Piraci z Karaibów: Na krańcu świata / Pirates of the Caribbean: At World’s End (2007)

Na pewno bardzo dobrze wiecie, jak to często bywa z kontynuacjami kasowych filmów. Zrobi się jakąś szmirę, aby tylko zarobić pieniądze, w ogóle przy tym nie myśląc o widzu. Chamstwo, nieprawdaż? W dzisiejszym świecie chyba jednak najważniejszy jest pieniądz i to, w jaki sposób go zarobić. Po drugiej części „Piratów z Karaibów” mogliśmy mówić, iż seria Verbinskiego jest nielicznym wyjątkiem od tej reguły. Niestety, już po trzeciej części widać, że to nieprawda.
Jack Sparrow zmarł. Jego towarzysze wyruszają w podróż, aby wyciągnąć go ze świata zmarłych. Pod dowództwem Barbossy, grupa piratów płynie na Daleki Wschód, licząc, że znajdzie tam tajemnicze mapy, niezbędne do odnalezienia Sparrow’a. Tymczasem lord Cutler Beckett zawiera umowę z Davy’m Jones’em, przez którą Sparrow znów trafia w niebezpieczeństwo.
Mówcie, co chcecie, ale dokładne opisanie fabuły tego filmu jest raczej rzeczą zbędną, bowiem i tak wszyscy, którzy czytają tę recenzję znają „Piratów…” bardzo dobrze z poprzednich części. Jak jednak nie trudno zauważyć, znów mamy do czynienia z niezbyt skomplikowaną, ale w odróżnieniu od poprzednich części, szablonową fabułą. Scenariusz do części trzeciej powstał bardzo szybko, ale oczywiście musiało tak być, bo zdjęcia zaczęto nagrywać jeszcze zanim został on ukończony. Zastanawiam się, dlaczego twórcy tak bardzo spieszyli się do wypuszczenia trzeciej części na światło dzienne? Sami sobie odpowiedzcie na to pytanie.
Jednak, pomijając już wszystkie podteksty, przejdę do najważniejsze kwestii, a więc co „Piraci…” mają do zaoferowania potencjalnemu widzowi. Otóż, jestem wprost zachwycony stroną dźwiękową obrazu. Zarówno dźwięk, jak i muzyka prezentują się wyśmienicie, jeszcze lepiej niźli w poprzednich częściach, a już tam było bardzo dobrze. Zimmer naprawdę się postarał, napisał chwytliwą, szybką, wpadającą w ucho muzyczkę, bardzo adekwatną do „Piratów…”.
Pozytywnie zaskoczył mnie Orlando Bloom, niezwykle trafnie przedstawił postać przeokropnego hipokryty Will’a. W porównaniu do jego wcześniejszych dokonań ta rola zasługuję na oklaski. Depp, jest jak zwykłe świetny, ale o nim może troszkę później… Reszta aktorów także wywarła na mnie pozytywne wrażenie, chociaż wielce nie lubiana przez moją osobę Keira Knightley jak zwykle niczym specjalnym się nie wyróżniła i znacznie obniżała poziom aktorstwa.
Na tym chyba można skończyć opis dobrych stron tegoż filmu, bo – będę brutalny – więcej ich nie było. Zero zaskoczenia, nadmierna ilość efektów specjalnych, nużąca i przewidywalna fabuła. Zdjęcia wprawdzie były niezłe, ale na pewno nie jakieś wyjątkowe. Krótko mówiąc, bardzo średnio.
Wielki zawód. Po naprawdę udanych pierwszych dwóch częściach trylogii (mam nadzieję, iż nie będzie już kolejnych części, bo seria spadłaby o jeszcze jedną półkę niżej), które rzucały jasne światło na współczesne kino przygodowe, dostajemy produkt, który może się pochwalić jedynie dobrymi efektami specjalnymi, świetnymi rolami aktorskimi i znakomitą muzyką. Idąc do kina nie spodziewałem się czegoś wielkiego, ale na pewno oczekiwałem rzeczy, która sprosta moim wymaganiom, a mając świadomość, iż idę na film przygodowy, nie były one wielkie. Poprzednie części „Piratów…” mogą stanowić wzór dla twórców przygodówek, szkoda, że trzecia część tak znacznie odbiega od nich jakością. Depp wzmaga wprawdzie radość z oglądania „Piratów…”, ale wierzcie mi, nawet tak świetny aktor, jakim niewątpliwie jest Johnny, nie jest w stanie z nudnego, przeciętnego filmu zrobić wielkiego widowiska. W „Klątwie Czarnej Peły” oraz w „Skrzyni Umarlaka” Depp był postacią wiodącą prym wśród aktorów, teraz też tak jest, ale jest pewna różnica. Otóż, twórcy postanowili ograniczyć znaczenie Sparrowa w filmie, wyróżniając inne postaci. Niczego dobrego to nie przyniosło, pomimo wielkich umiejętności Rush’a, który gra najważniejszą osobę w trzeciej części – Barbossę.
Byłem fanem „Piratów z Karaibów”, nie mówiłem, iż jest to jakiś wielki cykl, ale na pewno bardzo dobry przykład kina przygodowego. Po trzeciej części nie mogę dalej zaliczać się do fanów tej serii, przecież nie zrobię tak, jak niektórzy fani „Gwiezdnych Wojen”, mówiąc: „Ja tylko te stare uznaję, reszta jest milczeniem”. Niestety, nie należy zakopywać nieudanych kontynuacji, należy je otwarcie krytykować, aby potomni nie popełniali podobnych błędów. Słyszałem kiedyś, że jeżeli film przyniesie sukces, to planują nakręcić nawet sześć części „Piratów…”. Sukces kasowy pewny, ale jeśli chodzi o jakość pewnie przyszłoby wołać o pomstę do nieba.
Ocena: 5/10
Tytuł oryginalny: Pirates of the Caribbean: At World’s End
Reżyseria: Gore Verbinski
Scenariusz: Terry Rossio, Ted Elliott
Zdjęcia: Dariusz Wolski
Muzyka: Hans Zimmer
Produkcja: USA
Gatunek: Fantasy/Komedia/Przygodowy
Data premiery (Świat): 19.05.2007
Data premiery (Polska): 25.05.2007
Czas trwania: 168 minut
Obsada: Johnny Depp, Orlando Bloom, Keira Knightley, Geoffrey Rush, Bill Nighy, Yun-Fat Chow, Tom Hollander, Stellan Skarsgard