Cry Macho (2021) – spowiedź Clinta Eastwooda

Kogut bez maski.
Niektórzy mogą gorzko stwierdzić, że sędziwy Eastwood, sztywny jak gdyby pił mleko zmieszane z gipsem, bardziej pasuje do słynnego muzeum figur woskowych Madame Tussaud w Londynie, niż do kolejnej wielkiej filmowej produkcji, ale to tylko złudzenie. Clint, jako aktor i reżyser nadal ma sporo do zaoferowania. „Cry Macho” to ciekawie sfilmowana, poruszająca opowieść o przyjaźni, drodze i dojrzewaniu do spraw naprawdę istotnych.
Texas. Rok 1979. Emerytowana gwiazda rodeo i hodowca koni, Mike Milo, udaje się do Meksyku w celu odnalezienia syna swojego byłego szefa, właściciela ogromnego rancho. Misja powodzi się, ale droga powrotna zaczyna się niebezpiecznie komplikować. Podróż w stronę Texasu staje się okazją do rozliczenia z własną przeszłością.
„Kiedy jesteśmy młodzi, szybko wydaje się nam, że już dobrze znamy wszystkie odpowiedzi, natomiast z wiekiem pojmujemy, że to nieprawda. Może to zabrzmieć dziwnie, ale to jedyna korzyść z podeszłego wieku: jest czas, żeby dojść do wniosku, że w końcu wiemy tak mało…” – mówił Clint Eastwood w udzielonym niedawno wywiadzie dla francuskiego „Le Figaro”. Te słowa są dobrą promocją „Cry Macho”. Pokazują, że Eastwooda niewiele obchodzi zdanie innych filmowców, a on sam, dzięki swoim doświadczeniom złapał niezbędny dystans. Nie pragnie poklasku ani zachwytu środowiska. Po prostu dzieli się swoimi przemyśleniami.
W filmie „Przemytnik” (2018) w jednej ze scen pojawia się dialog, który ciekawie odnosi się do całej filmowej twórczości Eastwooda. Pewnego dnia, tytułowy bohater, Earl Stone, po pracy zajeżdża na kolację do przydrożnej knajpy. Tam niespodziewanie spotyka młodego agenta DEA Colina Batesa, którego pracą jest tropienie szmuglerów narkotyków. Sędziwy Earl Stone (Clint Eastwood) dobrze się maskuje – nikt nie wie o jego przemytniczym zajęciu, a agent nawet się nie domyśla, że spotkał obiekt swojego śledztwa. Wywiązuje się sympatyczna, kurtuazyjna rozmowa. Bates mówi jakby na pożegnanie:
– Dobrze jest pogadać czasem z jednym z Was.
– Jednym z nas? – dziwi się Earl Stone.
– Żyje Pan tak długo, że wali bez ogródek.
– Zawsze taki byłem.
„Czy wierzysz, że jesteśmy bożymi dziećmi?”
Co to znaczy być macho? W Ameryce Łacińskiej bycie macho oznacza bycie mężczyzną. Pełnokrwistym, samodzielnym i odważnym. Zaczepnym, trochę agresywnym. Macho ma duży biceps i ogromne poczucie własnej wartości. Macho chce dominować.
Niemal cała akcja najnowszego „Cry Macho” toczy się w Meksyku, gdzie szczególnie mocno zakorzeniona jest kultura maczyzmu. Nic dziwnego, że właśnie tam Eastwood snuje opowieść na temat zmieniającego się w jego oczach pojmowania męskości. Zresztą nietrudno zauważyć, że cały scenariusz oparty na książce N. Richarda Nasha, jest wręcz stworzony dla Eastwooda – aktora, który wielokrotnie flirtował z gatunkami nawiązującymi do klasycznych westernów. Clintowi, jak nikomu innemu, do twarzy jest z szerokim, kowbojskim kapeluszem.
„Cry Macho” pozostał niedoceniony przez filmową krytykę. Niektórzy mówią, że sędziwy Eastwood, sztywny jak gdyby pił mleko zmieszane z gipsem, bardziej pasuje do słynnego muzeum figur woskowych Madame Tussaud w Londynie, aniżeli do kolejnej filmowej produkcji. Jednakże, mam wrażenie, że, patrząc powierzchownie na ten film, wyrządza mu się wielką krzywdę. „Cry Macho” to przede wszystkim próba rozliczenia się z własnym życiem
, zmierzenia się ze swoją przeszłością.
Jedną z najważniejszych scen całego filmu jest moment, kiedy stary kowboj wraz z chłopcem postanawiają przenocować w kapliczce Matki Bożej z Guadalupe, w jednym z prowincjonalnych, meksykańskich miasteczek. Kiedy sposobią się do spoczynku, Rafa nieoczekiwanie pyta swojego starszego towarzysza:
– Czy wierzysz w Boga?
– Nie wiem. Chyba tak. – mówi bohater grany przez Eastwooda.
– Czy wierzysz, że jesteśmy bożymi dziećmi? – pyta młodzieniec.
– Hm … wszyscy jesteśmy czyimiś dziećmi. – odpowiada kowboj po krótkim namyśle.
To nie pierwszy raz kiedy katolicyzm i pytania na temat ludzkiej egzystencji pojawiają się w filmach Eastwooda, mimo, że on sam deklaruje się jako ateista. Chociażby w „Gran Torino” pojawia się kluczowa postać katolickiego duchownego, dzięki któremu Walt Kowalski ulega przemianie i nawraca się. W westernie z 1976 roku pt. „Wyjęty spod prawa. Josey Wales” również pojawia się motyw chrześcijańskiego odkupienia. Wiele lat temu, Eastwood przyznał w jednym z wywiadów, że nie szuka obsesyjnie odpowiedzi na pytanie, co się z nim stanie, gdy umrze. Cóż, być może, wraz z jego najnowszym filmem, coś w tej materii zaczyna się zmieniać …
Symbol mitycznej Ameryki
Eastwood to swoiste lustro dawnej Ameryki. Ceniącej wolność osobistą, noszącą w sobie szacunek do odwagi i męstwa. Ameryki trochę nieucywilizowanej, szaleńczej, porywającej. Były prezydent Francji, Nicolas Sarkozy, przypinając Clintowi Order Legii Honorowej, nazwał go „symbolem takiej Ameryki, jaką Francuzi podziwiają”. Można dodać: Ameryki rodem z hollywodzkiej mitologii, żyjącej w rytm westernowej muzyki Ennio Morricone.
Clinta Eastwooda dla światowego kina wymyślił legendarny Sergio Leone. Zabrał małomównego, telewizyjnego aktora na południe Hiszpanii, gdzie w połowie lat 60. XX wieku kręcił pionierskie spaghetti westerny, których klasyką stała się słynna trylogia dolarowa („Za garść dolarów”, „Za kilka dolarów więcej”, „Dobry, zły i brzydki”). Eastwood brawurowo zagrał człowieka bez Imienia – rewolwerowca panoszącego się po Dzikim Zachodzie, szukającego sławy i zarobku. Wróciwszy do Stanów Zjednoczonych wcielił się w rolę kultowego Harry’ego Callahana w filmie „Brudny Harry”. Produkcja pokazała, że kinematografia może mieć potężny wpływ na zmianę nastrojów społecznych. Filmy opowiadające o losach policjanta z San Francisco przyczyniły się do konserwatywnego zwrotu w amerykańskim społeczeństwie. Cyniczny, szukający sprawiedliwości Callahan, jak nikt inny, odpowiadał potrzebom amerykańskiej widowni.
Od tamtego czasu, Eastwood stał się ważnym artystą kreującym amerykańską zbiorową wyobraźnię. Jego twórczość jest wielowątkowa, nie da się jej w żaden sposób zaszufladkować. Fakt, że w rolę Walta Kowalskiego z „Gran Torino” i Roberta Kincaida z „Co się wydarzyło w Madison County” wcielił się ten sam aktor, pokazuje jak wielowymiarowym twórcą pozostaje Clint Eastwood. Zresztą w jednej z recenzji tego drugiego filmu napisano: „Jest to refleksja nad życiem podjęta z perspektywy kobiety. Fakt, że podjął ją właśnie Clint Eastwood, świadczy o tym, że świat jest ciągle pełen tajemnic”.
Jego najpełniejszym i najbardziej udanym obrazem jest „Bez Przebaczenia”(1992). William Munny, czyli wdowiec, były rewolwerowiec, który w młodości był bezwzględnym łowcą nagród mordującym „kobiety i dzieci, i wszystko , co się porusza”, zostaje wynajęty, aby pomścić okaleczoną prostytutkę. Podróżując po Dzikim Zachodzie zmierzy się ze swoimi dawnymi demonami i wyrzutami sumienia. To obraz niejednoznaczny, pełen przemocy i cierpienia.
Eastwood, po tym jak brawurowo wyreżyserował „Przemytnika” zauważył: „Nadal pracuję i wszyscy się dziwią, czemu to robię w tym wieku. Pracuję, bo wciąż pojawiają się nowe opowieści, książki i scenariusze, które są ciekawe i warte przedstawienia. I dopóki ludzie chcą, żebym kręcił filmy, będę to robić”. I w tych kategoriach należy patrzeć na najnowszy film Eastwooda – jako na nową historię, z którą sam twórca potrafi się utożsamić, a która jest warta opowiedzenia.
Kim jest prawdziwy mężczyzna?
„(…) istotą kina eastwoodowskiego jest ciągłe pytanie o amerykańską męskość, a także – szerzej – o istotę męstwa i odwagi w obliczu tragedii i niesprawiedliwości.” – zauważył Michał Oleszczyk, filmoznawca, w wywiadzie dla „Teologii Politycznej Co Tydzień”. Najnowszy film Clinta jest pełen pytań o męskość, ale taką, do której bohater grany przez Eastwooda dojrzewa wraz z wiekiem.
„Cry Macho” to próba polemiki z wykreowaną przez siebie, utrwaloną mitologią. Przecież Eastwood to bezkompromisowy Harry Callahan i nieustraszony bezimienny bohater spaghetti westernów Sergio Leone. Eastwood to również zszargany przez los rewolwerowiec z „Bez Przebaczenia”, który mimo upływających lat nie potrafi znaleźć ukojenia. Po wtóre, Eastwood to jedna z ważniejszych postaci kina epoki lat 80. ubiegłego wieku – kina, które przywracało Amerykanom godność, wiarę i szacunek do samych siebie po wietnamskiej klęsce.
„To całe macho jest przereklamowane. Ludzie próbują być macho, by pokazać, że są twardzi i tylko to im zostaje” – przemawia w pewnym momencie główny bohater, Mike Milo. Eastwood polemizuje ze swoim pomnikiem, ze swoim dorobkiem i źródłem popularności. Przełamuje stereotypy. Pokazuje, że upływający czas zmusza go do refleksji.
„Cry Macho” to film spokojny, kameralny i poruszający. Po raz kolejny, Eastwood rezygnuje z wartkiej, burzliwej akcji, na rzecz opowieści pełnej sentymentalnych refleksji. Tym razem o przemijaniu, przyjaźni i dojrzewaniu do spraw naprawdę istotnych. „Cry Macho” pokazuje, że 91 – letnia ikona amerykańskiego kina nie jest pierwszym z brzegu aktorem. Jest prawdziwym filozofem kina, mędrcem srebrnego ekranu. Bez wątpienia, w swojej najnowszej produkcji, Eastwood chce się podzielić czymś ważnym.
CRY MACHO
Reżyseria: Clint Eastwood
Obsada: Clint Eastwood, Dwight Yoakam, Fernanda Urrejola, Horacio Garcia Rojas
Emerytowany gwiazdor rodeo wyrusza w podróż, aby sprowadzić z Meksyku do USA syna swojego szefa. Wyprawa staje się dla bohatera szansą na odkupienie grzechów z przeszłości.
Czas: 104 min.