Indiana Jones i Ostatnia Krucjata / Indiana Jones and the Last Crusade (1989)

Pomimo znakomitych wyników finansowych i doskonałego przyjęcia przez widzów dwóch pierwszych odsłon Indiany Jonesa, wszyscy miłośnicy tego bohatera na kolejną część z jego przygodami musieli czekać kilka lat. Niemniej jednak warto było aż tyle wypatrywać powrotu przesympatycznego archeologa. Jeszcze przed rozpoczęciem prac na planie Spielberg i Lucas obiecywali, że najnowszy film z serii będzie zbliżony do obrazu z 1981 roku. I choć tematycznie faktycznie słowa dotrzymali, to już technicznie nie, gdyż „Indiana Jones i Ostatnia Krucjata” w aspekcie tym jest produkcją dużo lepszą od „Poszukiwaczy Zaginionej Arki”. W tym miejscu pozwolę sobie przypomnieć, że moja ocena części pierwszej to 9/10…
Jest burzliwy rok 1938. Świat w obliczu nadchodzącego globalnego konfliktu wyraźnie podzielił się na dwa obozy – faszystowski i aliancki. Widmo katastrofy wisiało w powietrzu. Jednak nie każdy zaprzątał sobie tym głowę, a już na pewno nie profesor Indy, który od sensacji z aren międzynarodowych wyraźnie wolał zacisze uniwersytetu, na którym wykładał. Niestety z czasem i jego spokój porywa fala chaosu, która pojawiła się wraz z Walteram Donovanem, niezwykle bogatym i wpływowym kolekcjonerem starożytnych dzieł sztuki oraz zaginionych artefaktów. Milioner znając nieprzeciętność w archeologicznej pracy Indy’ego i jego słabość do przygody, proponuje mu wspólną wyprawę w celu odszukania Świętego Graala, kielicha, z którego Jezus Chrystus pił wino podczas Ostatniej Wieczerzy. Legenda mówi, że artefakt ten posiada niesamowite właściwości, a jego główną cechą jest to, że daje życie wieczne każdemu, kto się z niego napije. Z początku zafascynowany informacjami, jakie przedstawił mu Walter, Indy wahał się, czy faktycznie nie wybrać się w tę podróż, jednak rozważając wszelkie za i przeciw ostatecznie postanowił z niej zrezygnować. Niestety chwilę później musiał zmienić zdanie. W momencie, gdy dociera do niego informacja, że jego ojciec został porwany, rusza mu na ratunek i już na samym początku ekspedycji dowiaduje się, że zniknięcie to ma wiele wspólnego z wyprawą po Świętego Graala…
No i co ja biedny, szary recenzent mogę napisać, żeby podkreślić doskonałość takiego filmu jak ten? Nie ma takich słów na świecie, a może nawet we wszechświecie (choć termin ten może bardziej pasuje do części czwartej :)), które oddałyby moje przywiązanie do tej historii. To jeden z tych obrazów, które widziało się setki razy i pewnie setkę jeszcze się zobaczy, a każdy z seansów cieszył i będzie cieszył nadal. Kiedy pierwszy raz obraz ten wpadł mi w dłonie, po prostu nie mogłem przestać go oglądać. Kończyła się taśma, startował przycisk REW, a chwilę później znów PLAY. I tak dosłownie przez kilka dni. Nie pomagały uwagi rodziców i rodzeństwa, że już starczy, że to już jest przesada. Ja chciałem więcej i stawiałem na swoim. Już teraz nie pamiętam, co uleczyło mnie z narkotykowego szału tej produkcji, niemniej jednak odcisnęła ona na mnie głębokie piętno, które pomimo upływu wiele lat, wciąż pali rozkoszą podczas seansu. No, ale jak się tu nie zachwycać, czymś tak wspaniale przedstawionym i opowiedzianym. Przecież to majstersztyk filmowy w iście gwiazdorskiej obsadzie.
Znając popularność wcześniejszych odsłon cyklu można było liczyć, że u boku Harrisona Forda w końcu uda się nam zobaczyć inną gwiazdę światowego formatu, która doda jeszcze więcej kolorytu przygodom Indy’ego. W porozumieniu ze Spielbergiem, George Lucas zdecydował, że w trzeciej części sagi wreszcie będziemy mogli poznać ojca głównego bohatera, czyli profesora Henry’ego Jonesa. Początkowo w roli tej obaj panowie widzieli Gregory’ego Pecka, jednak ten związany terminami prac nad innymi projektami musiał odmówić. Wówczas alternatywą równie udaną wydał się nie kto inny, jak „emerytowany” James Bond, Sean Connery. Zwykło mówić się, że pierwszy wybór jest najlepszy, jednak w tym przypadku pozwolę sobie temu zaprzeczyć. Z cały szacunkiem dla pana Pecka, ale z pewnością nie zaprezentowałby się w roli ojca Indy’ego lepiej, a nawet tak samo dobrze jak uczynił to Sean Connery. Dla mnie jest to jedna z najlepszych kreacji w historii kina typowo rozrywkowego. Patrząc na niego i na Juniora (tak zwraca się on do syna) nie można powiedzieć tego, że jabłko pada daleko od jabłoni. Indy to wykapany ojciec, szukający przygód archeolog, który nie cofnie się przed niczym, aby zrealizować postawiony sobie cel. Świetnie przedstawiono zagmatwane relacje pomiędzy ojcem i synem. Początkowo ciężko było im się dogadać, ale z czasem odradza się pomiędzy nimi ta więź, spajająca rodzinę w jedność. Nagle spostrzegamy, że obaj bohaterowie mają te same słabości – kobiety, gady (węże – Indy), gryzonie (szczury – Henry), zamiłowania (archeologia, legendy i mity) i uprzedzenia (faszyści). Różnią się praktycznie tylko jednym – podejściem do rozwiązywania problemu. Indy z reguły używa do tego pięści, Henry rozumu i dialogu. To właśnie na tej różnicy oparto większą części scenariusza, dzięki czemu niemal cały obraz wypełniony jest komicznymi sytuacjami, które niejednokrotnie rozbawiają nas do łez. Świetnie pomyślane, jeszcze lepiej wykonane. Ale wiadomo, z kim tu mamy do czynienia, więc dziwić się temu nie można. Dla mnie jest to mistrzowskie rozwiązanie i największy atut produkcji.
Również symbolem znakomitości ozdobione są pozostałe elementy filmowego rzemiosła. Zresztą już wcześniejsze odsłony serii przyzwyczaiły nas do znakomitych efektów specjalnych, chwytliwej muzyki i sprawnego montażu. W „Ostatniej Krucjacie” mamy tego wszystkiego jeszcze więcej. Akcja jest zdecydowanie szybsza, nie ma w niej praktycznie żadnych przestojów. Co chwilę przenosimy się z kontynentu na kontynent, z miasta do miasta. Z Ameryki do Europy, a konkretnie do Wenecji. Chwilę później jesteśmy już w Austrii, skąd udajemy się do Niemiec, aby parę minut później znaleźć się już w Turcji. I choć jest to ostatnie państwo, do jakiego w filmie podróżuje Indy to i tu nie uraczymy stagnacji. Z zatłoczonego tureckiego miasta szybciutko udajemy się na bezkresną pustynię prowadzącą aż do przepięknych kanionów. Końcowa akcja zaś rozgrywa się w jaskiniach położonych w monumentalnej świątyni, wybudowanej bezpośrednio w skale. Plenery w każdym zakątku świata, gdzie zawitali główni bohaterowie są doprawdy przepiękne. W dużej mierze zawdzięczać możemy to samemu Lucasowi, który postanowił namówić Spielberga, do skorzystania z wielu miejsc, gdzie realizował swoją pierwszą trylogię „Gwiezdnych Wojen”. Za muzykę ponownie odpowiedzialny był znakomity kompozytor John Williams, który współpracował z filmowcami przy obu wcześniejszych częściach. Tu po prostu nie mogło spotkać nas niemiłe rozczarowanie i oczywiście nie spotkało. Subtelnie dobrane motywy sprawnie urozmaicają nam seans dopinając ostatni guzik doskonałości tej produkcji.
Jak napisałem wcześniej, trudno jest odpowiednio ubrać w słowa mój zachwyt tym filmem. „Indiana Jones i Ostatnia Krucjata” to według mnie najlepsza część ze wszystkich dotychczas nakręconych obrazów z tej serii. Jest to mój ulubiony film z lat dziecięcych, dlatego zawsze będę miał do niego sentyment. Zresztą pytany nie tak dawno w wywiadzie promującym czwartą odsłonę cyklu Steven Spielberg, którą część uważa za najlepszą, bez mrugnięcia okiem odpowiedział: „Ostatnią Krucjatę…” Na sali konferencyjnej zapadło głuche milczenie i dopiero po chwili ktoś zdecydował się zapytać: „Czyli nie jest pan zadowolony z „Kryształowej Czaszki”?” Odpowiedział: „Jestem i to bardzo, jednak praca nad żadnym moim filmem nie sprawiła mi aż tyle przyjemności, dlatego to właśnie obraz z 1989 roku będę uważał za ten „naj…”” I dla mnie też właśnie to dzieło pozostaje wciąż „naj”. Od czasu premiery minęło wiele lat, rozwinęła się technika, kręci się coraz więcej widowiskowych filmów, jednak to wciąż przygody Indiany i Henry’ego Jonsów wspominam najmilej. Cóż , człowiek na starość robi się sentymentalny i trzeba się z tym pogodzić. Tak czy inaczej, „Indiana Jones i Ostatnia Krucjata” to najlepszy film z serii i moja ulubiona pozycja do 1995 roku. Zdetronizował ją dopiero sam „Braveheart”, który następnie musiał ustąpić miejsca trylogii „Władcy Pierścienia”. Jednak Indy wciąż pozostaje na podium i w najbliższym czasie raczej się to nie zmieni…
Ocena: 10/10
Tytuł oryginalny: Indiana Jones and the Last Crusade
Reżyseria: Steven Spielberg
Scenariusz: George Lucas, Philip Kaufman, Menno Meyjes, Jeffrey Boam
Zdjęcia: Douglas Slocombe
Muzyka: John Williams
Produkcja: USA
Gatunek: Przygodowy
Data premiery (świat): 24.05.1989
Data premiery (Polska): 31.12.1990
Czas trwania: 127 minut
Obsada: Harrison Ford, Sean Connery, Denholm Elliott, Alison Doody, John Rhys-Davies, Julian Glover, River Phoenix, Michael Byrne, Kevork Malikyan, Robert Eddison