Indiana Jones i Królestwo Kryształowej Czaszki / Indiana Jones and the Kingdom of the Crystal Skull (2008)

„Kiedy powrotu nadejdzie chwila?” To pytanie zadawali sobie miłośnicy doktora Jonesa przez niemal dwadzieścia lat. Pierwsze promyki nadziei na powrót tej postaci pojawiły się w 2006 roku. Wówczas to Spielberg w jednym z udzielonych wywiadów tajemniczo zapowiedział, że w niedalekiej przyszłości zamierza ponownie do kin sprowadzić jednego ze swoich sztandarowych bohaterów. Nie chciał jednak powiedzieć, którego… Tydzień później spotkał się z Georgem Lucasem i dla wielu wszystko było jasne. Media nad tym wydarzeniem rozpętały prawdziwą burzę, która podobnie jak najciemniejsze chmury niebo, pokryła cały przemysł rozrywkowy. Czy Indy nadal będzie miał siłę przebicia, tę iskrę i błysk, która bez najmniejszego trudu kilkanaście lat temu zapełniała sale kinowe milionami widzów? Czy Harrison Ford nie jest już za stary do roli awanturniczego archeologa? I w kończy, czy podoła on roli? Przecież każdy z nas pamięta setki niewiarygodnych scen z udziałem tego aktora, który w chwili obecnej ma na karku 66 lat! Przecież teraz nie będzie już w stanie brać udziału w tak niesamowitych akrobacjach. Tak czy inaczej, w 2006 roku padł pomysł, w 2007 przystąpiono do realizacji, a w 2008 mogliśmy podziwiać tego efekt. Efekt, który był…
Jest rok 1957. Od kilku lat świat trzymany jest w ryzach Zimnej Wojny, która zapoczątkowała nowy etap w dziejach ludzkości. Wszędzie można było dostrzec zmiany, wszystko wydawało się inne. Osoby niegdyś postrzegane jako bohaterowie narodowi, nagle stały się wrogami dla kraju, któremu często poświęciły całe swoje życie. Jedną z ofiar zmian ustroju stał się też profesor Indiana Jones, który wplątując się w kilka incydentów z Sowietami najpierw stracił pracę, następnie przyjaciół, aż w końcu stał się wrogiem publicznym nieustannie śledzonym przez tajnych agentów. Jednak wszystko to, choć brzmi co najmniej przykro, było tylko wierzchołkiem góry nieszczęść, po której bohater będzie musiał wspiąć się, aby uratować siebie, ukochaną i… swojego syna. Czy i tym razem przygoda będzie zdobiona „happy endem”, musicie już przekonać się sami.
Po ogromnym sukcesie finansowym trzeciej odsłony tej serii, niemal pewne było, że powstanie kolejny film opowiadający o przygodach Indy’ego. Jednak upływały kolejne lata, Spielberg i Lucas angażowali się w coraz to inne projekty i temat awanturniczego archeologa powoli sam stawał się tematem dla archeologów. I kiedy tak naprawdę już nikt nie wierzył, że Jones powróci, nieoczekiwanie jego legenda znów rozbłysła złocistym światłem. Widząc boom na produkcje przygodowe (znakomite wyniki finansowe dwóch części „Mumii”, „Tomb Raidera” i w końcu „Sahary” oraz „Skarbu Narodów”) team Spielberg-Lucas znów postanowił połączyć swe siły z Harrisonem Fordem i zrealizować czwartą część Indiany Jonesa. Cała trójka doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że od czasu emisji kinowych wcześniejszych odsłon sagi gusta i oczekiwania widzów bardzo się zmieniły. Teraz już nie wystarczy nakręcić czegoś okraszonego niesamowitymi efektami specjalnymi, bo takie filmy niemal co tydzień pojawiają się na srebrnych ekranach. Nie można też pójść na łatwiznę i oprzeć fabuły na starych schematach, w których kiedyś nieźle czuł się główny bohater. Teraz trzeba wyjść dalej, poszukać czegoś, czego jeszcze nie było, czegoś, co do kin ściągnie nie tylko starych fanów Indy’ego, ale i widzów młodych, którzy wcześniej mogli nawet nie wiedzieć o istnieniu takiej postaci filmowej. Sztuka była to niezwykle trudna, wręcz niemożliwa do osiągnięcia, jednak kiedyś podobnie mówiło się o „Poszukiwaczach Zaginionej Arki”, a wszyscy wiemy, co zrobili z tego trzej wielcy kina. Czy i tym razem zamienili ugór w żyzne, wydające wspaniały plon pole? Jako wielki fan serii odpowiem asekuracyjnie: „I tak, i nie”. Dlaczego? Poczytajcie dalej…
Tradycyjnie do powrotu bohatera, który już dawno w oczach mych zasłużył sobie na spokojną emeryturę (Terminator (1991-2003), Rocky (1990-2006), Rambo (1988-2008), John McClane (1995-2007) – lata pomiędzy ostatnią starą częścią, a pierwszą nową) do „Indiany Jonesa i Królestwa Kryształowej Czaszki” podchodziłem z dystansem. Wiedziałem, że zarówno film jak i bohater po tylu latach nieobecności na ekranach kin będzie wyglądał inaczej, że to już nie będzie to, co kiedyś, że jego przygody podrasowane pozwalającymi teraz praktycznie na wszystko efektami specjalnymi przyćmią niegdyś niepohamowaną radość z seansu. Niestety i w tym przypadku, choć gdzieś w głębi duszy cieszyłem się z powrotu Indy’ego, to z sali do końca nie wyszedłem usatysfakcjonowany. Powiem więcej, byłem co najmniej zmieszany…
Już pierwsza scena z pieskami preriowymi o mało nie strąciła mnie z fotela. Chwilę później wybuch bomby atomowej i jeszcze większy szok. Co to ma być? Pytałem sam siebie. Czy przez te dziewiętnaście lat Indy stał się szalonym przyrodnikiem z planety Krypton? W zdziwieniu przecierając oczy myślałem, skoro już tak bardzo skopano początek, to później może być tylko lepiej… I faktycznie po około piętnastu, całkowicie absurdalnych, minutach wszystko się uspokaja. Gdzieś przez mgłę zaczęły przebijać się nawet zarysy starego dobrego Indy’ego, który z najtrudniejszych sytuacji potrafi wyjść obronną ręką. Nie ma dla niego rzeczy niemożliwych, on po prostu zawsze dotrze do celu. I chociaż cudaczny scenariusz, grzech główny produkcji, co chwila rzuca mu pod nogi pokaźne kłody, pan Jones jakoś sobie z nimi radził. Nie radzą sobie natomiast dwie inne gwiazdeczki tej produkcji, czyli Cate Blanchett i Shia LaBeouf. Pani Blanchett zwyczajnie nie mogła przeskoczyć jednej bardzo trudnej przeszkody – ograniczenia własnej bohaterki. Jej występ wydaje się tylko i wyłącznie sprowadzony do naśladowania twardego rosyjskiego akcentu i udawania kogoś wyjątkowego wrednego. Kiedy jeszcze pierwszy warunek zostaje spełniony prawie dobrze, drugi nie jest skompletowany nawet w ¼. No tak mi Cate nie pasowała do tej roli, że co chwilę próbowałem sobie zastąpić ją jakąś inną podrzędną aktorką tylko z wyglądu przypominającą jedną z moich ulubionych żeńskich gwiazd Hollywoodu. Niestety w przypadku Shia LaBeoufa sytuacja ma się jeszcze gorzej… Oczywistym był fakt, że w filmie tym musi pojawić się jakiś idol młodego pokolenia. Przecież rozwydrzona współczesna młodzież nie pójdzie do kina oglądać zmagania emeryta z Sowietami podczas Zimnej Wojny. Ani to dla nich aktor na topie, ani czasy, w jakich się wychowali. Po wielu spekulacjach wybór w końcu padł na Shia LaBeoufa aktora, który zachwycił publikę w innym przeboju kinowym, „Transformers”, w reżyserii Michaela Bay’a. Niestety tym razem sztuki tej nie udało mu się powtórzyć. Pretensji jednak w całości nie można mieć tylko do niego. Bo ciekawe, kto poradziłby sobie w tym samym filmie jednocześnie z rolą Tarzana, Foxa Muldera („Z Archiwum X”), Tony’ego Manero („Gorączka Sobotniej Nocy”) i Aarona Hallama („Nożownik”). Nikt! Fabularne pomieszanie z poplątaniem nie miało na pewno dobrego wpływu na efekt końcowy występu tego młodego artysty. Początkowo mówiło się, że to właśnie on przejmie pałeczkę po Harrisonie Fordzie w kolejnych częściach sagi, jednak ja osobiście na chwilę obecną wolałbym, aby tak się nie stało.
Pozostałe elementy filmowego rzemiosła na szczęście stoją już na wysokim lub bardzo wysokim poziomie. Efekty specjalne oczywiście spełniają wszystkie wytyczne współczesnych standardów, dlatego obraz ten warto zobaczyć przede wszystkim na dużym ekranie. Kilka scen robi naprawdę dobre wrażenie i na długo zapadnie w waszej pamięci. Również muzycznie produkcji tej nie można niczego zarzucić. Oczywiście już na początku pojawia się nieśmiertelny motyw przewodni, doskonale znany z każdej wcześniejszej historii o Indym. Na stanowisku kompozytorskim po raz czwarty zasiadł sam John Williams i po raz czwarty w 100% wypełnił swój angaż. Dużym plusem są też zdjęcia, zrealizowane przez naszego rodaka Janusza Kamińskiego. Już niejednokrotnie udowadniał on swój talent za oceanem, dlatego akurat o ten aspekt produkcji byłem spokojny. Pan Janusz nie zawiódł, wyciągając tyle, ile tylko się dało z każdej sekwencji. Szczególne słowa uznania należą się dla niego za nakręcenie spektakularnej sceny pościgu przez serce peruwiańskiej dżungli.
Niestety pomimo wielu pozytywnych elementów „Indiany Jonesa i Królestwa Kryształowej Czaszki” po zakończonym seansie widz musi poczuć głęboki niedosyt. A już na pewno takowy poczuje każdy miłośnik starszych części cyklu. W takich przypadkach zawsze powraca to samo pytanie: „Po co?” To oczywiście wszyscy już wiemy, dla zielonej waluty, która niczym krople deszczu kałuże, wypełnia portfele twórców. Jeszcze zanim przystąpiono do prac na planie, Spielberg rozważał zrealizowanie kolejnej trylogii. Jednak wszystko uzależniono było oczywiście od dochodów, jakie zapewni twórcom część czwarta. A ta windowała przygody Indiego na najbardziej kasowy film 2008 roku. Czy to wystarczy do podjęcia się realizacji kolejnych dwóch, a może większej ilości filmów o nieprzeciętnym poszukiwaczu przygód (bo być może kolejne części już nie będą opowiadać o Indianie Jonesie tylko o jego synu…)? Na pewno w najbliższym czasie dowiemy się na ten temat więcej szczegółów, ale zanim to nastąpi, musi wystarczyć nam to, co mamy.
A mamy film całkiem przyjemny w oglądaniu, ale pozostający dalece z tyłu za wcześniejszymi obrazami z serii. Miejscami grubo przesadzony, z nieścisłościami w fabule i mało atrakcyjnymi (oczywiście poza Harrisonem Fordem) kreacjami aktorskimi. Od strony technicznej nic zarzucić tu nie można, jednak na współczesne czasy to za mało, aby zaspokoić apetyt każdego widza. Technicznie i wizualnie pięknych produkcji obecnie w kinach możemy oglądać setki. Jednak mi Indiana zawsze kojarzył się z czymś więcej, niż tylko „kolejnym filmem przygodowym”. Tym razem niestety sam stał się właśnie tym „kolejnym”, dlatego nie mogę wystawić mu chociażby 7 oczek. Na początku miało ich być w sumie tylko 5, ale jedno mimo wszystko dorzucam za ten długo wyczekiwany powrót mojego ulubionego bohatera z dzieciństwa. I choć nie jest to „big comeback”, to jednak zawsze miło ponownie spotkać kogoś, komu poświęciło się wiele godzin będąc brzdącem marzącym o wielkiej przygodzie.
Ocena: 6/10
Tytuł oryginalny: Indiana Jones and the Kingdom of the Crystal Skull
Reżyseria: Steven Spielberg
Scenariusz: George Lucas, David Koepp
Zdjęcia: Janusz Kamiński
Muzyka: John Williams
Produkcja: USA
Gatunek: Przygodowy
Data premiery (świat): 18.05.2008
Data premiery (Polska): 22.05.2008
Czas trwania: 124 minuty
Obsada: Harrison Ford, Cate Blanchett, Karen Allen, Ray Winstone, John Hurt, Jim Broadbent, Igor Jijikine, Shia LaBeouf, Pavel Lychnikoff, Venya Manzyuk, Ilia Volok, Andrew Divoff, Dimitri Diatchenko, Emmanuel Todorov