W stronę Marrakeszu / Hideous Kinky (1998)

W poszukiwaniu sensu życia
Po spektakularnym sukcesie „Titanica” Kate Winslet stała się jedną z najbardziej „pożądanych” przez reżyserów aktorek w Hollywood. Wszyscy spodziewali się, że młoda Angielka będzie podbijać Amerykę kolejnymi kasowymi przebojami i szybko wyrośnie na gwiazdę numer 1. światowych rankingów popularności. Któż przecież na jej miejscu postąpiłby inaczej: była bardzo młoda, miała na swoim koncie dwie nominacje do Oscara i główną rolę kobiecą w najbardziej dochodowym filmie w historii. I właśnie w tym momencie panna Winslet wszystkich zaskoczyła. Wybrała rolę w niezależnym projekcie, bez efektów specjalnych, drogich strojów i efektownej scenografii.
Długo zastanawiałem się, co to za film skłonił Kate do tego, ze nie przestąpiła przez dopiero co otwarte drzwi.
„W stronę Marrakeszu” opowiada o życiu młodej Angielki, Julii oraz jej dwóch córek Bei i Lucy, które w ucieczce przed szarym życiem w Londynie przyjeżdżają do Maroka w nadziei, że właśnie tam odnajdą własne miejsce na świecie, w którym będą się czuć szczęśliwe. Okazuje się jednak, że życie wcale nie jest tam takie proste jak to sobie Julia wyobrażała. Brak pracy, życie w biednych dzielnicach, problemy wychowawcze pomału przerastają kobietę. Wtedy poznaje Bilala, młodego mężczyznę żyjącego z pokazów ulicznych. Pod jego wpływem decyduje się wyruszyć w podróż. Dzięki temu możemy obserwować dojrzewanie duchowe i społeczne kobiety, a wszystko to na tle wspaniałych krajobrazów.
Jesteśmy świadkami jak Julia staje się w pewnym sensie zupełnie inna osobą. Przestaje myśleć tylko o własnym szczęściu, ale dostrzega potrzeby innych ludzi, głównie swoich córek, ale nie tylko.
Fabuła filmu jest spójna i ciekawa. Nie nuży widza, co sprawia, że film ogląda się z prawdziwą przyjemnością. Bardzo dużym plusem jest także brak natrętnego tonu moralizatorskiego w filmie. Wręcz przeciwnie. Reżyser nie poucza nas, nie pokazuje wszystkiego w jednolitym świetle, nie mówi „to jest białe, a to jest czarne”. Tak naprawdę dopiero po filmie zaczynamy się zastanawiać nad problemami bohaterki i dopiero wtedy zdajemy sobie sprawę jak bliskie naszemu życiu są jej rozterki. Film pozwala nam także zobaczyć to wszystko oczami dziecka, co jest naprawdę ciekawym przeżyciem. Całą historie poznajemy jak gdyby z różnych punktów widzenia: Julii, jej córek i Bilala jednocześnie przy zachowaniu całej prostoty przekazu. Ważne jest także to, że nie czujemy znużenia całą historią, nie mamy poczucia, ze reżyser chciał zbyt wiele zawrzeć w jednym filmie, mimo że w obrazie porusza się także wiele różnych, nie wymienionych wyżej problemów.
Film jest bardzo porządnie zagrany. Kate zupełnie nie przypomina w swojej nowej roli Rose z „Titanica”. Widać, że aktorce bardzo zależało na tym, aby szybko pozbyć się „cienia” swojej poprzedniej postaci. Z perspektywy czasu widzimy, że podjęła bardzo mądrą decyzję, bowiem nie została zaszufladkowana tak, jak to się stało z jej partnerem z „Titanica” – Leonardem DiCaprio. Julia w jej wykonaniu to kobieta (wbrew pozorom) zagubiona i niepewna swoich oczekiwań od życia. Po prostu stara się znaleźć swoją własną drogę, tak jak każdy z nas, tyle że jest w tych poszukiwaniach bardziej odważna. Nie zawsze jej decyzje są właściwe, ale kto z nas nie popełnia błędów.
Dobrze gra także jej partner Saïd Taghmaoui w roli kochanka młodej mamy. Zupełnie nie przypomina hollywoodzkiego amanta. Jego bohater chce dać Julii ciepło i oparcie, sam jednak jeszcze nie jest gotowy na rolę ojca i męża. Bilal jest osoba miłą, ciepłą, sympatyczną i widz naprawdę go lubi. Nie jest to postać całkiem jednoznaczna. W czasie podróży dowiadujemy się , ze nie jedno ma na sumieniu, co jest kolejnym dowodem na to, że życie nie jest proste i bardzo często nie układa się po naszej myśli.
Dla mnie jednak największymi gwiazdami filmu są dwie córki głównej bohaterki. Bella Riza i Carrie Mullan zagrały po prostu znakomicie. Z reguły nie lubię dzieci w filmach – przeważnie są irytujące, albo męczące. Jednak w tym filmie to właśnie te dwie dziewczynki stworzyły najciekawsze kreacje, zagrały, bowiem nie tylko naturalnie (co i tak byłoby dużym osiągnięciem), ale także zaskakująco profesjonalnie. Co tu dużo pisać, one podbiły moje serce i wszystkim, którzy zachwycają się Haleyem Joelem Osmentem mówię od dzisiaj stop. Zachwycajcie się tymi dwiema osóbkami.
Ważną rolę w obrazie odgrywają także plenery i trzeba przyznać, że są one ukazane w sposób niezwykły i pełen uroku. Przy czym są bardzo „lekkie”, nie nużą oczu, nie są upiększane na siłę. Można powiedzieć, ze rozkoszowałem się tymi widokami, które jednak nie pozostawiają złudzeń o poziomie życia mieszkańców tego egzotycznego kraju.
Ciekawa jest także miła dla ucha muzyka, która pozwala odpocząć od głośnych bębnów i chórów zarazem pięknie ilustrując naszą opowieść.
Gorąco polecam Wam ten film. Oglądając go naprawdę odpocząłem od wybuchów, strzelanin, pościgów, a jednocześnie nie nudziłem się ani przez chwilę. „W stronę Marrakeszu” to ciekawe i mądre kino, które chociaż na krótką chwile zabierze Was w podróż do naprawdę niezwykłego miejsca, w podróż, z której wrócicie bogatsi w nowe doświadczenia, a to w dzisiejszym kinie naprawdę dużo.
Tytuł oryginalny: Hideous Kinky
Reżyseria: Gillies Mackinnon
Scenariusz: Billy MacKinnon
Zdjęcia: John de Borman
Muzyka: John E. Keane
Produkcja: Francja/Wielka Brytania/Maroko
Gatunek: Dramat
Data premiery (Świat): 02.10.1998
Data premiery (Polska): 01.01.1999
Czas trwania: 85 minut
Obsada: Kate Winslet, Said Taghmaoui, Bella Riza, Pierre Clementi, Carrie Mullan