Wstrząsy / Tremors (1990)

Mieszkańcy pustynnego miasteczka, odizolowanego od reszty świata, zmagają się z zagrożeniem, które atakuje ludzi z zaskoczenia, wyłażąc prosto spod ziemi. Zmutowane wężopodobne gady są przy tym wyjątkowo silne i potrafią nawet wciągnąć pod ziemię samochód. Film zrobiony zgodnie z regułami gatunku horroru, czyli najpierw obserwujemy tajemniczą śmierć okolicznych mieszkańców oraz ujęcia z żabiej perspektywy, z punktu widzenia czającego się zagrożenia, potem kiedy potwory zostają zidentyfikowane, rozpoczyna się walka na śmierć i życie. Na pozór jest to typowy monster movie, który okazuje się produkcją zaskakująco świeżą, zaś wszystkie elementy świetnie współgrają ze sobą. Dzięki temu jest to produkcja wyjątkowo solidnie zrealizowana i wyróżniająca się spośród innych bezmyślnych, krwawych lub kiczowatych filmów tego gatunku.
To co się wyróżnia, to przede wszystkim humor, który sprawia, że film nie jest typowym horrorem nastawionym na straszenie i szokowanie. Ten film to rozrywka, której trudno cokolwiek zarzucić. Aktorstwo jest znakomite, w szczególności Kevin Bacon i Fred Ward grają na luzie, z ogromnym dystansem, przez co widz także nie traktuje poważnie tej historii. Film, oprócz pełnych napięcia sekwencji z potworami, zawiera momenty relaksu, jak np. sekwencja ze skakaniem o tyczce albo świetnie pomyślany moment wejścia do nory pieska preriowego. Efekty są genialne i nikt mnie nie przekona, że potwory wyglądają sztucznie i nienaturalnie. Tom Woodruff Jr i Alec Gillis odwalili kawał dobrej roboty, stworzyli kreatury, które wyglądają przerażająco i obrzydliwie. W budowaniu napięcia i klimatu pomogła ciekawa praca kamery – ujęcia z dołu, z góry, a nawet pod ziemią w końcówce filmu. A podczas napisów końcowych można usłyszeć znakomitą piosenkę country Why Not Tonight w wykonaniu Reby McEntire, grającej jedną z ról drugoplanowych.
Nie ma w tym filmie ładnych i głupich blondynek piszczących co chwilę ze strachu i czekających bezmyślnie na ratunek. Widać, że scenarzyści i reżyser używali mózgu, a nie myśleli wyłącznie o pieniądzach. Stworzyli fantastyczny świat pełen niezwykłych istot i pomyśleli o żelaznych regułach, które rządzą tym światem. Tak więc krwiożercze bestie nie mają oczu, reagują tylko na drgania i wyłącznie od bohaterów zależy, czy będą na tyle inteligentni, by znaleźć sposób na pokonanie ich. Ucieczka i strzelanie nie są najlepszymi sposobami rozwiązania problemu – taki morał wynika z tej historii. Inny wniosek jest taki, że nie należy ludzi oceniać po wyglądzie – jeden z bohaterów jest rozczarowany, że kobieta-sejsmolog nie ma wyglądu seksbomby, ale z czasem przekonuje się, że jest kobietą inteligentną i wartościową.
Naprawdę jest to udany horror komediowy, który nie wszystkim przypadnie do gustu. Mnie się podobał, chociaż nie przepadam za podgatunkiem 'monster movie’. Tremors to trzymający w napięciu od początku do końca dreszczowiec, a zarazem hołd złożony niskobudżetowym filmom o potworach, jakie robił m.in. Roger Corman w latach 50-tych. Corman kręcił także komedie grozy – gatunek, dzięki któremu możemy śmiać się z własnych lęków. Taki sam cel przyświecał twórcom recenzowanego filmu, bo najlepszym sposobem na koszmary i strach jest humor i ironia. Myślę, że film Rona Underwooda nie tylko przewyższa jakością tamte stare filmy, ale w niczym nie ustępuje cenionej i wyróżnianej serii Obcy (Alien, 1979-97).
Tytuł oryginalny: Tremors
Reżyseria: Ron Underwood
Scenariusz: Brent Maddock, S.S. Wilson
Zdjęcia: Alexander Gruszynski
Muzyka: Ernest Troost, Robert Folk, Reba McEntire
Produkcja: USA
Gatunek: Horror
Data premiery (Świat): 19.01.1990
Data premiery (Polska): –
Czas trwania: 96 minut
Obsada: Kevin Bacon, Fred Ward, Finn Carter, Michael Gross