Piraci z Karaibów: Na nieznanych wodach / Pirates of the Caribbean: On Stranger Tides (2011)

Roba Marshalla czekało trudne zadanie – pociągnąć serię, która na całym świecie wypracowała sobie markę najlepszej przygody XXI wieku. Trylogia Verbinskiego wykształciła wręcz nowy typ pirata, który nosi imię Jack Sparrow i który stał się znakiem rozpoznawczym „Piratów…”. Jednak nowy reżyser to nowa forma, nowe podejście do tematu. I tutaj nie obyło się bez zmian, o których napiszę już za chwilę.
W „Na nieznanych wodach” nasz ekscentryczny kapitan w towarzystwie swojej dawnej miłości – Angelici oraz jej ojca – legendarnego Czarnobrodego, wyruszy w podróż do Źródła Wiecznej Młodości. W tej wyprawie nie będą jednak osamotnieni, gdyż po piętach depczeć im będzie nieustępliwy Kapitan Barbossa z oddziałami Jego Królewskiej Mości, który ma z Czarnobrodym do wyrównania pewne rachunki.
Oglądając czwórkę „Piratów…” nie trudno odnieść wrażenie, że gdzieś zniknęły te mroki poprzednich części, już nie czuć tych dreszczy, brakuje tajemniczości. W istocie Marshall zerwał z mroczną trylogią Verbinskiego, dając od siebie więcej (momentami nieco nachalnego) humoru, który przynajmniej częściowo rekompensuje brak tego pierwiastka grozy, bez którego choćby „Na nieznanych wodach” nie jest tak dobre, jak „Klątwa Czarnej Perły”.
Twórca „Chicago” mocno również przejaskrawił postacie. Kilka scen ze Sparrowem lub Barbossą niebezpiecznie graniczy wręcz z farsą, której chyba żaden fan tej przygody nie chciałby uświadczyć. Na szczęście Depp i Rush to prawdziwi artyści, którzy po raz kolejny pokazali swój aktorski warsztat z jak najlepszej strony. Martwi za to brak pełnej temperamentu roli kobiecej, której oczekiwałem po Penélope Cruz. Postać Angelici wypada blado w porównaniu z Elizabeth Swann znaną z wcześniejszych części.
Nie pomógł także scenariusz, który obfituje w bardzo irytujący wątek miłosny SPOILER między syreną a kaznodzieją KONIEC SPOILERA. Zresztą same gry słowne Sparrowa z Angelicą są łudzącą podobne do tych z Elizabeth i tak naprawdę niczego nowego nie pokazują.
Marshall nie potrafił nawet odkupić wyżej wymienionych wad widowiskowością, której jest jak na lekarstwo. Razi szczególnie końcowa bitwa, która była nijaka, a powinna być przecież epicka. Zmarnowano w dodatku potencjał 3D, które to winno w scenach morskich (czyli większości filmu) robić wrażenie, a tymczasem ujawnia się w ledwie kilku fragmentach.
Mimo wszystkich wypunktowanych przeze mnie wpadek nowych „Piratów…”, film jest jak najbardziej przyjemny w odbiorze, perfekcyjny technicznie – zwłaszcza zdjęcia i charakteryzacja (zresztą w tym aspekcie zawsze bez zmian). No i oczywiście pełen znanych i lubianych motywów muzycznych, bez których „Piraci…” nie byliby już tym samym.
Ocena: 6/10
PS. Moim zdaniem esencja tej pirackiej przygody została przyskrzyniona już przy okazji kręcenia dwójki i trójki jednocześnie, kiedy między tymi częściami nastąpiła jedynie roczna przerwa, przez co „Na krańcu świata” skutecznie (acz niepożądanie) przysyciło mnie i od tamtej pory ani razu nie miałem ochoty odświeżać żadnej z części trylogii. Po filmie Marshalla zapał mi się odnowił, co zapewne niedługo zaowocuje przypomnieniem obrazów Verbinskiego.
Tytuł oryginalny: Pirates of the Caribbean: On Stranger Tides
Reżyseria: Rob Marshall
Scenariusz: Terry Rossio, Ted Elliott
Zdjęcia: Dariusz Wolski
Muzyka: Hans Zimmer
Produkcja: USA
Gatunek: Fantasy, Przygodowy
Data premiery (Świat): 11.05.2011
Data premiery (Polska): 20.05.2011
Czas trwania: 137 min
Obsada: Johnny Depp, Penélope Cruz, Geoffrey Rush, Ian McShane, Kevin McNally
Zupełnie się nie zgadzam! Myśle że to najlepsza cz. PZK <3. Penelope Cruz była świetna