Czarnobyl. Reaktor strachu / Chernobyl Diaries (2012)

Oren Peli to człowiek z etykietką, etykietką przyczepioną w 2007 roku po niebywałym sukcesie „Paranormal Activity”. Nagle z osoby zupełnie nieznanej stał się ojcem found footage, pozbawiając tego tytułu Daniela Myricka i Eduardo Sáncheza, autorów niezapomnianego „Blair Witch Project”. Czy słusznie? Tu zdania są nad wyraz podzielone, ale to, że Peli wie, jak nastraszyć widza nie podlega już żadnej dyskusji. Pytanie, jakie ewentualnie może się tu pojawić osobiście sprowadziłbym do kwestii, czy potrafi tego dokonać pomijając trend found footage. Odpowiedzi z pewnością można poszukać w wyprodukowanym przez niego „Reaktorze strachu”, za reżyserię którego odpowiadał jego protegowany, debiutant Bradley Parker. Ciekawi jego treści? Zapraszam do lektury.
Grupa amerykańskich turystów zwiedzających Europę postanawia urozmaicić sobie wyprawę nadając jej pikanterii i mocnych wrażeń. Okazja ku temu trafia się bardzo szybko, gdyż będąc na Ukrainie chcą zobaczyć owiane złą sławą miasto Prypeć. Tam 26 kwietnia 1986 roku doszło do awarii reaktora i to właśnie tam kierują oni swoje kroki pod okiem specjalisty od turystyki ekstremalnej, Uri’ego. Początkowo wyprawa idzie zgodnie z planem i choć ekipa dostaje się w okolice miasta nie do końca legalnie, to jednak nic nie zwiastowało zbliżającej się tragedii. Jednak ktoś, kto uważa, że Prypeć to tylko Miasto Duchów, powinien po zakończonym seansie zaktualizować tę tezę. Dlaczego? Tego dowiecie się tylko z obrazu „Reaktor strachu”.
Aby dobrze zabrać się do zrecenzowania tego obrazu z pewnością trzeba rozpocząć od minimalnego przybliżenia samej katastrofy, bo to właśnie jej tło staje się punktem wypadowym samego filmu. Jak już wspomniałem, dzień ZERO przypada na 26 kwietnia 1986 roku. Jeszcze do niedawna (dokładnie do 17 marca 2011) wybuch wodoru z reaktora jądrowego bloku energetycznego nr 4 elektrowni atomowej w Czarnobylu był największym na świecie wypadkiem jądrowym, a także jedną z największych katastrof przemysłowych XX wieku. W wyniku tej tragedii skażeniu promieniotwórczemu uległ obszar około 146 000 km2 (tereny Białorusi, Ukrainy i Rosji), a chmura radioaktywnego pyłu rozprzestrzeniła się po całej Europie. W efekcie ewakuowano i przesiedlono ponad 350 000 osób, zaś w samej Prypeci w ciągu kilku godzin swoje domy musiało opuścić, dosłownie z niczym, około 50 tys. ludzi. 26 lat po tych tragicznych wydarzeniach Prypeć stanowi już tylko „atrakcję” turystyczną przypominającą wszystkim zwiedzającym, jak potężna i niebezpieczna siła kryje się za hasłem energia jądrowa.
Składając w całość opis fabuły i skróconą historię tragedii w Prypeci z łatwością zauważyć można, że twórcy jakoś wyraźnie nad scenariuszem nie musieli pracować. Mieli już bowiem idealną lokalizację, swoją drogą nie wiem, dlaczego nie wykorzystywaną częściej i autentyczny trend wśród bogatych turystów pragnących zwiedzić Miasto Duchów, jak często mówi się o opuszczonej Prypeci. Dodajmy do tego, że są to amerykańscy turyści, pakujący się wszędzie w poważne tarapaty i horror sam się pisze. Niestety horror słaby i do bólu przewidywalny. Widać to od pierwszych minut, bardzo podobnych do tych z „Hostelu”, poprzez środkowe, będące odbiciem lustrzanym „Ruin”, aż po ostatnie, rodem ze „Wzgórz mających oczy”. Krzty oryginalności, monotonna wtórność i standardowe postaci robiące wszystko, by skończyć bez głowy. Tak oto kreuje się obraz „Czarnobyla. Reaktora strachu”.
Przede wszystkim na całej linii zawodzi scenariusz, który ewidentnie kopiował wszystko to, co wyróżnia współczesne kino grozy. Tak, to jeden z tych filmów, gdzie mamy do czynienia z młodymi ludźmi, awarią samochodu, brakiem zasięgu i tajemniczymi oprawcami. Wszystko to niestety widz otrzymuje w pracy Bradley’a Parkera i to z olbrzymią nadwyżką. Pytanie tylko, czy tego oczekują miłośnicy horroru? Z pewnością nie ja, dlatego seans upływał mi pod znakiem opadających powiek i co chwilę rozdziawiających się w ziewie ust. A tego nie lubię, strasznie nie lubię. Brak zaangażowania w ekranowe wydarzenia opuścił mnie tylko na moment i to w ostatniej scenie, bo jak każdy, kto dotrwał do końca, chciałem zobaczyć, kto za tym wszystkim stoi. Odpowiedź była… nie wulgaryzmów dzisiaj nie będzie!
Nie pomaga też obsada, która również postanowiła się wpisać w utarte standardy. Jedyny wyjątek stanowi tu znana dobrze miłośnikom kina grozy norweska piękność Ingrid Bolsø Berdal, którą podziwiać mogliśmy w pierwszej i drugiej części „Hotelu zła”. Reszta obsady niestety pozostaje za nią daleko w tyle, przez co ich losy są nam zupełnie obojętne. Co ciekawe twórcom udało się nawet zepsuć mroczną otoczkę samej Prypeci. Wszystko przez marne zdjęcia, które obrazują może 1% Miasta Duchów. Mamy dosłownie jeden budynek i chyba drugi najbardziej rozpoznawalny diabelski młyn na świecie (pierwszy oczywiście w Londynie) i w zasadzie tyle. Reszta to jałowe plenery i złomowisko, które równie dobrze mogło znajdować się u mojego sąsiada za płotem. W tle jeszcze zobaczyć można szkielet samej elektrowni, ale z pewnością nie zrobi on na nikim większego wrażenia. Po co więc w ogóle cała ekipa wybierała się poza Stany, skoro potencjał miejsca został aż tak zmarnowany? Nie mogłem tego zrozumieć ani podczas seansu, ani już po nim, a jedyne, co przychodziło mi do głowy to, to że kręcąc w Europie można było zejść z kosztów (i dla ścisłości zdjęcia nie powstawały na Ukrainie, tylko w Serbii i na Węgrzech). Plusik postawić mogę tylko za styl kręcenia, który do złudzenia przypominał ten znany z obrazów utrzymanych w konwencji found footage. Wygląda to tak, jakby kamerę cały czas trzymał ktoś z naszych bohaterów przez co wszystko nabiera dość realnych szat. Stwarza odpowiednie dla takiego kina napięcie, ale niestety scen wykorzystujących potencjał takiego filmowania jest jak na lekarstwo.
„Czarnobyl. Reaktor strachu” to niestety film słaby, żeby nie powiedzieć bardzo słaby. Opierając całą historię na najbardziej wyświechtanych standardach kina grozy XXI wieku trudno jest zaangażować widza w ekranowe wydarzenia. Obraz ten nie posiada niczego, co mogłoby nas pozytywnie zaskoczyć, przez co większą część seansu spowija nuda. Zmarnowany potencjał Prypeci, marne aktorstwo i wszechobecna głupota naszych bohaterów sprowadza ten tytuł do jednego praktycznego stwierdzenia: konfrontację z tym tytułem z pewnością można sobie odpuścić.
Ocena: 3/10
Tytuł oryginalny: Chernobyl Diaries
reżyseria: Bradley Parker
scenariusz: Oren Peli, Carey Van Dyke, Shane Van Dyke
muzyka: Diego Stocco
zdjęcia: Morten Søborg
Produkcja: USA
Gatunek: Horror
Data premiery (świat): 24.05.2012
Data premiery (Polska): 22.06.2012
Czas trwania: 90 minut
Obsada: Pasha D. Lychnikoff, Kristof Konrad, Alex Feldman, Jonathan Sadowski, Nathan Phillips, Jesse McCartney, Olivia Taylor Dudley, Dimitri Diatchenko, Ingrid Bolsø Berdal, Devin Kelley