Ściana / Pink Floyd The Wall (1982)

„Tell me is something eluding you sunshine?
Is this not what you expected to see?
If you wanna find out what’s behind this cold eyes?
You’ll just have to claw your way through this disguise”
Pink Floyd „In the flesh I”
Nihil novi w przemyśle filmowym jest przenoszenie na ekran utworów literackich. Z lepszym lub gorszym rezultatem. Utwory muzyczne niby też przenoszono w formie wideoklipów. Efekt jak wyżej. Ale żeby przenieść na ekran cały album? I to nie byle jaki – jeden z najważniejszych albumów w historii muzyki popularnej. Tego jeszcze nie było.
A, trzeba przyznać, że The Wall Pink Floydów idealnie się do tego nadał dzięki swojej wewnętrznej spójności, kolejne utwory tworzą bardzo rozsądny i przemyślany ciąg logiczny w taki sposób, że scenarzyści w zasadzie nie musieli zbyt wiele dodawać od siebie, żeby całość była zrozumiała i poukładana.
Film powala dokładnie tak samo, jak sama muzyka, przy czym sprawia, że staje się ona łatwiejsza w odbiorze dla przeciętnego odbiorcy. Jakby nie patrzeć, interpretacja obrazu ruchomego jest o wiele prostsza, niż ten sam zabieg dokonywany na tylko li muzyce, bo większość z nas to wzrokowcy. A popatrzeć jest na co, zatroszczył się już o to Gerald Scarfe, autor animacji. Jedna z nich szczególnie zapada w pamięć. Przy utworze „Good bye blue sky” i ”Empty Spaces” obserwujemy białego gołębia, symbol pokoju, który stopniowo przepoczwarza się stopniowo w orła, a potem w bombardowca, żeby na koniec wrosnąć w ziemię (zniszczoną już do cna) jako moloch kontrolujący każdy objaw życia. Dziwnym zbiegiem okoliczności gmach ten przypomina nieco Pałace Kultury i Nauki. Zmieniają się sami ludzie stając się czymś między człowiekiem, a owadem, przygarbionym, ukrywającym głowę między ramionami. Trudno powiedzieć, na ile skojarzenie jest poprawne, ale dość podobną wizję człowieka przedstawił na jednej ze swoich prac Zbigniew Beksiński. Grafika ta dość często bywa używana jako ilustracja dla orwellowskiego „Roku 1984” i cały ten fragment bardzo tą książkę przypomina. Ludzka krew spływająca do rynsztoku świetnie obrazuje, do czego zmierzają ustroje totalitarne.
Drugi fragment, za który brawa, dozgonna cześć i chwała się należą, to prezentacja największego bodaj hitu z The Wall – hymnu uczniowskiego „Anothe Brick in the Wall Part 2”. Pojawia się tu element, który obok tytułowego muru ma fundamentalne znaczenie dla zrozumienia przesłania Watersa – maska. O maskach pisał Gombrowicz, tutaj pojawiają się znowu. Młody Pinky wchodzi do tunelu, gdzie mija go pociąg z zakratowanymi oknami, przez które wystają dziecięce rączki, i gdy go opuszcza, ma już na twarzy identyczną jak te dzieci maskę z pustymi oczyma i zasznurowanymi ustami. W domyśle jest to pewnie metafora przymusowej edukacji, ale oglądając film z punktu widzenia polskiej historii i naszych doświadczeń, skojarzenia z transportami do Oświęcimia jest chyba nieodzowne. Co Pink Floydzi sądzą o edukacji, to już było wiadomo parę lat wcześniej. Ale pomysł, żeby pokazać dzieci w maskach, przytwierdzone do ławek, a później równiutko maszerujące do wielkiej maszyny, które je zmieli na miałką masę, jest wprost genialny.
I to są dwa wielkie plusy tego filmu, trzeci jest najważniejszy, jakkolwiek chyba nie uchodzi mówić o nim tak hurraoptymistycznie. Pinky jest po prostu wiarygodny. Obserwujemy jego dzieciństwo, średnio „sielskie, anielskie”. Widzimy „młodość górną i durną”, a w końcu „wiek męski, wiek klęski” (Adam Mickiewicz „*** (Polały się łzy me czyste..)”). I chyba większość z nas, a potwierdza to ogromny sukces płyty, przeżywa podobne dylematy, jak on. Tak samo czuje się inny, niedopasowany, bez umiejętności nawiązania kontaktu z drugą, pozornie bardzo bliską osobą, tak samo ucieka ze skrajności w skrajność – od ascetycznej samotności po egzaltacje swoich uczuć i ekshibicjonizm, gdzie strefa seksualna i intymność człowieka jest pewnym narzędziem, rozrywką, ale nie przynosi już poczucia żadnej więzi. Pink, już supergwiazdor, ma wszystko- żonę, sławę, pieniądze i tysiące fanek czekających tylko na jego wezwanie. Ale tworzony od dzieciństwa mur, którego kolejnymi cegłami była śmierć ojca, nadopiekuńcza matka, nauczyciele, jest już za duży, nie do pokonania. I na nic wołania „Is there anybody out there?” Patrzymy na niego, ale już go tam w zasadzie nie ma, jest w swojej niszy, w swojej „comfortably numb”. Kiedy więc na koncercie pojawia się alter ego Pinka, a może to naprawdę nie on, ubrany w faszystowski mundur, z własnym zapleczem militarnym (bez głosu, woli, własnej myśli) i mówi, że możemy patrzeć w te zimne oczy, ale nic tam nie znajdziemy, Pink został w hotelu, to ma bardzo dużo racji.
Różnic między płytą, a filmem jest niewiele. Najważniejszą z nich, która zresztą sprawiła, że Waters film skrytykował, jest jego zakończenie. W muzycznym pierwowzorze mur upada, Pink jest wolny. U Parkera, zresztą o wiele wiarygodniej i chyba lepiej się wpisując w klimat, mur co prawda pada, ale żeby zaraz zacząć rosnąć na nowo. Bo budowany całe życie nie upadnie za jednym zamachem.
„Patrzył na równy tłumów marsz
Milczał wsłuchany w kroków huk
A mury rosły rosły rosły
Łańcuch kołysał się u nóg…”
Jacek Kaczmarski „Mury”
Tytuł oryginalny: Pink Floyd The Wall
Reżyseria: Alan Parker
Scenariusz: Roger Waters
Zdjęcia: Peter Biziou
Muzyka: David Gilmour, Robert Waters, Pink Floyd
Produkcja: USA
Gatunek: Muzyczny/Dramat
Data premiery (Świat): 23.05.1982
Czas trwania: 95 minut
Obsada: Bob Geldof, Christine Hargreaves, Eleonor David