Droga do siebie – o książce Joanny Kos-Krauze i Aleksandry Pawlickiej „Jest życie po końcu świata”

Nieszczęście może zachwiać umysłem człowieka, często to widzimy (…); ale istnieje też siła woli, która może się tak opierać wiatrom, że oczyszcza rozum.[1]
Słowa Sørena Kierkegaarda, duńskiego myśliciela, piszącego często bardziej jak poeta niż filozof, stają się jakimś ważnym punktem odniesienia dla tej książki. Książki, która rozpisana na kilka głosów, porusza najważniejsze aspekty w życiu człowieka. To reporterska oszczędna opowieść o Rwandzie, traumie ludobójstwa z roku 1994, zapis rozmów przeprowadzonych na przestrzeni lat z reżyserką Joanną Kos-Krauze, rozmów powracających do tematu żałoby, miłości i cierpienia. Cierpienie nie jest tu jednak indywidualnym głosem kobiety, która traci męża i partnera zawodowego, Krzysztofa Krauze, ale głosem jednym z wielu, tak samo istotnym, jak i nieważnym, wobec cierpienia drugiego człowieka, wobec cierpienia milionów istnień. Właśnie przeniesienie tego spotkania z drugim człowiekiem w obszar rozważań o ludobójstwie sprawia, że mamy ściszony głos. „A w czymże ja jestem bardziej wyjątkowa od milionów kobiet, które zostają wdowami? Czy moje cierpienie jest większe niż ich?”[2] – pyta Joanna Kos-Krauze.
Przywołany tu Kierkegaard uważał, że tylko uwolnienie się od rozpaczy może dać zbawienie, „chorobą na śmierć” jest właśnie rozpacz. Książkę rozpoczyna opis zdesakralizowanego kościoła w Nyamacie wypełnionego ławkami, proste rzędy ławek z leżącymi na nich stosami ubrań, błoto, resztki ciał, upał i kurz, kolor ziemi, ochra. Pomnik rzezi dokonanej tu w kilka dni, w kilka dni Hutu zamordowali tutaj 10 tysięcy Tutsi. Przytoczone przez Aleksandrę Pawlicką wspomnienia zachowane wśród archiwów tych, którym cudem udało się przeżyć, ukazują bestialstwo oprawców, swoich, sąsiadów, i szukanie schronienia w Domu Pana. W tej książce nie padnie pytanie, gdzie był Bóg. Będą za to niewygodne pytania o rolę Kościoła, o jego współudział w ludobójstwie, i wreszcie o wieloletnie milczenie. Zresztą Joanna Kos-Krauze dostrzega, że to milczenie boli podwójnie, odbiera godność, „Kościół odmówił swoim ludziom prawa do bycia świadkiem”[3]. Mówiąc i pamiętając, tylko tak można wyjść z rozpaczy. Może to jest zresztą droga dobra dla Europejczyka, nasza droga, drogą Rwandyjczyków jest iść dalej, teraz ponad dwadzieścia lat po ludobójstwie, kiedy żyją obok siebie morderca i ofiara, żyją właściwie na grobach swoich bliskich, dosłownie na szczątkach swoich bliskich, nie pozostaje nic innego jak iść, razem iść. Bo alternatywą jest znowu przemoc. I ta dzisiejsza Rwanda, o której opowiada reżyserka, jest właśnie dla nas w pewnym sensie równie daleka, jak tamta z czasu ludobójstwa. „Samotność ginących” z wiersza Czesława Miłosza i samotność ocalonych. Nie chcemy zrozumieć Afryki, to nie nasz problem. „Afryka jest lepszym miejscem do życia. Trudniejszym, ale prawdziwszym”[4] – przekonuje Joanna Kos-Krauze, dodając, że to nasz obowiązek: rozliczenie się z przeszłością kolonialną Europy, Europy, której my, Polacy, czujemy się częścią. Pierwszy jest język, on nazywa, wyznacza granice, rodzi nacjonalizmy. Język nazywający Tutsi „karaluchami” albo „wysokimi drzewami”, które trzeba ściąć maczetą. Zresztą ten język nienawiści, którym potrafi się posługiwać nasza rodzima polityka, już jest oswojony, bliski, słowa wchodzą do uszu, a potem dalej i głębiej.
Dwie kobiety będą rozmawiały w tej książce również o roli kobiet w dzisiejszej Rwandzie. Teraz, kiedy kobiety otrzymały od prezydenta Kagame wiele ministerialnych stanowisk, a także władzę lokalną. Misją, życiowym powołaniem tych kobiet, będzie przetrwanie, uczenie życia, które szanuje drugie życie. One, które zostały, były gwałcone, rodziły dzieci oprawców, zarażane świadomie AIDS, kobiety Afryki uczą nas, jak myśleć o życiu, jak iść dalej.
„Najokrutniejszy miesiąc to kwiecień. Wywodzi z nieżywej ziemi łodygi bzu…”, ten fragment Jałowej ziemi T. S. Eliota, może tutaj nie na miejscu, czy poezja może w ogóle mówić, kiedy kończy się świat?, a jednak przychodzi na myśl właśnie ta fraza z Jałowej ziemi, i łączy się z obrazem miesiąca żałoby. Kwiecień, czas, kiedy wszystko w Rwandzie zamiera, urzędy, instytucje, i uwalniają się emocje. Płynie pamięć, fala pamięci.
Dla Joanny Kos-Krauze będzie Afryka domem, nie pierwszym, ani nie drugim, i nie takim, w którym znane kąty i spokój, ale takim, który niesie się ze sobą, żeby coś o świecie i o sobie samej zrozumieć. I z Afryki, w której pracowała z przerwami przez ostanie dziesięć lat swojego życia nad filmem, ostatnim filmem-pożegnaniem z mężem, wyniesie tę oto prostą prawdę, że ptaki śpiewają w Kigali, że życie jest powrotem, nieustającym procesem przemian, których czasem nie rozumiemy, a którym i tak podlegamy. Rany zabliźniają się, ptaki, wybite przez sępy żerujące na ludzkich szczątkach, wracają, by śpiewać, męża się chowa.
A o tej „samotności ginących” komu przyjdzie mówić? Właśnie im, artystom. Ten głos staje się powinnością ich sztuki. W rozmowie powracają wątki ze wszystkich wspólnych filmów Joanny Kos-Krauze i Krzysztofa Krauze, począwszy od „Długu”. Nie wobec przemocy, nie wobec własnych egoistycznych celów. Sztuka jako wybór drogi życia, czasami bardzo trudnej, pełnej wyrzeczeń i rozczarowań. A w centrum tej sztuki stoi drugi człowiek: Nikifor, inny, tak inny, że postrzegany jak wariat, zwykła kobieta, żona, matka z „Placu Zbawiciela”, czy Papusza, poetka, inna, zdrajczyni. W tych filmach przyjdzie się zmagać nie tylko z tematem, ale i z formą, czasami na tyle odbiegającą od przyzwyczajeń, że początkowo odrzucaną przez krytykę, czy odbiorców. Teraz przyjdzie się jeszcze Joannie Kos-Krauze mierzyć z mitem własnego męża. Ostatni film, rozpoczęty razem, ale całkowicie zrobiony już przez nią, wszedł właśnie na nasze ekrany. „Ptaki śpiewają w Kigali”, film, któremu niektórzy zarzucają jakiś brak, a sama autorka przyznaje, że dokonując wyborów artystycznych, kierowała się przede wszystkim wyborem moralnym. Uszanować temat, uszanować ludzi, którzy stoją za tym tematem. I ta postawa artystyczna wydaje się jakąś szczególną wartością dodaną do sztuki. Sztuki, w której równie ważne jest czasami milczenie.
[1] S. Kierkegaard, Bojaźń i drżenie Choroba na śmierć, przekł. J. Iwaszkiewicz, Łódź 1972, s.34.
[2] J. Kos-Krauze, A. Pawlicka, Jest życie po końcu świata, Kraków 2017, s.244.
[3] Ibidem, s. 86.
[4] Ibidem, s. 28.
Tytuł: Jest życie po końcu świata
Autor: Kos-Krauze Joanna, Pawlicka Aleksandra
Wydawnictwo: Społeczny Instytut Wydawniczy Znak
Język wydania: polski
Język oryginału: polski
Data premiery: 2017-09-27