Sala samobójców (2011)

Wylogowani
Dominik nie jest zwyczajnym chłopakiem. Dzięki uprzywilejowanej pozycji rodziców i ma możliwości, które nie są dane przeciętnym śmiertelnikom. Mógłby robić wszystko, pod warunkiem, że będzie się to zgadzało z wizerunkiem jego osoby, stworzonym przez matkę i ojca. Uczeń elitarnej szkoły, zamieszkujący pusty dom, w którym tylko gosposia zdaje się posiadać elementarne ludzkie odruchy, wyrasta na aroganckiego gówniarza, który żyje w błędnym przeświadczeniu, że wszyscy powinni tańczyć, jak on im zagra. Gdy tylko dochodzi do sytuacji konfliktowej, z którą nie potrafi sobie poradzić, ucieka. Zamyka się w swoim pokoju, bo jest zbyt wrażliwy, żeby dłużej wytrzymywać w złym, zepsutym świecie, który go nie rozumie.
Sala samobójców to pełnometrażowy debiut Jana Komasy, który do produkcji filmu przygotowywał się kilka lat. Obrazowi nie można odmówić świetnej realizacji: zarówno pod względem zdjęć jak i aktorstwa jest praktycznie bez zarzutu; zaskakująco udane są też efekty wizualne. Odnoszę jednak wrażenie, że pomimo ambicji opowiedzenia uniwersalnej historii „na czasie”, która prowokowałaby do dyskusji całe pokolenia, obraz Komasy jest zadziwiająco niespójny.
Z jednej strony Komasa stara się opowiedzieć o implozji rodziny. Santorscy stali się obcymi sobie ludźmi, którzy tylko mieszkają pod jednym dachem. Rodzice są zbyt zajęci własnymi karierami, żeby zająć się synem. Zamiast tego precyzyjnie skonstruowali mu plan dnia, powierzyli opiece obcych ludzi i otoczyli go szklanym kloszem. Uczynili zeń trofeum, którym można się pochwalić nawet przed ministrami. Beaty i Andrzeja nie obchodzi, czego ich syn pragnie; uważają, że Dominik powinien wpisywać się w schemat grzecznego chłopca, który sobie stworzyli. Histerycznie reagują na jakiekolwiek odstępstwa od wyznaczonego wzoru: bardziej przejmują się nie przystąpieniem chłopaka do matury niż faktem, że Dominik potrafi przez kilka tygodni nie wychodzić ze swojego pokoju. W końcu mało ostentacyjny problem depresji chłopaka jest do zaakceptowania, dopóki nie zwraca na siebie uwagi. W pozornym świecie pozornych uczuć jak najdłuższe utrzymywanie fasady normalności jest pożądane. Problemy należy jak najszybciej zamieść pod dywan, jest przecież kryzys i nie ma czasu dotrzeć od ich sedna.
Dominik zostaje postawiony niejako w opozycji do rodziców. Z prawnego punktu widzenia dorosły, jednak w gruncie rzeczy niedojrzały emocjonalnie smarkacz, u którego wykształciła się patologiczna potrzeba bycia manipulowanym. Najpierw daje się praktycznie bez sprzeciwu prowadzić rodzicom za rączkę, potem dołącza do Sali Samobójców, gdzie z zadziwiającą łatwością steruje nim Sylvia. Bardzo szybko dokonuje się w nim przemiana z rozpieszczonego paniczyka w emo, które krwawi cicho żyjąc i przemierza szkolne korytarze w dziwacznej stylizacji, na którą jest już chyba za stary.
Ponadto, Sala samobójców zdaje się opowiadać o rozpaczliwej potrzebie miłości. Santorscy mijają się jedynie, nawet jeśli się dotykają ich gesty wydają się być wystudiowane i na pokaz. Beata jest wręcz oschła, a Dominik równie co porządnego lania, potrzebuje po prostu się do kogoś przytulić. Z jednej strony nie dziwię się, że tak bardzo zaangażował się w wirtualną znajomość z rezydentami Sali Samobójców, jednak nie do końca potrafię zrozumieć wybór zamknięcia się w czterech ścianach, kiedy wystarczyło zacisnąć zęby, wytrzymać 100 dni szczeniackich żartów i wyjechać gdzieś, gdzie nikt nie słyszał o drobnym incydencie na treningu judo. W końcu robienie dobrej miny do złej gry powinno być w rodzinie Santorskich dziedziczne.
Teoretycznie większość widzów mogłaby utożsamić się z opowiadaną historią, a nawet współczuć Dominikowi. Problem polega na tym, że dla mnie bohaterowie są mało autentyczni. Nie przekonuje mnie szczególnie Beata, która zdaje się być postacią zawieszoną pomiędzy skrajną oziębłością i obojętnością, a jednak pewnym uczuciem żywionym względem Dominika, o którym przypomina sobie zdecydowanie za późno. Kobieta do końca nie wie, czy woli rozwijać karierę, czy ratować syna. Nie wierzę, że jakakolwiek matka, której chociaż minimalnie zależy na losie dziecka, jest w stanie tak długo nie dostrzegać, że ma ono poważne kłopoty, a najlepszym sposobem na ich rozwiązanie jest dla niej naszpikowanie go antydepresantami. Samookaleczenie, próba samobójcza i odmowa przystąpienia do matury (która paradoksalnie wstrząsa nią najbardziej), są dla Beaty jedynie rysami na idealnym (w jej mniemaniu) wizerunku swojej rodziny i z powyższymi problemami konfrontuje się w sposób nieautentyczny i niewspółmierny do ich wagi. Dominik natomiast to bohater skrajnie przerysowany. Nie wiem, czy taka od początku była intencja Komasy, czy sprawiła to momentami nadekspresyjna gra Gierszała, jednak ta postać jest do tego stopnia przejaskrawiona, że aż groteskowa. Widok chłopaka miotającego się w rozpaczy po swoim pokoju, czy życzącego matce cierpienia, zamiast współczucia czy strachu wzbudził we mnie jedynie szyderczy śmiech. Od czasu Głodu Hamsuna nie spotkałam się nigdzie z tak irytującym bohaterem, do którego żywiłabym jedynie negatywne uczucia. Jego problemy to raczej dylematy trzynastoletniego chłopca, a nie prawie dorosłego człowieka i jakoś trudno mi uwierzyć, że osiemnastoletni chłopak może mieć tak małą świadomość krótkotrwałości szkolno-internetowych skandali i być aż do tego stopnia niedojrzałym.
Komasa zaludnia film postaciami nieautentycznymi i niesympatycznymi. Właściwie każdy dostaje to, na co zasłużył: końcowa tragedia nie wzbudziła we mnie współczucia dla żadnej ze stron, ale ulgę, ponieważ mogłam wreszcie wyjść z kina. Sala samobójców broni się jedynie stroną wizualną: świetnymi zdjęciami Radosława Ładczuka i wyjątkowo sprawnie, jak na polskie warunki, zrealizowanymi sekwencjami ze świata wirtualnego. Szkoda, że fragmenty przebywania bohaterów w Sali Samobójców zostały zepsute nadętymi frazesami, na szczęście dialogi „z rzeczywistości” były bardziej naturalne.
Debiut Komasy został okrzyknięty filmem wybitnym. Ja jego genialności niestety nie dostrzegam. Opowieść o papierowych bohaterach wylogowanych z życia zupełnie do mnie nie trafiła. Chętnie wylogowałam się z kina.
Tytuł oryginalny: Sala samobójców
Reżyseria: Jan Komasa
Scenariusz: Jan Komasa
Zdjęcia: Radosław Ładczuk
Muzyka: Michał Jacaszek
Produkcja: Polska
Gatunek: Animacja, Thriller, Romans
Data premiery (Świat): 12.02.2011
Data premiery (Polska): 4.03.2011
Czas trwania: 117 minut
Obsada: Jakub Gierszał, Agata Kulesza, Krzysztof Pieczyński, Roma Gąsiorowska