Sztuka mówi głosem kobiety – o filmie MANIFESTO (2015) reż. Julian Rosefeldt

Radosne odpalanie fajerwerków w scenie początkowej – o! tak bawią się starsze panie, ekscentryczne, nie najlepiej ubrane, w otoczeniu szaroburym, a przed naszymi oczami przejdzie kloszard z wózkiem i psem. Motyw blokowiska i śmietnika będzie tutaj powracał. Z pierwotnego zamysłu symultanicznych wideoinstalacji wyłoni się prawie linearna opowieść z kilkoma nawrotami. Opowieść z jedną twarzą, twarzą kobiety, aktorki Cate Blanchett.
Będzie to historia XX wieku, stosunkowo bliska, właściwie taka historia, która działa się za rogiem ulicy. I nie totalitaryzmy, i nie wojny, nie ludobójstwa będą jej tematem, tylko sztuka. Zaangażowana i wydumana, ta, która szła u boku zwolenników Marksa, i ta na antypodach polityki. Z kobiecej perspektywy wypowiadane hipnotyzującym głosem manifesty stają się na nowo piękne, urzeka gra słów, porywa rytm. Każdy manifest na świecie musi mieć taki głos, głos, za którym pójdzie się w ogień. Tutaj reżyser zderzy ten głos z mniej lub bardziej codziennymi sytuacjami: śniadanie w blokowisku – scenka z życia robotnicy z sortowni śmieci, porażająco bezduszna przestrzeń giełdy – dzień z życia maklerki, anielsko słodkie dzieci w szkole – scenka z życia nauczycielki, obiad z kurczakiem w roli głównej – chwile z życia wzorowej pani domu. I tylko słowa absurdalnie nie przystają do tych obrazków albo fiksują się na jakimś realnym elemencie, by za chwilę odpłynąć w niebyt. Podwojony absurd, kiedy męskie wypowiada kobieta, i kiedy wielkie styka się z trywialnym.
Twarz kobiety, natchniona, grymaśna, bez wyrazu, wykrzywiona, twarz kobiety-mężczyzny zdaje się pytać nas, współczesnych odbiorców, gdzie jest miejsce dla sztuki: w muzeum czy na śmietniku? Rozogniony wiek XX, wiek koszmarnych idei i natchnień, odlatuje tu wraz z odpaleniem lontu fajerwerków. Sztuka idzie obok wolnym krokiem kloszarda. Tak będzie w opowieści linearnej, która ma swój początek i koniec, swoją klamrę na potrzeby widzów w kinie, ten prawdziwy przekaz dzieje się jednak w sali galerii: symultanicznie wyświetlane pełnoekranowe wcielenia Blanchett, nakładające się głosy, kakofonia dźwięków, taka prawie ptasia symfonia, i migające obrazki – to jest nasza rzeczywistość, człowieka XXI wieku, który przystaje na chwilę, żeby się pogapić i idzie dalej do następnej sali.