Avatar (2009)

James Cameron – człowiek od „Terminatora” i „Titanica”. Po 12 letniej przerwie wyreżyserował kolejny fabularny film – „Avatar”. O tym filmie mówiło się już w latach 90., ale według Camerona technologia filmowa nie była dość rozwinięta. No, więc po kilkunastu latach wrócił do swojego projektu. „Avatar” praktycznie był już gotowy pod koniec 2007 roku, ale nad wizualnym upiększeniem w procesie post-produkcji pracowano jeszcze całe dwa lata. Od pół roku na każdym portalu filmowym szumiono o filmie Camerona, jedni byli pewni, że to będzie kamień milowy, inni, że to tylko wiele szumu o zwykły film w 3D.
Nie zwlekając zbyt długo postanowiłem zobaczyć kolejne rozpieszczone dziecko Camerona z nadzieją, że chociaż raz szumne zapowiedzi nie będą nakręcały ludzi na niepotrzebne wydanie kilkunastu złotych.
Co wypada wiedzieć o fabule: Kaleki weteran wojenny – Jake Sully, zostaje zaangażowany w projekt o nazwie „Avatar”. Polega on na tym, że osoba kieruje specjalnie stworzonym stworem z plemienia Na’vi. Bowiem właśnie plemię Na’vi, ( które co ciekawe całkiem nieźle radzi sobie z angielskim, cóż, popularny język) zamieszkuje księżyc – Pandorę, gdzie znajduje się wiele cennych złóż surowców. Jednak by je zdobyć, trzeba „wykurzyć” wyrośnięte koty z ich ziemi. Sully zadamawia się u tubylców i zakochuje w Neytiri…
Jak widać wątek miłosny w każdym filmie jest nieunikniony. Nawet między humanoidalną podróbą człowieka a kalekim żołnierzem. Poza tym fabuła układa się w całkiem zgrabną opowieść scence-fiction. Jednak w miarę upływu czasu film Camerona zatapia się w wyświechtane schematy od stóp do głów.
Co z aktorami… Cóż, na pierwszym planie występuje Sam Worthington, który zagrał moim zdaniem bez wyrazu. Dużo ciekawiej ogląda się go w ciele swojego avatara. Natomiast w kolejną podróż kosmiczną wyruszyła Sigourney Weaver, tym razem nie jako porucznik Ellen Ripley a doktor Grace Augustine. Jej gra stała na równie wysokim poziomie, co 30 lat temu w konfrontacji z 8. pasażerem dobrze znanego nam statku. Ciężko ocenić mi grę Zoe Saldany, gdyż przez cały film pokryta była niebieską farbą z brokatem.. Mimo wszystko prezentowała się przekonująco.
Jednak publiczność hucznie zgromadzona w salach kinowych zapewne głównie liczyła na wizualne piękno i kapitalne efekty specjalne. I mogę z całą pewnością powiedzieć, że to dostała. „Avatar” to kumulacja dokonań techników graficznych ostatnich lat. Tym, co według mnie Cameronowi i innym członkom ekipy udało się najlepiej, jest las na Pandorze. Widać tam ponad 50 odcieniów zieleni. Wszystko jest takie naturalne, co świadczy o wielkiej precyzyjności. Las oprócz dziwnych i przepięknie zrobionych roślin, to miejsce potyczki komandosów z mieszkańcami Pandory. Przy takim nakładzie finansowym i te momenty filmu zrobione są świetnie. Do walk dołączają jeszcze naprawdę dziwaczne, aczkolwiek bardzo groźne zwierzęta, stworzone również z wielkim rozmachem.
Co jest ważne praktycznie w każdym filmie, a szczególnie w technologii 3D, to żywe uczestnictwo widza w akcji. I to udało się Cameronowi perfekcyjnie. Najlepiej można wyczuć to we wspomnianym już wyżej lesie (a właściwie chyba dżunglą, kto by to wiedział).
Do tego dodać jak zawsze monumentalną przy tego typu produkcjach muzykę – efekt większy niż po zatopieniu „Titanica”.
Czy „Avatar” to kamień milowy? Myślę, że to ważny film, który prezentuje znakomite dokonania w dziedzinie technologii filmowej. Ale żeby kamień milowy? Przynajmniej mi ciężko to stwierdzić. Tak, czy inaczej polecam nacieszenie oczu jednym, a może wieloma seansami „Avatara”, lekko zepsutymi przez ograne schematy. KONIECZNIE W KINIE.
Ocena: 7/10
Tytuł oryginalny: Avatar
Reżyseria: James Cameron
Scenariusz: James Cameron
Zdjęcia: Mauro Fiore
Muzyka: James Horner
Produkcja: USA
Gatunek: Science-Fiction
Data premiery (Świat): 10.12.2009
Data premiery (Polska): 25.12.2009
Czas trwania: 162 minut
Obsada: Sam Worthington, Zoe Saldana, Stephen Lang, Wes Studi, Joesl Moore.