Piekielna zemsta / Drive Angry (2011)

Po całej serii produkcji utrzymanych w przeróżnych konwencjach grindhousowych przyszła kolej na typowe kino pościgów i strzelanin. Poniekąd namiastkę tego otrzymaliśmy już w „Death Proof” Quentina Tarantino, ale tam zdecydowanie zabrakło wielkich pukawek i setek martwych bandziorów. Szczegół ten dostrzegł reżyser Patrick Lussier, twórca znany przede wszystkim z horrorów klasy B, zrealizowanych po roku 2000 (i proszę mi nie mówić, że np. „Dracula 2000” nie należy do niższej klasy kina grozy). Właśnie on po całkiem udanym remake’u „My Bloody Valentine” doszedł do wniosku, że skoro na nowo nastała moda na „old schoolowe” klimaty, to i on odda hołd tego typu produkcjom. Tak też powstała „Piekielna zemsta” typowe kino drogi utrzymane w konwencji grindhousowych obrazów z lat 70-tych i 80-tych…
John Milton (skojarzenia z „Rajem utraconym” jak najbardziej trafione) ucieka z… piekła. To właśnie tam wylądował po śmierci i pewnie zbyt szybko nie zrobiłby sobie wychodnego, gdyby nie jeden szczegół. Jego córka zostaje zabita przez wyznawców Szatana, a jej kilkumiesięczna córka, wnuczka Johna, zostaje porwana i w pierwszą pełnię księżyca ma być złożona w ofierze. Nie tracąc więc czasu, John kradnie furę diabłu i rozpoczyna samotną (tylko na początku) krucjatę przeciwko czcicielom jego gospodarza…
Jeżeli opis fabuły wydaje się wam absurdalny, to możecie już teraz zakończyć lekturę tego tekstu … Jeżeli zaś coś wam świta, coś intryguje, coś „łechce po ciekawości”, to zapraszam na diabelską przejażdżkę z jak zawsze boskim Nicolasem Cagem. Kiedy idzie o pojedynki z Panem Podziemi, aktor ten sprawdza się nad wyraz dobrze. Jego wiecznie marsowa mina, naturalny styl, sprawia, że takie role, jak ta pisane są właśnie dla niego. Oczywiście cokolwiek złego można powiedzieć o nim jako aktorze, to z pewnością nie to, że ktoś go może nie lubić. Wszak to przecież niezwykle sympatyczny typ, który mi zawsze będzie kojarzył się z filmem koniecznym do obadania. Kiedy dowiedziałem się o jego zamiarze pojawienia się w filmie inspirowanym grindhousowym nurtem, wiedziałem że będzie z tego beka dobrej rozrywki. Czy się myliłem? Już odpowiadam…
Pierwsze, co trzeba zrobić jeszcze przed seansem, to z pewnością wyłączyć myślenie. Osoby, które miały już przyjemność konfrontacji z tego typu kinem, mniej więcej wiedzą, jak dalece absurdalnych wątków można się w nim spodziewać. Tu reżyser wali od razu z wysokiego C, czyli rzuca szkicem ucieczki Miltona z piekła. Chwilę później jesteśmy świadkami krwawej rozwałki, która sugeruje, że krwi w tym filmie nie zabraknie – jak prawi przysłowie: „Ręka, noga, mózg na ścianie”. I kiedy jeszcze tego ostatniego nie zobaczymy we wstępie (akcja dzieje się na zewnątrz), to możecie mi wierzyć, że później ten „skromny brak” nadrobiony zostanie z nawiązką. Do historii z pewnością przejdzie scena, w której Nicolas Cage, w tym samym czasie uprawia seks, pali cygaro, popija whisky i masakruje kilkunastu uzbrojonych po zęby satanistów. Okej, tu się popłakałem ze śmiechu, a kulminacja nastąpiła, gdy jeden z oprawców poraził Cage’a paralizatorem – nie muszę mówić, jaka była reakcja kobiety połączonej z nim…
Ogólnie większa część „Piekielnej zemsty” to jawna zabawa konwencją, która gwarantuje ostrą rozrywkę opartą na tandetnych dialogach, spektakularnych pościgach i setkach strzelanin. Już w pierwszej, zgoła przesadzonej scenie kraksy samochodowej od razu przypomniały mi się urywki z obrazu „Mistrz kierownicy ucieka”. Oczywiście produkcja Patricka Lussiera utrzymana jest w znacznie „poważniejszym” tonie, ale nie sposób nie zauważyć pewnych podobieństw pomiędzy tymi filmami. Zresztą nie tylko do tego tytułu znajdziecie szereg odniesień, ale z tym twórcy wcale się nie kryli. Chcieli zrobić film w starym stylu i w dużej mierze im się to udało.
Zanim przejdę do podsumowania, muszę wspomnieć jeszcze o jednym wielkim plusie tej produkcji. Generalnie chodzi mi o występ Williama Fichtnera, który wcielił się w postać Księgowego (czytaj wysłannika Diabła, mającego z powrotem sprowadzić uciekiniera do jego „komnat”). Po prostu geniusz! Gdy tylko pojawia się on na ekranie, to od razu na naszych twarzach rozkwita uśmiech. Dwuznaczność jego roli świetnie sprawdza się w kontekście ponurego wizerunku Nicolasa Cage’a i dość mdłego występu Amber Heard. Szkoda tylko, że reżyser nie odważył się na ukazanie w troszkę bardziej sadystycznym świetle przywódcy sekty Jonaha Kinga (w tej roli Billy Burke). Owszem, ciągle gada on o przerażających rzeczach, ale ostatecznie słów w czyn nie zamienia. Mimo wszystko wydaje mi się, że to dodałoby jeszcze więcej rumieńców całej produkcji, a tak pozostaje jednak mały niedosyt…
Podobnie jak większość grindhousowych produkcji, „Piekielna zemsta” sprawdza się przede wszystkim jako film czysto rozrywkowy. Nie ma tu wyszukanych kreacji aktorskich (wyjątek w osobie Williama Fichtnera), wątek oparto na absurdalnym pomyśle, a całość warsztatu filmowego pozostawia wiele do życzenia. Cóż z tego, skoro półtorej godziny zleciało mi tak, że sam zaskoczony byłem pojawiającymi się na ekranie napisami końcowymi. Oczywiście, tak jak inne pozycje z tego nurtu, tak i ten obraz z pewnością nie jest dla każdego. Na pytanie, czy wam się spodoba, musicie zdecydowanie odpowiedzieć sobie sami, gdyż tak skrajny obraz jedni pokochają, a inni znienawidzą. Jeżeli więc szukacie bezkompromisowej rozrywki na wieczór, tytuł ten powinien sprawdzić się znakomicie. Jeżeli zaś chcecie oddać się zadumie, to z pewnością od tej produkcji trzymajcie się z daleka…
Ocena: 6/10
Tytuł oryginalny: Drive Angry
Reżyseria: Patrick Lussier
Scenariusz: Patrick Lussier, Todd Farmer
Zdjęcia: Brian Pearson
Muzyka: Michael Wandmacher
Produkcja: USA
Gatunek: Fantasy, Thriller, Akcja
Data premiery (Świat): 24 lutego 2011
Data premiery (Polska): 25 lutego 2011
Czas trwania: 104 min
Obsada: Nicolas Cage, Katy Mixon, Amber Heard, William Fichtner