Dom snów / Dream House (2011)

Szaleństwo to stan, który być może nigdy nie znajdzie wyjaśnienia naukowego, wszak nie da się dokładnie zgłębić tajników ludzkiego umysłu. Często wydaje się, że w szaleństwie spoczywa druga natura ludzka, natura, która niczym magiczna siła przenosi człowieka w świat nieznany i dotąd niezbadany. Trudno jest odnieść się do czegoś, czego nie sposób zrozumieć, tym bardziej, jeśli ktoś zdaje się lewitować w owym stanie w wiadomy tylko dla siebie sposób. Taki obrót spraw, ta niewiadoma, sprawia, że szaleństwo nas intryguje. Oczywiście nie w kontekście pozytywnym, ale ogólnie jako zjawisko dotykające ludzi. Dlatego tak wiele razy możemy o nim usłyszeć, przeczytać, czy też, tak jak w tym przypadku, zobaczyć na ekranie. „Dom snów”, obraz Jima Sheridana, porusza właśnie tę tematykę, starając się jednocześnie odpowiedzieć na dwa istotne pytania: gdzie leży granica między szaleństwem, a obsesją oraz czy człowiek może w jakikolwiek sposób poradzić sobie z tym stanem. Zainteresowani? Zapraszam do dalszej lektury…
Will i Libby Atentonowie to małżeństwo niemal idealne. Mają dwie śliczne córeczki, spełniają się zawodowo, a do tego są w stanie realizować własne marzenia. Jednym z takich marzeń jest zakup nowego domu i całkowite oddanie się swojej pasji, jaką jest pisanie książek. Początkowo wszystko układa się idealnie, niczym piękny sen, sen, na którym niestety z czasem zaczynają pojawiać się pewne skazy. A taką z pewnością można nazwać odkrycie prawdy o nowym miejscu zamieszkania, w którym kilkanaście lat wcześniej dokonano okrutnej zbrodni. Na domiar złego, ktoś, być może nawet sprawca mordu, zaczął kręcić się po okolicy. I kiedy wreszcie sprawy zaczynają przybierać naprawdę zły obrót, wydarza się coś, co całkowicie zaburza świat, jaki znali i kochali główni bohaterowie…
Jima Sheridana prawdziwym wielbicielom kina zbytnio przedstawiać nie trzeba. Pan ten w branży filmowej obraca się już od przeszło 20 lat i tylko osoby od niedawna interesujące się X Muzą mogą mieć problemy z wymienieniem choćby kilku tytułów tego uznanego reżysera. Troszeczkę inaczej może być z miłośnikami tej mroczniejszej strony kinematografii, gdyż w dorobku tego artysty „Dom snów” jest dopiero pierwszym horrorem. Oczywiście od tak obytego w świecie filmu artysty można, a nawet trzeba wymagać tylko tego, co najlepsze, jednak czy ostatecznie poradził on sobie z kinem grozy, przekonają się tylko te osoby, które zdecydują się dotrwać do końca tej recenzji…
Początkowe minuty tego obrazu to coś, co znamy już z setek innych horrorów. Sielankowa atmosfera, szczęśliwa rodzina, nowe miejsce zamieszkania i… nagle coś zaczyna się dziać. Coś się psuje, sielankę zastępuje strach, szczęście zamienia się w cierpienie, a nowe miejsce, mające być swego rodzaju Edenem, zamieniania się w piekło na ziemi. Takie też wprowadzenie serwuje nam pan Sheridan i, nie ma tu mojego błędu – wprowadzenie, tylko i wyłącznie wprowadzenie. Utopia z czasem zamieniająca się w koszmar zazwyczaj występuje od pierwszej do ostatniej minuty. Tutaj jest jednak inaczej. Pomimo wyświechtanych frazesów i powtórzonych stereotypów we wstępie, punkt kulminacyjny, apogeum szaleństwa bohatera(ów) przypada nam na połowę seansu. To bez wątpienia zabieg rzadko spotykany i, co najważniejsze, w obrazie tym znakomicie ujęty. Po sennym początku, mającym uśpić naszą uwagę, następuje momentalne przyśpieszenie akcji, która w pewnym momencie eksploduje, po czym nastaje cisza… Widz dostępuje swego rodzaju katharsis…
Zresztą nie tylko widz. Katharsis spływa także, a może przede wszystkim, na głównego bohatera, który na nowo musi zdefiniować swoje życie. Oczyszczenie, jakiego doznaje wcale nie uwalnia go od cierpienia, nie w tym konkretnym przypadku. Stawia go raczej przed wyborem, w którą stronę iść dalej. Czy w imię miłości rzucić się w ramiona szaleństwa, czy może pozostać w straszliwej rzeczywistości i ostatecznie w bólu szukać ukojenia dawnych ran. To rozdroże, które dokładnie definiuje człowieka, to dwa kierunki dogłębnie sprawdzające siłę ludzkiego charakteru, to wybór, od którego nie ma ucieczki… Co wybierze Will?
Można się też zastanowić, co ostatecznie wybierze sam widz, gdyż po wspomnianej eksplozji akcji, fabuła tak jakby zaczyna się wyciszać. To niestety bardziej wprawnych w rozwiązywaniu filmowych zagadek widzów może dalece rozczarować, bo jeżeli ktoś szybko doda do siebie parę faktów, to z łatwością odgadnie zakończenie całej historii. A to oznacza, że ostatnie minuty seansu mogą stać się dla nas nudne. Oczywiście twórca jeszcze kilka razy postara się na nas zastawić fabularną pułapkę, ale bardzo szybko każdy będzie w stanie się z niej uwolnić. Nie przekonuje też muzyka i montaż. Ta pierwsza jest nazbyt usypiająca, nie ma w sobie mrocznej strony, która tak świetnie mogłaby się wpasować w całkiem ciekawy klimat. Tego właśnie zabrakło pod koniec, takiego bardziej zdecydowanego wsparcia muzycznego dla ostatecznego rozwiązania zagadki (chyba najlepiej ma się w tym aspekcie seria „Piła”). Problem z montażem udowodnił tylko to, czego wszyscy śledzący wydarzenia z planu mogli się spodziewać. W fazie produkcji „Dom snów” był wręcz klątwą, która spadła na twórców. Dziesiątki dokrętek, powrotów na plan, niemal całkowita zmiana początkowej koncepcji (po pierwszych pokazach testowych, poza wyraźnym niezadowoleniem szefów wytwórni, nad filmem zawisła też groźba otrzymania kategorii wiekowej R, co jak wiadomo, znacznie uszczupliłoby widownię), a także narastający konflikt pomiędzy reżyserem a aktorami musiał skończyć się tym, czym się skończył – chaosem. Niestety w wielu miejscach montaż jest wręcz tragiczny. Szczególnie źle wyglądają szybkie sceny, w których wiele się dzieje i które winny ostatecznie stanowić najmocniejsze punkty tej produkcji. Na nieszczęście widzów jest inaczej…
Koniec końców „Dom snów” to jednak film całkiem udany, próbujący otworzyć w horrorze nowe drzwi. Oczywiście ma on swoje wady, ale po takich perypetiach na planie wcale nie można się temu dziwić. Najważniejsze jest jednak to, że historia, jaką śledzimy jest wciągająca i bardzo dobrze zagrana. Daniel Craig i Rachel Weisz tak wczuli się w rolę wspaniałego małżeństwa, że… zakochali się w sobie naprawdę (ślub odbył się 22.06.2011). Świetnie też prezentuje się też Naomi Watts, która choć pojawia się na drugim planie, to jednak swoją postacią wnosi do filmu bardzo wiele pozytywnych aspektów. Ogólnie na wiele rzeczy narzekać nie można, a to, na co już pokręcimy nosem jakoś szczególnie nie zepsuje nam seansu. Tak więc jeżeli lubujecie się w horrorze psychologicznym, gdzie granica pomiędzy szaleństwem, a światem rzeczywistym praktycznie nie istnieje, to „Dom snów” jest filmem stworzonym dla was.
Ocena: 6/10
Tytuł oryginalny: Dream House
Reżyseria: Jim Sheridan
Scenariusz: David Loucka
Zdjęcia: Caleb Deschanel
Muzyka: John Debney
Produkcja: USA
Gatunek: Horror
Data premiery (świat): 29.09.2011
Data premiery (Polska): 21.10.2011
Czas trwania: 92 minuty
Obsada: Claire Geare, Rachel G. Fox, Taylor Geare, Brian Murray, Marton Csokas, Naomi Watts, Elias Koteas, Rachel Weisz, Daniel Craig, Jane Alexander