Vanilla Sky (2001)

Remake kojarzyć się może z filmem słabym, robionym na siłę i nie mającym do zaoferowania widzowi niczego ciekawego. Jednak od reguł są wyjątki. Tak też jest w przypadku filmu „Vanilla Sky” Camerona Crowe’a, który jest remakiem filmu Alejandro Amenabara „Abre Los Ojos”.
Głównym bohaterem jest David Aames (Tom Cruise), bogaty i przystojny szef wielkiego nowojorskiego wydawnictwa. Pewnego razu poznaje piękną Sofię (Penelope Cruz), która jest dziewczyną jego przyjaciela, Briana. Aames, dotąd mający tylko kochanki, zakochuje się w niej i jest szczęśliwy. Jednak nie dane mu długo być w tym stanie. Jego była kobieta, Brenda (Cameron Diaz), nie może znieść tego, że David spotyka się z kimś innym. Postanawia zabić jego i siebie. Namawia Aamesa, by wsiadł do samochodu i podczas jazdy zrozpaczona powoduje wypadek. Sama ginie, Aamesowi udaje się przeżyć, ale z okropnie pokaleczoną twarzą i uszkodzonym ramieniem. Od tej pory w życiu Davida nic już nie jest takie jak wcześniej. Jego życie zamienia się w koszmar, nad którym nie ma kontroli.
Jest jednak jeszcze coś, co nie daje głównemu bohaterowi spokoju. Davida prześladują sny. Nie może on sobie z nimi poradzić. Momentami ma problemy z odróżnieniem ich od rzeczywistości. Możemy się o tym przekonać już na samym początku, w rewelacyjnej scenie, w której Aames biegnie po opustoszałym Times Square. Ta powalająca swoim wykonaniem scena wydaje się dziwna i jakby nierealna, ale dopiero po chwili dowiadujemy się, że był to niezwykle realny sen Davida. Ten problem z odróżnianiem tego, co nierealne od tego, co realne pogłębia się coraz mocniej.
Właśnie ten motyw snu i jawy jest najmocniejszą stroną fabuły. Genialne jest wrażenie pełnej kontroli nad wszystkim, co się na ekranie dzieje. Film jest tak zrobiony, że oglądający go myśli, że wie kiedy David śni, a kiedy już nie. Pewny siebie ogląda film, aby po pewnym czasie stwierdzić, że coś jest nie tak. Sytuacje, które widzi mieszają się jeszcze bardziej. Davidowi zaczyna się plątać coraz więcej rzeczy. Widz zadaje sobie pytanie „Czy to co widzę to sen, czy jawa?”. Po odkryciu, że tak naprawdę już nie odróżnia się w filmie jednego od drugiego, wszystko zaczyna nabierać nowych barw. Ogląda się film z jeszcze większym podziwem i zaciekawieniem. Czeka się na rozwiązanie zagadki. O co tak naprawdę chodzi?
Film jest od strony wizualnej po prostu piękny. Przede wszystkim za sprawą wyśmienitych scen, które cieszą oko i ucho. O tej z pustym Times Square już wspomniałem, ale to tylko jedna z wielu. Należy wymienić choćby tę, w której Aames idzie sam wśród kolorowych liści, czy najbardziej znaną z całego filmu, w której Penelope Cruz mówi swoim słodkim, niezwykle przyjemnym głosem „Open your eyes” (Otwórz oczy). Te sceny robią wielkie wrażenie. Oglądanie „Vanilla Sky” to jak podróż po tym, co rzeczywiste i tym, co baśniowe. To ogromna przyjemność dzięki świetnym zdjęciom i rewelacyjnej pracy kamery.
Tym, co w „Vanilla Sky” robi potężne wrażenie jest także genialna muzyka. Śmiało mogę powiedzieć, że to co słyszymy w tym filmie, to jeden z najlepszych soundtracków jaki kiedykolwiek powstał. To zbiór piosenek rożnych wykonawców. Ale jakich wykonawców! Ale jakich piosenek! Tutaj można usłyszeć największe zespoły. Cały soundtrack to aż 48 utworów! Wszystko wpasowuje się w klimat filmu i ilustruje to, co oglądamy. Piosenki zostały dobrane niezwykle starannie. Już na samym początku wita nas Radiohead ze swoim „Everything In Its Right Place”. Dalej pod żadnym względem nie jest gorzej. Daje się słyszeć R.E.M., U2, a nawet Sigur Rós, którego jest kilka piosenek. Prawdziwą frajdą jest samo wyszukiwanie tych wszystkich utworów w filmie. Mocno zapada w pamięć scena, w której David Aames jadąc na operację wyśpiewuje, a raczej wykrzykuje „If God was one of us” (Gdyby Bóg był jednym z nas), fragment utworu Joan Osborne „One of us”.
Te wszystkie piosenki to prawdziwa uczta muzyczna. Mogę stwierdzić, że nawet jeśli tematyka tego dzieła się komuś nie podoba, to i tak warto zobaczyć ten film dla samej muzyki.
W „Vanilla Sky” gra cała plejada gwiazd, co korzystnie wpływa na odbiór filmu. Chociaż Penelope Cruz dostała za swoją rolę nominację do Złotej Maliny, nie uważam, aby jej kreacja była zła. Braki techniczne tuszowała wdziękiem. Natomiast nie można nic złego powiedzieć na temat Toma Cruise i Cameron Diaz, którzy za swoje rolę dostawali pochlebne opinie. Cruise pokazał, że w trudniejszej roli też daje sobie świetnie radę, a na Cameron Diaz po prostu się miło patrzy.
Scenariusz filmu obfituje w masę ciekawych cytatów. Wielkie brawa należą się do trzech panów odpowiedzialnych za jego tworzenie. Wykonali kawał solidnej roboty, której słucha się z podziwem.
Film Camerona Crowe’a to istna mieszanka gatunków. Zaczyna się jak typowy dramat z wątkami romansu, ale już po wypadku samochodowym nabiera cechy thrillera. Końcówka jest zaskakująca i nieprzewidywalna. Mnie osobiście się spodobała, chociaż niektórym może nie przypaść do gustu.
Na koniec trzeba wspomnieć, że nie szkodzi filmowi fakt iż „Vanilla Sky” to remake. Dlatego, że ten film się podziwia! Piękne zdjęcie, sceny, genialną muzykę i świetną grę aktorów. Obejrzenie „Vanilla Sky” to po prostu niepowtarzalne przeżycie.
Ocena: 8/10
Tytuł oryginalny: Vanilla Sky
Reżyseria: Cameron Crowe
Scenariusz: Mateo Gil, Cameron Crowe, Alejandro Amenábar
Zdjęcia: John Toll
Muzyka: Sinéad O’Connor, Nancy Wilson
Produkcja: USA
Gatunek: Thriller/Romans/Dramat
Data premiery (Świat): 10.12.2001
Data premiery (Polska): 15.03.2002
Czas trwania: 135 min
Obsada: Tom Cruise, Penélope Cruz, Kurt Russell, Jason Lee, Cameron Diaz