół i słonecznego światła i schodzi w mrok”[5]. Więc Bilbo nie walczy już o życie czy przetrwanie, jest to jego świadoma decyzja. Nie zależała ona od instynktu czy strachu, tylko od przekonania odważnego hobbita, który chciał wywiązać się ze swojej części umowy. Podjął przypisaną mu rolę włamywacza i doskonale wiedząc, co ona oznacza ruszył na spotkanie ze Smaugiem. Jednak będąc w tym najważniejszym punkcie zwrotnym w jego życiu miał chwilę zawahania.
W tym momencie Bilbo się zatrzymał. Podjęcie dalszej wędrówki w dół korytarza stanowiło najodważniejszy czyn, jakiego kiedykolwiek dokonał. W porównaniu z tym wstrząsające zdarzenia, które miały mieć miejsce później, były po prostu niczym. Prawdziwą bitwę stoczył samotnie, w tunelu, zanim jeszcze ujrzał grozę, oczekującą go u kresu drogi. Po krótkim postoju ruszył naprzód[6].
Bilbo zrobił ten ostatni krok, znalazł w sobie dość siły i odwagi, aby ruszyć dalej. Zdobywając się na ten stanowczy czyn, po którym nie było odwrotu, ruszył w głąb ciemności. Mając w pamięci hobbita przed wyprawą, który na samą wzmiankę o śmierci i niebezpieczeństwach padał na podłogę, trudno uwierzyć, że to ten sam Bilbo Baggins. Wiedząc, że zbliża się do jaskini smoka, w której w każdej chwili może zginąć, jest opanowany i zdecydowany. Co prawda, nie pozbył się całkowicie swoich Bagginsowych zwyczajów i nawet skradając się do Smauga narzeka na chciwość krasnoludów i wraca myślami do swojej norki. Jednak, mijając trzeci, zarazem najważniejszy punkt zwrotny, w końcu trafia do miejsca, w którym dwie jego osobowości mogą razem współistnieć i nie przeszkadzać sobie. Zapewniają mu siłę do walki ze złem, samym sobą i napędzają go do dalszych nadzwyczajnych czynów. Bilbo Baggins, którego poznaliśmy na początku powieści, przeistoczył się w nowego Bilba Bagginsa – zacnego i uczciwego włamywacza i złodzieja, dzielnego hobbita, który sięga po miecz, aby uratować przyjaciół, pomóc im odzyskać utracony dom, potrafi obejść się bez chusteczek do nosa czy regularnych posiłków. Dopasował rolę włamywacza, którą przypisywano mu od pierwszych stron powieści, do swojego hobbickiego świata.
Momentem, który zadecydował o dalszym życiu Hancocka nie jest decyzja o poddaniu się karze pozbawienia wolności ani nawet oddaniu swojego losu, w ręce Raya. Jest to scena w więzieniu, kiedy nie trafiając piłką do koszykówki, skacze poza mury więzienia, aby ją wziąć. Tu mieści się przełomowa chwila w jego życiu. Nie oszukujmy się, to, że jest w zakładzie karnym nie jest zasługą władz czy nakazu aresztowania – Hancock sam o tym zadecydował. Pójście do więzienie było spowodowane jego dobrą wolą. W momencie, w którym wrócił do zakładu karnego, udowodnił innym i sobie, że naprawdę jest gotów poddać się karze. Nie stchórzył, nie uciekł, nie stwierdził, że poudawał dość długo i koniec z tym. Zamiast wolności i dalszego życia włóczęgi i dupka, wybrał ograniczenie wolności i walkę o własną przyszłość. Podobnie jak Bilbo, miał chwilę zawahania, ale pokonał ją. Stoczył walkę sam ze sobą, najniebezpieczniejszą ze wszystkich i zwyciężył. Zaczął uczestniczyć w terapii antyalkoholowej i kontrolowania gniewu, Ray przy każdym spotkaniu tłumaczył mu gdzie popełnił błędy i jak im zaradzić. Hancock stawił czoła swoim własnym demonom, które przez ostatnie kilkadziesiąt lat zdominowały go i nie pozwoliły cieszyć się życiem ani mieć dobrej reputacji. Udowodnił innym, ale przede wszystkim sobie, że jest coś wart, że potrafi pomagać, nie wyrządzając przy tym większych szkód, szanować pracę policji i innych służb mundurowych, ale także zwyczajnych ludzi. Zaczął być bohaterem, którego mieszkańcy Los Angeles chcieli. Pokazał, że potrafi nim być. Przeszedł całkowitą przemianę, zarówno zewnętrzną, jak i tą bardziej znaczącą i istotną – wewnętrzną. Powoli odradzał swoje życie i reputację z popiołów.
Metamorfozy, które dotknęły Bilba i Hancocka, można uznać za udane. Nie byli tymi samymi osobami na początku i końcu drogi, którą musieli pokonać. Obaj więcej zyskali niż stracili na swoich przemianach. Bilbo przestał poznawać świat za pomocą książek, tylko faktycznych przygód, zaczął cieszyć się zarówno dużymi, jak i małymi rzeczami, doceniać możliwość przeżycia następnego dnia, zyskał nowych przyjaciół w odległych krainach, przestał przejmować się błahymi rzeczami, poznał piękno nieznanego dotychczas świata. Za to wszystko zapłacił dobrym imieniem i reputacją. Od momentu powrotu z wyprawy do opuszczenia Shire, wiele lat później, stał się samotnym dziwakiem, tylko dzieci słuchały jego opowieści o trollach i goblinach, przestano zapraszać go na jakiekolwiek przyjęcia, stracił szacunek sąsiadów, odcięto się od niego. Jednak dla niego samego to, co stracił, przestało się liczyć. Osiągnął spokój i równowagę i pozostał szczęśliwy do końca swoich dni. Nie był już tym samym hobbitem, którym kiedyś był. Hancock natomiast zyskał szacunek, uznanie i sympatię ludzi, przestał pić, dopuścił do siebie osobę, która została jego najlepszym przyjacielem, pogodził się ze swoją naturą i zaakceptował ją. Stał się bohaterem, którym w głębi duszy chciał zostać. Sądzę, że w tym przypadku nie mogę mówić o żadnej stracie. W tym jednym aspekcie Hancock przewyższa w pewnym sensie Bilba. Jednak gdyby spojrzeć na to z drugiej strony, Bilbo miał wiele do stracenia, on – nie. „Choć nikt nie może cofnąć się w czasie i zmienić początku na zupełnie inny, to każdy może zacząć dziś i stworzyć całkiem nowe zakończenie”[7] i to właśnie zrobił hobbit Bilbo Baggins i superbohater John Hancock.
[1] J.R.R.Tolkien
, Hobbit, Warszawa 2012, s.11
[2] Hancock, reż. Peter Berg, 2008r., 1,40min
[3] https://sjp.pl/superbohater
[4] J.R.R.Tolkien, Hobbit, Warszawa 2012, s.247
[5] Corey Olsen, Odkrywanie Hobbita J.R.R.Tolkiena, s. 222
[6] J.R.R.Tolkien, Hobbit, Warszawa 2012, s. 248
[7] Carl Bard