X-Men: Ostatni bastion / X-Men: The Last Stand (2006)

Ostatni bastion zdobyty
Lubię recenzować takie filmy jak „X-men: Ostatni bastion”. Tu nie muszę rozpisywać się o zawiłościach fabuły, niekonwencjonalnych i oryginalnych rozwiązaniach reżyserskich czy rewelacyjnej grze aktorów. Mogę sobie pozwolić na odprężenie, niezobowiązujące podzielenie się moimi uwagami. Napiszę, co mi się podobało oraz co uważam za błąd. Jeżeli o czymś zapomnę nic się nie stanie. Nikt na tym nie straci, a ja może zyskam – chwilę relaksu.
Przed premierą trzeciej części filmu o mutantach zrobiło się wiele szumu. Przede wszystkim z projektu wycofał się reżyser dwóch poprzednich obrazów Bryan Singer, który wolał poświęcić się tworzeniu filmu „Superman: Powrót”. Wywołało to protesty fanów serii i zaniepokojenie osób, które ceniły Singera za to, jak zrealizował poprzednie części cyklu. Ciśnienie przed premierą podsycał także fakt, że „X3” mógł pochwalić się ponad 200 mln budżetem.
Przyznam szczerze, że zwiastun „Ostatniego bastionu” zrobił na mnie spore wrażenie. Pomyślałem, że z takim budżetem, niezłymi aktorami i bądź, co bądź, solidną podstawą scenariusza można stworzyć film wybijający się ponad poziom typowych letnich produkcji. Jednak… w tym miejscu powinienem zacząć narzekać. Ale tego nie zrobię. Dlaczego? O tym za chwilę.
Trzecia część opowieści o mutantach zaczyna się niedługo po wydarzeniach, mających miejsce w poprzedniej części. Rządowi specjaliści opracowują formułę leku pozwalającego zahamować mutację genu X. Każdy mutant dobrowolnie może poddać się „leczeniu”. Wywołuje to sprzeczne reakcje w środowisku samych zainteresowanych. Niektórzy chcą pozbyć się swojego „daru”, inni uważają lek za próbę eliminacji ich ze środowiska. Ci ostatni skupiają się wokół Magneta, który za pomocą potężnej „broni” – Dark Phoenix – chce raz na zawsze rozstrzygnąć kwestię, do kogo należy ta planeta.
W mojej recenzji „X-men 2” podkreśliłem, że przygody mutantów nie fascynował mnie nigdy w szczególny sposób. Nie mniej uważam drugą część serii za przyzwoite kino akcji, a na tle ekranizacji komiksów, nawet za bardzo udany film. Do seansu produkcji Bretta Ratnera nie podchodziłem jednak z obciążeniami czy nadziejami. Dlatego to, co zobaczyłem mogę, mam nadzieję, dość obiektywnie ocenić.
Tym, co przede wszystkim rzuca się w oczy jest potencjał filmu. Punkt wyjścia dla całej opowieści przedstawia się interesująco. Powrót Jean, mojej ulubionej bohaterki, we wcieleniu Dark Phoenix mógł być ciekawy. Również (pseudo)psychologiczna strona zażycia leku. Problem ten przejawia się zwłaszcza w odniesieniu do postaci Rogue, która chce żyć jak normalny człowiek; przytulać się, całować, trzymać kogoś za rękę. Jeżeli dodamy do tego wielkie stracie pomiędzy samymi mutantami, to wcale nie dziwię się głosom zawodu wśród fanów serii. Ogromne możliwości filmu zostają w dużej części niewykorzystane.
Dark Phoenix jest prawie statystką. Postać, która jest chyba najważniejszą osobą w tej części sagi, autorzy scenariusza obdarzyli kilkoma marnej jakości dialogami oraz bardzo zastanawiająca postawą statyczną. Tak naprawdę Jean zostaje zepchnięta do poziomu dekoracji. Pod koniec seansu zacząłem sobie zadawać pytanie jak ograniczonym trzeba być twórcą, aby zmarnować tak ciekawą postać. Postać, która sama rwie się, aby uczynić z niej coś więcej.
Zwłaszcza, że Famke Janssen naprawdę świetnie czuje się w swej roli. Zamykanie tak pięknego ptaka w klatce to naprawdę zła decyzja, która w znaczący sposób odbija się na jakości filmu.
Podobny los spotyka jednak prawie wszystkich bohaterów. „Ostatni bastion” to zaledwie 104 minuty filmu. Akurat tyle, ile potrzeba, aby widzowie zjedli cały popcorn, wypili dwie cole i nie zdążyli zwymiotować na sali. W tej sytuacji postaci mutantów zostały bardzo ograniczone. Na przykład Angel, który pojawia się chyba w trzech czy czterech scenach mówiąc dwa zdania. Bohater Bena Fostera nie wnosi do filmu nic poza widokiem dobrze wyrzeźbionej klatki piersiowej. Również bohaterowie z dwóch poprzednich części są traktowani jako przerywnik pomiędzy kolejnymi efektami specjalnymi. Dialogi między nimi są żenujące, a same postacie ledwo zarysowane, przez co można zastanawiać się, czy oby na pewno trafiliśmy na właściwy seans.
Wszystko to sprawia, że „X3” zupełnie nie angażuje widza w to, co dzieje się na ekranie. Jak jednak zaznaczyłem, dla mnie jako osoby, w życiu której mutanty to mało znaczący element, nie sprawia to zawodu na tyle, abym zaraz skreślał film. Szczerze mówiąc o wiele bardziej zasmucił mnie niewykorzystany potencjał „Zemsty Sithów” (to był dopiero zawód).
Nie najgorzej spisali się aktorzy: Hugh Jackman, który jest idealnym kandydatem do roli Logana, nawet gdyby nic nie mówił i tak zrobiłby doskonałe wrażenie. Podejrzewam, że praca na planie była dla niego raczej zabawą niż pracą. O wiele lepiej niż w poprzedniej części wypada Halle Berry. Być może dlatego, że jej trochę więcej niż ostatnio?
Dla mnie jednak gwiazdami trzeciej odsłony są Ian McKellen oraz Famke Janssen. Dla Iana rola Magneto jest znikomym wyzwaniem, ale nie będę ukrywał satysfakcji z oglądania aktora w roli „czarnego” charakteru.
Szkoda mi natomiast Anny Paquin, która tylko marnuje się w produkcjach typu „X-men”. Chyba gwiazda „Fortepianu” nie umie za bardzo znaleźć sobie miejsca w bardziej ambitnych produkcjach.
Co by nie mówić, „Ostatni bastion” jako kino czysto rozrywkowe spisuje się całkiem dobrze. Przede wszystkim dużo się dzieje: są efektowne ucieczki, walki mutantów, które nie pozwalają się nudzić.
Ogromny budżet pozwolił w końcu na to, aby mutanci w pełni korzystali ze swych mocy. Wykonanie efektów specjalnych jest dokładniejsze, jest ich więcej, czyli mówiąc prostym językiem: film jest dużo bardziej efektowny. Z czasem jednak może to przytłoczyć, niekiedy widać kilka niedociągnięć, ale ogólnie pod tym względem obraz z pewnością całkowicie zadowoli większość widzów (chyba, że jak ja cenicie sobie pomysłowość przy zastosowaniu efektów, a nie tylko ich wykonanie).
Nie zawsze natomiast udało się twórcom we właściwy sposób udźwiękowić film. Całkowitą porażką jest dobór muzyki. Chóry znakomicie spisały się we wszystkich częściach „Matrixa”, ale do „X-menów” pasują jak pięść do nosa. W tym filmie powinny królować szybkie, elektroniczne kawałki, a nie typowa muzyka ilustracyjna.
Po tym wszystkim można by uznać „Ostatni bastion” za porażkę: znikoma rola postaci, przerost efektów nad historią, wiele chybionych rozwiązań. To wystarczyłoby, abym film pogrążył. Ale nie zrobię tego. W piątek nie byłem w najlepszym nastroju, wszystko mi z rąk leciało, na niczym nie mogłem się skupić. Potrzebowałem czegoś, co zapełni mi czas i z tego zadania „X3” wywiązał się dobrze.
Jako kino akcji film wypada przyzwoicie, przy ekranizacjach komiksów typu „Fantastyczna czwórka” nawet dobrze, a jako „zabijacz wolnego czasu” jest niezwykle udanym przedsięwzięciem.
Tytuł oryginalny: X-Men: The Last Stand
Reżyseria: Brett Ratner
Scenariusz: Simon Kinberg, Zak Penn
Zdjęcia: Dante Spinotti, Newton Thomas Singel, Philippe Rousselot
Muzyka: John Powell
Produkcja: USA , Wielka Brytania
Gatunek: Akcja , Sci-Fi
Data premiery (Świat): 22.05.2006
Data premiery (Polska): 26.05.2006
Czas trwania: 104 minuty
Obsada: Patrick Stewart, Hugh Jackman, Ian McKellen, Famke Janssen, Anna Paquin, Halle Berry